środa, 5 marca 2014

Rozdział 14.



W końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień spotkania z tajemniczą Guardian Angel, którego to Grześ nie mógł się doczekać. Z pozoru to taki cichy, skromny i opanowany człowiek, lecz tak naprawdę chyba jeszcze nikt nie poznał jego prawdziwego oblicza – nikt, oprócz kolegów z boiska. Środkowy bowiem czasami potrafił pokazać swój pazur, potrafił wykłócać się w nieskończoność broniąc swoich, nie zawsze słusznych argumentów; potrafił też zaleźć komuś za skórę, a niekiedy był niczym w gorącej wodzie kąpany szatan. Najbardziej jednak zadziwiał i szokował tym, że w najmniej oczekiwanych momentach wybuchał gniewem i złością, a wszystkie obiecane czy planowane rzeczy musiał mieć: „teraz! zaraz!” A społeczność miała go za takiego pokornego, wstydliwego i grzecznego chłopca… Cóż, jak to mówią: pozory często mylą, a cicha woda brzegi rwie”, choć w gruncie rzeczy Grzesiek chyba jeszcze nie pokazał wszystkiego, na co go stać…
Od samego rana chodził cały podniecony, ciesząc się z każdej błahostki i głupiej rzeczy. A podobno to kobiety jest ciężko zrozumieć! Jak co czwartek, zrobił zakupy swojej sąsiadce, a następnie pogawędził z nią przy kawie i ciastkach, omawiając z nią szczegóły ostatniego meczu Resovii - bo należy dodać, że Pani Sójakowa jest zapaloną kibicką siatkówki! Następnie wysprzątał całe mieszkanie, jakby to spotkanie miało się odbywać u niego w domu; pojechał na myjnię wypucować auto; obejrzał w telewizji kolejną powtórkę batalii Zaksy ze Skrą – reasumując: robił dosłownie wszystko, by zająć czymś ręce i głowę, i nie myśleć o zbliżającej się konfrontacji z Guardian Angel. Już nawet sam nie pamiętał, kiedy miał ostatnio taką motywację do działania!
Jednak kiedy zegar wybił godzinę czternastą, Kosok zaczął wykazywać pierwsze sygnały zdenerwowania, jakimi były pocące się dłonie, przyspieszone bicie serca i wszechobecny niepokój wypełniający każdy centymetr jego ciała. Nie wiedział, dlaczego tak nagle stracił całą odwagę, a postawa przysłowiowego kozaka wyparowała z jego organizmu jak za odjęciem czarodziejskiej różdżki. Zaczął się stres, zaczęły się obawy i paraliż ogarniający jego długie, wijące się nogi. Chwycił momentalnie za telefon i wystukał na ekranie numer swojego najwierniejszego przyjaciela, Zbyszka, chcąc go prosić o dotrzymanie towarzystwa. Bartman jeszcze nigdy nie odmówił mu swojej pomocy, choć tym razem uważał, że Grzesiek najzwyczajniej w świecie przesadza i zachowuje się jak pięcioletnie dziecko, a nie dorosły i poważny facet. Nie mniej jednak, postanowił wyratować go z opresji, zaznaczając, że to już ostatni raz, kiedy prowadzi go za rączkę i odprowadza na miejsce spotkania, niczym tatuś swojego grzeczniutkiego synalka. Ignaczak zawsze śmiał się, że jeszcze nikt, żadna gruba ryba z Asseco Resovii, nie dorobiła się kwalifikowanego i osobistego na wyłączność bodyguarda, a taki szary człowieczek, Kosa, już go posiadał! Zbysław, nie dość, że robił za prywatnego ochroniarza, to jeszcze podjął się etatu szofera, podwożąc zdezorientowanego kumpla na ulicę Zamkową, a następnie krocząc z nim na znaną w całym Rzeszowie Aleję.
- Ma siedzieć na ławce opatulona szmaragdowym szalikiem? Poważnie? – nie dowierzał Zibi. -  Może to jakiś kaszalot?
- To nie potrwa zbyt długo, podejdę, przywitam się, zamienimy kilka słów i spływam. – Grzesiek przedstawił pokrótce swój plan działania. – Żeby tylko nie piszczała jak te myszy w „Kopciuszku.” Cholera, po co ja to robię? – zaczął się denerwować.
- Kosa, spokojnie! Poczekaj, co z tego wyniknie, ja tak robię, krok po kroku; jak idzie dobrze, robię następny, aż dochodzę do punktu kiedy trzeba… – środkowy przystanął na chwilę, by szybko przeanalizować słowa swojego kumpla.
- Ty i działanie krok po kroku!? Jasne, chyba sam nie wierzysz w to, co mówisz! Poza tym, ja tak długo nie wysiedzę. – spanikował jeszcze bardziej, po czym zbliżył się na odległość kilku kroków, chowając się tym samym za pokaźnych rozmiarów drzewem.
- Aleja pod kasztanami, godzina piętnasta, jesteśmy. – oznajmił neutralnym tonem właściciel białej audi.
- Wiesz, nie znałem cudowniejszej kobiety niż Guardian Angel; jeśli będzie tak piękna jak można sądzić po mailach, będę dupkiem jeśli się z nią nie ożenię! – rzucił desperackie wyznanie.
- Zepnij poślady, zaciśnij zęby, weź głęboki wdech i… Powodzenia! – mobilizował go atakujący, chcąc trochę rozluźnić spiętego i zdenerwowanego Grzegorza, zamierzając następnie opuścić jego towarzystwo. Ten jednak złapał go kurczowo za ramię i nie chciał puścić.
- Spojrzysz na nią pierwszy? Tylko zerknij zza drzewa, czy tam jest. Proszę.
- Jesteś beznadziejny! – Bartman popatrzył na niego bezradnie, a po chwili wychylił się zza konara. Kosa, cały stremowany, osunął się na najbliższej ławce i czekał na jakieś wieści z frontu.
- Widzisz ją? – dopytywał niecierpliwie, zanim zielonooki brunet zdążył wytężyć swój wzrok.
- Tak, widzę śliczną dziewczynę. Naprawdę jest urocza.
- Wiedziałem!
- Jest cudowna, ale chyba nie ma szalika…
- Jak to nie ma szalika?! Jak wygląda? – podniósł głos, przebierając nerwowo palcami po ławce.
- Nie widzę, przechodzący ludzie mi ją zasłaniają!
- Cholera!
- Czekaj, czekaj.
- Widzisz ją?! –kiedy zorientował się, że Bartman ma nietęgą minę, ponowił pytanie. – Widzisz?!
- Tak!
- No i?
- Jest bardzo ładna. – potwierdził to, co powiedział przed kilkoma sekundami.
- Wiedziałem! Wiedziałem! Wiedziałem, że będzie ładna! – poderwał się z parkowego mebla, po czym z niekontrolowanej radości, chciał ją wyrwać z mocomwaniami z ziemi.
- Wiesz, co Grzeniu? Ona bardzo mi przypomina Lidkę Kosińską…
- Tę z bistro?
- Sam mówiłeś, że jest ładna!
- Możliwe, ale co z tego? Kogo obchodzi jakaś Lidia Kosińska?! I co ona ma z tym wspólnego?! – odrzekł zirytowany.
- Jeśli jej nie lubisz, to powiem Ci od razu, że Twoja nowa znajoma też Ci się nie spodoba.
- Dlaczego?
- Bo to jest Lidka Kosińska… - wyjaśnił delikatnie Zbyszek, na co drugi brunet zerwał się z miejsca, jakby się co najmniej paliło. Kiedy ją zobaczył, jego czekoladowe oczy przybrały kształt pięciozłotówek, a szczęka opadła ze zdziwienia. Trwał w takiej pozycji dłuższą chwilę, nie wiedząc, jak ma to wszystko skomentować.
- Boże, powiedz mi, że to się nie dzieje naprawdę… - odezwał się w końcu z lekka rozczarowany i załamany, mając cały czas zawieszony wzrok na dziewczynie. – A może to nie ona? – żył jeszcze resztkami nadziei, że odpowiednia kobieta dopiero przyjdzie, a Lidzia jest tu tylko przez czysty przypadek.
- Kosino, a widzisz tam jeszcze kogoś oprócz niej? No właśnie… Swoją drogą, myślisz, że ludzie przychodzą tu dobrowolnie i przesiadują w końcówce listopada na zimnych ławkach w parku? Pomyśl logicznie. To na bank ona!
- Kuźwa, to chyba jakiś zły sen…
- Nie sen, a jawa! Ja pierdolę, ale numer! Widzisz jak to życie lubi nam płatać figle? A tak jej nie lubiłeś w bistro, tak na nią narzekałeś i ciskałeś w nią gromami, a tu proszę! Osoba, którą byłeś tak zafascynowany w sieci, w rzeczywistości jest Twoim wrogiem. Niezłe jaja!
- Weź mnie nie dobijaj… Nie mogę w to uwierzyć! – gdyby patrzałki środkowego miały przymocowane wiertło, najbliższe metry ziemi byłyby już dawno przewertowane na wylot.
- Co zamierzasz teraz zrobić?
- Chyba nic. Nie pójdę tam.
- Zamierzasz kazać jej tam czekać i marznąć? Kosa, nie bądź imbecylem! – upomniał go atakujący Resovii.
- I co jej powiem? „Cześć Lidka, to ja jestem tym Mysterious z portalu. To ja z Tobą pisałem.?!” Ona nie może się dowiedzieć, że to ja, rozumiesz?!
- A co Ci przyjdzie z tego, że będziesz ją oszukiwał i dalej ciągnął tę farsę?
- Nie wiem. Nie jestem w stanie teraz racjonalnie myśleć. – uniósł głowę do góry, spojrzał błagalnym wzrokiem na stojącego nad nim Bartmana i rzekł rozpaczliwie: – Zibi, co ja mam robić?
- Na pewno nie możesz jej wystawić do wiatru! Tak się nie zachowuje prawdziwy gentelman! Umówiłeś się, to musisz iść!
 
*

Tego dnia Lidka zdecydowanie nie mogła zaliczyć do udanych. Najpierw przypaliła na śniadanie jajecznicę, oparzyła się w język gorącą kawą; później zapomniała wyłączyć żelazko, efektem czego musiała pożegnać się ze swoją ulubioną bluzką koszulową w granatową kratkę; kiedy wracała obładowana siatkami z marketu, jedna z nich nie wytrzymała ciężaru towaru i wszystkie ziemniaki poturlały się po chodniku; następnie odebrała od listonosza Michała pismo informujące o naliczeniu odsetek za nie zapłacenie rachunku za prąd w terminie; spóźniła się do pracy, a i tam czekała na nią niemała niespodzianka, bowiem w kuchni pękła rura, przez co Kosińska była zmuszona zamknąć na bieżący dzień lokal i wezwać hydraulika. Dziwiła się strasznie skąd takie niepowodzenie od samego rana się do niej przypałętało, bo przecież w kalendarzu nie widniał piątek trzynastego. Miała jeszcze nadzieję, że popołudniowe spotkanie z Nieznajomym poprawi jej humor, a on sam okaże się przystojnym, mądrym i rozważnym, ale jednocześnie zabawnym, mężczyzną. Nie miała czasu wrócić do domu przebrać się w coś bardziej odpowiedniego, dlatego prosto ze swojej małej i przytulnej restauracyjki, ulokowanej przy ulicy Akacjowej, powędrowała ostatkiem sił w nogach do swojego ulubionego miejsca w stolicy Podkarpacia. Gdyby dokładniej się jej przyjrzeć, nie prezentowała się źle; bo czy szary, jodełkowy sweterek w połączeniu ze szmaragdowymi legginsami, czarnym płaszczykiem i czarnymi botkami mogły się źle prezentować? Jedynie, na co można by zwrócić większą uwagę, to lekko rozmazany tusz do rzęs, podkrążone oczy i zmęczenie wymalowane na twarzy dziewczyny. Podążała ulicą Unii Lubelskiej, poprawiając w pośpiechu makijaż i układając niesforne kosmyki włosów w niedbały kok. Poszukała jeszcze w swojej listonoszce gumy do żucia i malinowego błyszczyka, by przeciągnąć nim spierzchnięte od zimna usta. W umówionym miejscu była pięć minut przed czasem, dlatego usiadła się wygodnie na chłodnej ławce i wzięła kilka głębokich oddechów, starając się opanować swoje emocje. Przez te wszystkie nieszczęśliwe wydarzenia z minionego dnia, nawet nie miała czasu, żeby myśleć czy przejmować się skonfrontacją z Panem Mysterious’em.
Spoglądała nerwowo raz po raz na tarczę zegarka, gdzie duża wskazówka już dawno przekroczyła pełną godzinę; wyeksponowała jeszcze mocniej swój szmaragdowy szalik, by był bardziej widoczny i cierpliwie czekała, ale żaden osobnik się na Alei niestety nie zjawił… Nagle na horyzoncie ujrzała przybliżającą się znajomą postać; serce jej mocniej zabiło, a dłonie same wprawiły się w dygotanie.
- Świetnie! Jeszcze jego mi tu brakowało! – bąknęła pod nosem niezadowolona i czym prędzej odwróciła głowę w drugą stronę, udając, że go nie widzi.
- Lidka?! No popatrz, co za spotkanie! – odezwał się aroganckim tonem Grzegorz, kiedy już znalazł się dostatecznie blisko niej.
- Śledzisz mnie?! – zapytała z irytacją.
- Gdzieżbym śmiał! Mam ciekawsze rzeczy do robienia, niż bawienie się w detektywa. 
- Dziwne, że gdziekolwiek się ostatnimi czasy nie ruszę, zaraz pojawiasz się tam i Ty! Bawisz się w prywatnego detektywa, czy jak?!
- Mogę się dosiąść? Dziękuję! – szybko zmienił temat i usiadł obok niej, nie czekając nawet za odpowiedzią.
- Nie! Czekam na znajomego!
- No, ale jeszcze go nie ma, więc pozwól, że do tego czasu Ci potowarzyszę, a potem sobie pójdę. – oznajmił, po czym spojrzał na swój czarny, sportowy zegarek. -  Coś się spóźnia ten Twój znajomy…
- A Ty nie masz co robić, tylko wpychasz się z buciorami w życie innych ludzi? Co Cię to w ogóle obchodzi?! Zajmij się lepiej swoimi fankami, a nie mną! – naskoczyła na niego złośliwie, zapominając już o tym, że jeszcze nie tak dawno temu przybijała z nim piątkę na zgodę. – Boże, właśnie to zrobiłam! Właśnie się przełamałam i pierwszy raz w życiu, widząc kogoś tak wrednego jak Ty, mówię to, co myślę!
- Widocznie masz talent. Jesteś idealnym połączeniem poezji i złośliwości! A, i jeszcze masz ładny szalik! Kolorem trochę przypomina mi glony z morza, ale generalnie jest OK.
- Och, na złośliwości, to Ty się znasz znakomicie! Poza tym, to ma być śmieszne?! Ze wszystkiego się nabijasz! Nienormalny jesteś, czy jak?! – Grzegorz trochę struchlał po tych słowach i nastała pomiędzy nimi niezręczna cisza. – Proszę, idź już i nie utrudniaj. – dodała łagodnym, cichym tonem.
- Okej, okej. – uniósł ręce ku górze w akcie kapitulacji, po czym wstał i usiadł się na oddalonej o zaledwie dwa metry innej ławce. Mina Lidii pozostawała w tym momencie bezcenna.
- Miałeś sobie pójść!
- Przecież nie mogę zostawić Cię tu samej! Zobacz, już się robi powoli ciemno, a kto wie, czy jakiś podejrzany typ nie będzie tu przechodził.
- Jedynym podejrzanym typem jesteś Ty! – skwitowała i odwróciła głowę w drugą stronę; a następnie poderwała się delikatnie na ławce na widok nadchodzącej postaci, mając nadzieję na to, że to ten właściwy facet.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to on? – zadrwił ze zbliżającego się starszego pana. – Dla niego też będziesz taka wredna?
- Nie! Umówiłam się z kimś innym, innym niż niż Ty. Jest miły, zabawny i ma cudowne poczucie humoru… - brązowowłosa zaczęła wyliczać zalety swojego „znajomego” z sieci.
- Ale go tu nie ma. – słusznie zauważył i wtrącił Kosok.
- Na pewno coś mu wypadło, bo nie ma w nim ani krzty okrucieństwa i arogancji! Ale przecież Ty tego nie zrozumiesz, bo uważasz siebie za pana i władcę świata, któremu zależy tylko na tym, żeby dopiec innym i jeszcze mieć z tego wielką satysfakcję! – fuknęła podniesionym tonem.
Grześ spuścił głowę na dół, wlepiając swoje czekoladowe oczy w ziemię. Ewidentnie zrobiło mu się głupio, cholernie głupio, bo znów zachowywał się jak ostatni dupek, jak skończony idiota i niewychowany gnojek. Przecież jeszcze nie tak dawno temu sam zaproponował Kosińskiej zawarcie pokoju, a tymczasem znowu powrócił do swojego starego oblicza…
- Lidka… Ja… Przepraszam… Nie wiem, dlaczego mnie tak poniosło…
- Wiesz, co? Wsadź sobie gdzieś te przeprosiny! – chwyciła torebkę w rękę i podniosła się z miejsca.
- Ale Lidka…
- Myślałam, że choć trochę się zmieniłeś; że naprawdę chcesz zamknąć za wielkimi drzwiami te nasze wszystkie zatargi i zacząć znajomość od początku, tak po ludzku. Niestety, myliłam się. – odwróciła się tyłem do środkowego i ruszyła przed siebie. – A, i niech Cię Pan Bóg strzeże przed przekroczeniem progu mojej restauracji!

***

Przepraszam, że znów tak późno.
Ostatnio nie mam czasu na nic, a to, że udało mi się napisać powyższy rozdział jest spowodowane tym, że musiałam sobie zrobić przerwę w nauce i na chwilę odpocząć od spraw studenckich. Jednocześnie chciałam poinformować, że w najbliższych tygodniach będę miała totalny zajob na uczelni i w domu, także nie będę nic obiecywała, bo naprawdę nie wiem, kiedy uda mi się usiąść na spokojnie do kompa i coś skrobnąć. Zdaję sobie sprawę z tego, że cała ta historia byłaby fajniejsza i ciekawsza, gdyby nowe części pojawiały się systematycznie, ale taka już moja natura, że nie umiem pisać „do przodu.” A tak, na pewno wiele z Was jest rozgoryczonych i czuje niedosyt. Przepraszam, ale tak już funkcjonuję, wybaczcie. Narastające zaległości postaram się nadrobić najszybciej jak tylko będę mogła….

Niebawem pojawi się również świeżutki epizod na statystycznej, ale o tym będziemy z Kristen informować, kiedy przyjdzie na to pora.

Pytał ktoś kiedyś na asku, kiedy wystartuję z Walińskim – przepraszam, ale nie potrafię na ten moment odpowiedzieć…
Tymczasem pozdrawiam Was serdecznie i proszę, trzymajcie za mnie kciuki!
Patka która jest uważana za jebniętą idiotę

poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział 13.



A niech stracę. Spotkajmy się…

Kiedy?

Ty wyszedłeś z inicjatywą, więc coś zaproponuj.

Może w przyszłym tygodniu? Mam wolny czwartek… O 15:00?

Zgoda, niech będzie. A w jakim miejscu?

Hmm… Może w Twoim ulubionym?

A skąd Ty wiesz, jakie jest moje ulubione? :P

Aleja pod kasztanami. Pamiętam, tak po prostu. ;-) Jak Cię rozpoznam?

Po szaliku, szmaragdowym szaliku. Będę siedziała na ławce.

***

Kilka dni później, Kosok i Bartman udali się do „Kosiny”. Atakujący, jak zwykle zresztą, musiał czekać za swoim kumplem, bo ten nie wyszedłby z domu, bez uprzedniego doprowadzenia się do stanu używalności. Polegało to na tym, że wylewał na siebie połowę flakonu perfum i dwanaście razy poprawiał fryzurę, za każdym razem inaczej formując swoje przydługawe czarne włosy. Środkowy spędzał ostatnio więcej czasu przed lustrem, niż sam mistrz ZB9! Już nawet siatkarze dziwili się na treningach, skąd taka nagła zmiana w Grzegorzu i niejednokrotnie padało pytanie: „Zakochał się, czy jak?!”
Kiedy już znaleźli się na parkingu przed bistro, rodowity Katowiczanin powtórzył wspomniane wyżej czynności jeszcze ze dwa razy. Zbyszek o mały włos nie udusił się tym intensywnym zapachem, będący połączeniem egzotycznego szafranu i kory cynamonu.
- Stary, przestań się już tak psikać, bo wszyscy tam pozdychamy od tego smrodu!
- Nie wiesz, że wszędzie trzeba ładnie pachnieć?
- Wiem, ale Ty już chyba trochę przesadzasz, bo Twoje ciuchy tak dają, że można się zrzygać. Czuć Cię na kilometr!
- No i dobrze, że mnie czuć. – odparł dumnie. – Idziemy do środka, czy będziemy tak stać, jak dwa sztywne pale Azji?
- No idziemy, idziemy. Ale zaraz, od kiedy to jesteś taki wyrywny, żeby tu iść? Przecież jeszcze nie tak dawno wydrapalibyście sobie oczy z właścicielką!
- Z Lidką, Zibi, z Lidką! – poprawił go prędko. – Cóż, ludzie się zmieniają. – dodał, zamykając drzwi auta.
Kilkadziesiąt sekund później zmierzali już chodnikiem do wyznaczonego celu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, kto dumnie maszerował w ich kierunku.
- Cześć, Mała! – pierwszy odezwał, o dziwo, Grzesiek.
- No siema, siema! – odparła luzacko z łobuzerskim uśmiechem na twarzy Zuzanna. – Przyszliście na obiad?
- No tak, przecież ktoś tu nas zapraszał na gulasz! – wtrącił swoje trzy grosze Bartman.
- A, to mam dla Was złą wiadomość. – nagle spochmurniała i spuściła główkę. Obaj panowie spojrzeli na nią zdziwieni. – Gulasz się skończył. Teraz w promocji mamy tylko gołąbki.
- Zbychu, idziemy stąd! – rzucił stanowczym tonem środkowy bloku, łapiąc kolegę na rękę.
- Zaraz, moment! Jeszcze nie wszedłeś, a już chcesz wychodzić?!
- Nie będę jadł tych zasranych pocztowców!
- Panie Koso! – brązowowłosa dziewczynka przerwała wymianę zdań mężczyzn, którzy spojrzeli na nią w tym momencie zdezorientowani. – Żartowałam!
- Masz szczęście, Mała! – podsumował środkowy bloku, oddychając z ulgą.
- Proszę, Pani przodem. – Bartman otworzył jej drzwi niczym prawdziwy dżentelmen.
- A dziękuję, dziękuję. – wkroczyła do wnętrza w radosnych podskokach i od samego wejścia zaczęła się rozbierać z kurteczki. – Szefowo! Szefowo! – nawoływała.
- Zuzka? Co się stało? – ciepły i miły głos Lidii wyłaniał się z zaplecza.
- Zobacz, kogo przyprowadziłam! – wskazała dłonią na dwójkę wyrośniętych mężczyzn za sobą, jednocześnie prezentując swój najpiękniejszy uśmiech świata. – Twoi ulubieni klienci.
- No rzeczywiście. – odpowiedziała z przekąsem.
- Dzień dobry. – pierwszy przywitał się Zibi, bo Grzesiek trwał w dziwnym osłupieniu. Długo jednak to nie trwało, bo dostał od kolegi solidnego kuksańca w bok. – No przywitaj się z Panią.
- Cześć. – rzucił na odczepnego, bardziej z przymusu aniżeli z czystych chęci.
- Cześć. – odparła zmieszana. Trwali w tak niezręcznej ciszy dobre sześćdziesiąt sekund, lustrując ściany lokalu, ewidentnie uciekając od wzajemnego spojrzenia.
- No, to co, Panowie? Gulasz, czy gołąbki? – całą atmosferę chciała rozładować ta najbardziej zainteresowana.
- A które danie jest bez cyjanku tudzież arszeniku?
- Panie Koso, jak Pan może?! – spojrzała na niego z dezaprobatą, zapierając się pod boki. – Proszę siadać i nie gadać! – podeszła do nich i wskazała palcem najbliższy stolik, przy którym dwójka siatkarzy miała spocząć i oczekiwać na swoje jedzenie.
- To ja może pójdę do kuchni… - sprytnie odezwała się Lidka, chcąc jak najszybciej ulotnić się z sali.
- Wróć! Żadna kuchnia! Żadne gotowanie! Od tego jest wujek Ksawery.  – zaciągnęła ciotkę za ladę i nakazała jej pilnować lokalu, po czym zapewniła, że ona się wszystkim zajmie.

Bartman rozsiadł się wygodnie na krześle i cichutko podśmiewał się pod nosem z Zuzki, która, jak na swój wiek, zadziwiała zaradnością i pomysłowością. Przez głowę przemknęła mu nawet myśl, że kiedyś w przyszłości chciałby mieć taką córkę, która zapewne byłaby oczkiem w głowie tatusia.
Kosok natomiast robił wszystko, by nie napotkać na wzrok Kosińskiej, choć tak naprawdę, sam nie wiedział, dlaczego tak bardzo się tego obawiał. Przecież nie tak dawno temu, sam z własnej i nieprzymuszonej woli pomógł jej w supermarkecie. Dziś włączyła się w nim jakaś blokada; nie wiedział, co ma ze sobą począć i jak się zachować, dlatego ulokował swoje spojrzenie w szybie, przez którą można było monitorować uliczne poczynania Rzeszowian. Poza tym, środkowy chyba trochę się obawiał tego spotkania z nieznajomą z sieci; od momentu, kiedy na ekranie laptopa wyświetliła mu się potwierdzająca odpowiedź od Guardian Angel, niemal skakał z radości do sufitu, a dziś cały entuzjazm niespodziewanie opadł.
- Przepraszam, możemy prosić o coś do picia? – Zibi zwrócił się uprzejmym tonem do Lidki, chcąc przerwać trwające milczenie.
- Oczywiście! Co podać?
- Może soczek pomarańczowy? – zaproponował, uśmiechając się przy tym czarująco, aż dziewczyna zaśmiała się cichutko, myśląc, że chce ją poderwać.
- Przestań udawać takiego milutkiego! – wysyczał przez zęby Grześ, ciągle wlepiając swoje patrzałki w wijące się na wszystkie strony gałęzie drzew, miotane przez szalejący wiatr.
- Wcale nie udaję. – zaczął się tłumaczyć, jednak nie było dane mu skończyć, gdyż wtem przy ich stoliku zjawiła się Lidia z dwoma wysokimi szklaneczkami wypełnionymi niemal po brzegi słodką, kolorową cieczą. Tuż za nią dumnie kroczyła Zuzu, niosąc z niezwykłą gracją talerze z potrawami dla gości. Ustawiła je przed nimi i zasugerowała, by na deser zamówili sobie ciasto orzechowe, które kilka dni temu zostało wprowadzone do menu. Trzeba przyznać, że pomimo krótkiego okresu jego „panowania na liście”, cieszyło się ogromną popularnością wśród osób zamawiających.

Podczas gdy siatkarze degustowali pysznego dania rodem z Węgier, Lidia rozliczała za barem faktury, co chwilę jednak spoglądała ukradkiem w stronę Grzegorza. Modliła się w duchu, by tym razem nie miał żadnych uwag, co do jedzenia. Była trochę zła na swoją siostrzenicę, że nie uprzedziła jej o wizycie tych dryblasów wcześniej – wówczas mogłaby się odpowiednio przygotować – mentalnie i kulinarnie, bo przynajmniej zrobiłaby w kuchni wszystko po swojemu, a tak, była zdana tylko na Ksawerego i przychylność Opatrzności Boskiej, by Grzegorz nie znalazł w talerzu żadnego niepożądanego obiektu.
Myślała była również przy zbliżającym się wielkimi krokami spotkaniem z Mysteriousem; obawiała się tego, jakim on jest człowiekiem i czy nie popełniła wielkiego błędu umawiając się z nim. Ale, jak to mówią, do odważnych świat należy, bo nie przekonasz się, dopóki nie spróbujesz i nie zaryzykujesz. Postanowiła tymczasem skupić się na tym, co się aktualnie działo na sali i bacznie obserwowała zachowanie  przybyłych klientów.
Kiedy tak wertowała rachunki za ostatni miesiąc, nawet nie spostrzegła, że siatkarze zamówili po jeszcze jednej porcji gulaszu, co oczywiście wlało w jej ciało mnóstwo optymizmu. Odetchnęła z ulgą, bo to mogło świadczyć tylko o tym, że w końcu ich kubki smakowe należycie się zaspokoiły.

Grzesiek był głodny jak wilk, czemu nie można w ogóle zaprzeczyć, a to, że domówił porcję obiadową tutaj, „u Kosiny”, było wielkim zaskoczeniem nie tylko dla siedzącego naprzeciwko atakującego, nie tylko dla Lidki, ale przede wszystkim dla samego środkowego. Smakowało mu. Najzwyczajniej w świecie mi smakowało, a wspomnieniami wrócił do wakacji spędzanych na wsi u babci i dziadka. Antonina Kosok przyrządzała na obiad dokładnie taki sam gulasz, jaki dziś zaserwowano mu w bistro. Pewnie gdyby jego żołądek był rozmiaru dmuchanej piłki do ćwiczeń na siłowni, pochłonąłby jeszcze niejedną zawartość talerza! W głębi duszy cieszył się, że w końcu zjadł ciepły, dobry i taki domowy posiłek, bo już miał dość tych wszystkich Fast – foodów i chińskich zupek z paczki, które na pewno w jakimś stopniu zatruwały jego organizm; a które obok porządnego jedzenia, wbrew pozorom, w ogóle nie leżały.
Bartman niespodziewanie dostał telefon od sąsiada z informacją, że w jego mieszkaniu pękła rura, przez co lokum zielonookiego prawdopodobnie zostało zalane. Zerwał się z krzesła jak poparzony i pognał do auta, krzycząc w przelocie do Grzesia, by za niego zapłacił.
Kosa nagle poczuł się niezręcznie; nie ma się co dziwić – jego towarzysz musiał wrócić do domu, a on został sam jak palec na „placu bitwy.” Zwykle to właśnie Zibi ratował go z opresji i potrafił tak rozbawić czy zagadnąć towarzystwo, by nie było nudno i sztywno. Ślązak tego w sobie nie miał; nie miał tej iskry, błyskotliwości ani luzactwa, dlatego musiał radzić sobie inaczej…
Chciał spróbować jeszcze tego reklamowanego przez Zuzę ciasta, ale nie był pewien, czy jego osobisty, wewnętrzny worek pokarmowy był w stanie je przyjąć, a co dopiero jeszcze strawić! Postanowił rozegrać to w inny sposób. Nieśmiało podszedł do baru. Z każdym wykonanym krokiem jego serce wybijało szybszy rytm, w gardle natomiast powstawała istna Sahara. Widział, że Lidia była czymś pochłonięta, bo nawet nie zauważyła, kiedy postać wysokiego osobnika wyrosła jej przed twarzą. Oparł się o drewniany kontuar i delikatnie odchrząknął. Dziewczyna momentalnie poderwała się z miejsca, nie kryjąc swojego przestraszenia.
- Coś się stało? Znowu coś znalazłeś w jedzeniu?
- Nie, nic z tych rzeczy. Ja… Ja chciałem…
- Zapłacić?
- To też, ale…
- Trzydzieści dwa złote. – powiedziała pospiesznie, podając mu rachunek.
- Lidka! Bo ja…
- Na miłość Boską! Wystękasz to w końcu, czy nie?! - krzyknęła na niego podniesionym tonem, ale nie na tyle głośno, by wzbudzić zainteresowanie wśród gości na sali.
- Nabijasz się ze mnie?
- Ależ skąd! Chłopie, zachowujesz się jakbyś miał ze cztery lata i nie potrafił się wysłowić. To już moja siostrzenica, Zuzia, jest bardziej wygadana, niż Ty, stary dziadyga.
 - Zuzia to Twoja siostrzenica? – zapytał zdezorientowany.
- Tak, a co?
- Myślałem, że to Twoja córka, jesteście do siebie takie podobne…
- Łączą nas jakieś tam wspólne geny, więc bardzo możliwe, że mamy cechy, które nas konsolidują. – uśmiechnęła się delikatnie i ponownie zatopiła wzrok w papierkach. – A wracając do tematu, co mi chciałeś powiedzieć?
- Chciałem się zapytać, czy sprzedajecie ciasta też na wynos? Bo tak się objadłem tym gulaszem, że już nie dam rady wciągnąć orzechowca, a kusi mnie jak cholera! – wyrzucił z siebie z prędkością pocisku, oczywiście na jednym wdechu, jakby gdzieś się spieszył. Kosińska odchyliła głowę do tyłu i zaczęła się z niego głośno śmiać.
- Muszę Cię zmartwić, bo niestety nie oferujemy takowych opcji, aczkolwiek muszę nad tym pomyśleć, bo właśnie podsunąłeś mi dobry na pozyskanie dodatkowych pieniędzy!
- Czyli, że nie mogę liczyć ani na kawałeczek?
- Nie. – odpowiedziała krótko z wielką powagą. Grzesiek chyba się zmartwił, i to na serio, bez żadnego udawania. Jego mina wyrażała w tym momencie więcej niż tysiąc słów. – Ale! Za to, że pomogłeś mi z płatnością w sklepie, zrobię dziś dla Ciebie wyjątek i zapakuję Ci nawet dwie kosteczki, żebyś miał do popołudniowej kawy.
- Naprawdę? – dopytywał z niedowierzaniem. – Oczywiście zapłacę…
- Daj spokój, umówmy się, że to gratis od firmy. – wyjaśniła, po czym kąciki ust na jej twarzy promiennie uniosły się ku górze. Grzegorz nie pozostawał w tej kwestii dłużny i odwdzięczył się tym samym. – A tak właściwie, to dlaczego wtedy do mnie podszedłeś i przekonałeś kasjerkę, by przyjęła moją kartę?
- Zdziwiłaś się, że to zrobiłem?
- No i to jeszcze jak! Po tych wszystkich naszych nieprzyjemnych przejściach i spotkaniach, nie spodziewałam się z Twojej strony ani żadnych pozytywnych przejawów empatii ani serdeczności, ani niczego.
- Powiedzmy, iż zrozumiałem, że źle Cię potraktowałem i chciałem się jakoś zrekompensować, a to, że natrafiłem na Ciebie w markecie, to czysty przypadek.
- Mimo wszystko: dziękuję. – odrzekła miłym głosem, spoglądając jednocześnie w głębię brązowych oczu Grzesia.
- To jak będzie? Sztama?
- Sztama! – Lidia potwierdziła, po czym jednomyślnie przybili sobie przysłowiową „piątkę”, której odgłos odbił się niemal w całym pomieszczeniu.

***



Ech, pogubiłam się. Z fabułą. Z perspektywami bohaterów. I nie jestem zadowolona…

Ja wiem, że chciałybyście, żeby wirtualni już się spotkali, ale spokojnie, … cierpliwości!



Źle się ze mną dzieje, tyle Wam powiem.

Zaczyna się gorący okres w moim życiu – sesja ciągła nie ma żadnych plusów, a co za tym idzie – okrojona liczba wolnego czasu… Mam nadzieję, że uda mi się jakoś to wszystko ze sobą pogodzić, choć wiem, że będzie ciężko…



Wiecie, że w pierwotnym założeniu, wirtualny miał mieć 15 części? Mam nadzieję, że chociaż w 20 się zamknę… -.-



PS. 1. Czy ktoś jest jeszcze chętny na TO? Proszę o jakieś uaktualnienie listy Informowanych czy cuś, bo nie wiem, czy mam to pisać, czy puścić w zapomnienie…



PS. 2. Pragnę z całego serca jeszcze raz podziękować za Waszą obecność na Bez-powrotnie, za komentarze, za słowa otuchy, za wszystko! :*



Pozdrawiam, Patka.