wtorek, 1 października 2013

Rozdział 8.



Lidka otworzyła niechętnie jedno oko, kiedy nagle w pokoju rozbrzmiał przeraźliwy dźwięk budzika, oznaczający godzinę szóstą piętnaście. Zwykle nie wstawała o tak wczesnej  porze, ale dziś, z racji, że jej siostra wyjechała na dwudniową delegację z pracy, a szwagier już dawno harował na budowie, musiała wyszykować i zaprowadzić Zuzkę do szkoły. Z wielkim oporem wystawiła rękę spod ciepłej kołdry, by wyłączyć to brzęczące urządzenie, a następnie przewróciła się na drugi bok i przykryła po same uszy. Chciała poleżeć sobie jeszcze przez te przysłowiowe „pięć minut,” ale nawet nie zauważyła, kiedy jej powieki zdecydowały się powrócić do stanu spoczynku i wprawić ją w kontynuację snu…
- Ciociu! Ciociu! – usłyszała nad swoją głową i zerwała się gwałtownie z łóżka, przy którym stała dziewczynka.
- Która godzina?
- Siódma dwadzieścia. Zaspałaś! – rzuciła oskarżycielskim tonem Zuza.
- O żesz w dupę! – Lidka wyskoczyła niczym torpeda i zaczęła krążyć po pokoju w celu znalezienia odpowiedniego ubrania. – A Ty dlaczego jeszcze jesteś w piżamie?
- No, bo nie mam co na siebie włożyć.
- Zuzia, proszę Cię… Nie pomagasz mi w tym momencie. - spojrzała na nią wymownie. – Idź się ubierz, a ja w tym czasie zrobię Ci coś do jedzenia i przygotuję drugie śniadanie do szkoły. Dalej, raz, raz! – poganiała Małą, wpychając ją do jej malutkiego pokoiku.
Sama zahaczyła jeszcze o łazienkę w celu umycia zębów i zrobienia szybkiego makijażu, żeby nie wyglądała na ulicy jak jakieś widmo albo zombie. Tomasz, mąż Dagmary, zostawił kuchnię w opłakanym stanie, dlatego jedyne, co Lidia mogła w tym momencie zaproponować Zuzu, to płatki z mlekiem. Postawiła na stole kartonik z czarnymi kuleczkami i miseczkę z białym płynem.
- Siadaj i jedz, ja idę się szybko przebrać. Za dziesięć minut wychodzimy, bo się spóźnimy na autobus. – rzuciła w locie do siostrzenicy, jedząc po drodze kruche ciastko.
- A nie możemy jechać autem? Będzie szybciej i wygodniej. – zawołała z kuchni.
- Mogłybyśmy, gdyby tylko Twoja mama nie zabrała ze sobą do Warszawy dokumentów od Forda.
- A nie możesz jechać bez nich?
- Nie namawiaj mnie do łamania przepisów, chcesz płacić mandat?
- Ciociuńciu, nie cykaj się. Rodzice moich koleżanek też czasami jeżdżą bez prawka albo dowodu rejestracyjnego. – jak zwykle miała przygotowane argumenty mające poprzeć jej zdanie.
- I jeszcze ich policja nie przyłapała? – zapytała brązowowłosa, pokonując w ekspresowym tempie schodki łączące piętro z parterem.
- Widocznie dobrze się maskują. – Waszyńska zeskoczyła z krzesła, podeszła do kryształowej kuli stojącej na szafce w korytarzu i wyjęła z niej zbawienny przedmiot do odpalenia samochodu. - Dalej, ciotka, bierz kluczyki i jedziemy. – zamachała jej nimi przed nosem.
- No nie wiem.
- Nigdy w życiu nie robiłaś nic spontanicznego?
- Zrobiłam. Założyłam konto na portalu randkowym.
- Też mi spontan. – wywróciła teatralnie oczami. - Spontan, ciociuś, to jest wtedy, jak idziesz na żywioł i niczym się nie przejmujesz.
- Ale to nie jest taka prosta sprawa, jak Ci się wydaje; to nie jest moje auto i ja nie mogę się rządzić.
- A chcesz, żeby Twoja ukochana, ulubiona, jedyna w swoim rodzaju i wzorowa siostrzenica spóźniła się na lekcję? – Lidka pokiwała przecząco głową. – No właśnie. Jedziemy samochodzikiem. – uśmiechnęła się triumfalnie, stawiając Kosińską przed faktem dokonanym.

Po dziesięciu minutach obie siedziały już wewnątrz srebrnego Forda Focusa – Zuzanna w swoim siedzisku, a Lidia za kierownicą. Trzeba przyznać, że od środka zżerały ją nerwy i w duchu modliła się, byleby tylko koledzy z drogówki nie zatrzymali jej na rutynową kontrolę, bo wtedy byłoby nieciekawie. Jechała przepisowo, przestrzegając wszystkich znaków i ograniczeń prędkości, a z każdym pokonanym metrem czuła się pewniej i ten buzujący w niej stres powoli ustępował. Zatrzymała się na sygnalizacji świetlnej i w oczekiwaniu na zmianę koloru, wystukiwała paznokciami rytm piosenki płynącej z radia. Młoda jej zawtórowała, dając popis swojego wokalu, który swoją drogą jak na siedmiolatkę, był całkiem niezły. Wtem na czarnym słupie pojawiło się zielone kółeczko, dzięki czemu znów można było wprawić pojazd w ruch. Lida pospiesznie wrzuciła jedynkę i energicznie ruszyła z miejsca, zbytnio nie rozglądając się na boki, gdyż słońce raziło ją po oczach swoimi promieniami. Nie zauważyła mężczyzny, który pomimo czerwonego ludzika na sygnalizatorze dla pieszych, akurat przechodził na pasach. W ostatniej chwili wcisnęła pedał hamulca i z piskiem opon wprawiła samochód w stan zatrzymania.
- O Boże. Zabiłam człowieka. – wydukała, kiedy zobaczyła leżącego na masce chłopaka.
- Ciociu? – zakwiliła drżącym głosikiem dziewczynka.
- Zuza, wszystko porządku?
- Tak. Ale ten pan… - pokazywała paluszkiem.
- Zostań tu. – rozkazała, po czym odpięła pasy bezpieczeństwa i wyszła na zewnątrz. – Przepraszam, nic się Panu nie stało? – dotknęła ręką poszkodowanego, który powoli podnosił się z blachy.
- Ja pierdolę. To znowu Pani?!

*

Kosok wstał skoro świt, bo pomimo tylko czterech godzin snu, już nie mógł dłużej wyleżeć w swoim wielkim łożu. Nie pomogło mu nawet liczenie baranów ani nakrycie się kocem po sam czubek głowy. Podniósł więc swoje, ponad dziewięćdziesięciokilogramowe ciało, zabrał z garderoby świeże ciuchy i udał się do łazienki w celu porannej toalety. Jeśli ktoś nie słyszał, jak rzeszowski środkowy śpiewa podczas golenia, to niech przychodzi na ulicę Jaworową 16/9, drugie okno od lewej. Nauszniki wskazane…
Z łaźni powędrował do kuchni i zrobił sobie kawę, taką jaką lubił najbardziej, z dwóch pełnych łyżeczek, bez dodatku cukru i mućkowej cieczy. Z braku laku włączył komputer, by sprawdzić, czy Zbyszek nie przesłał mu czasami na maila obiecanej piosenki, której, de facto, on sam nie mógł znaleźć w sieci. Bartman obiecanej mp-trójki oczywiście nie wysłał, czego w sumie Kosok się spodziewał, bo z roztrzepaniem atakującego wszystko było możliwe. Poza tym, Anioł Stróż chyba zakończył misję na Ziemi i wrócił z powrotem na Niebiosa, bo od kilku dni nie dawał żadnego znaku życia. Grzesiek pogodził się już z faktem, że to był zwykły, niewinny, wirtualny flirt, który zakończył się nie inaczej, tylko fiaskiem. Przed zamknięciem systemu coś go jednak tchnęło i postanowił, ten ostatni raz, zajrzeć na swój randkowy profil. To, co go tam zastało, sprawiło, że w jego czekoladowych oczach, momentalnie zaiskrzyły się ogniki.

„Wiem, że dawno nic nie pisałam, ale miałam masę obowiązków i jedyną rzeczą, o jakiej marzyłam po przyjściu z pracy, była ciepła kąpiel oraz rozgrzewająca herbata z cytryną. Nie miałam już siły siedzieć przed komputerem, bo moje oczy odmawiały mi wszelkiego posłuszeństwa, stąd też moje chwilowe milczenie. Mam nadzieję, że wybaczysz. ;-)
Wracając jeszcze do naszej ostatniej konwersacji, owszem, jestem romantyczką, miłośniczką przyrody i marzycielką, co do tego to się zgadzam. Ale, że poetka? Ja? Nie… Ja tylko umiejętnie wyszukuję utwory literackie do zaistniałych sytuacji, tyle. ;-)
Całuję i życzę miłego dnia. :-* G.A.”

Po przeczytaniu tej wiadomości na jego buzi automatycznie pojawił się uśmiech od ucha do ucha. Nie podejrzewał, że te parę zdań od tajemniczej dziewczyny z Internetu wprawi go w tak radosny nastrój od samego rana. Co zrobił? Odpisał? Oczywiście, że odpisał, i to w piorunującym tempie! Z tego wszystkiego nabrał ochoty na wypasione, królewskie śniadanie, bo wiadomo – głodny chłop, to zły chłop. Zajrzał do lodówki, a tam, nie licząc światła, było tylko mleko, dwa nadpleśniałe pomidory i słoik wiśniowego dżemu. Westchnął tylko i wzruszył ramionami, wpadając na lepszy pomysł, niż konsumowanie iście szpitalnego jedzenia. Nałożył na siebie rozpinaną, granatową bluzę i cały w skowronkach powędrował do marketu, by zakupić kilka potrzebnych mu składników do przygotowania jajecznicy - takiej, jaką w czasach dzieciństwa robiła mu babcia Anielka.

Obładowany dwiema, wypełnionymi po brzegi siatkami, wracał tą samą trasą do mieszkania, kupując jeszcze po drodze dwie drożdżówki z serem w zaprzyjaźnionej cukierni, którą poleciła mu kiedyś sąsiadka z dołu, Pani Stenia. Pomimo tego, że raczej nie utrzymywał bliskich kontaktów ze swoimi współmieszkańcami, to z Panią Sójakową dogadywał się nadzwyczaj dobrze. Wiedział i przekonał się już o tym nie raz, że ta kobieta nie wtyka nosa w nieswoje sprawy, nie obserwuje wszystkich ludzi przez okno jak rasowy snajper i nie plotkuje jak te wszystkie wścibskie babcie; wręcz przeciwnie – jest ona jedyną miłą panią w starszym wieku, która zawsze pomoże, wesprze dobrą radą, a jak potrzeba, to i cukru pożyczy. Grześ w zamian za to, z racji na swój wybujały wzrost, pomagał jej przy przestawieniu mebli i zawieszaniu firanek. Robił jej też czasem zakupy, wpadał na kawę i ciastko z owej cukierni, bo kobiecina od roku jest wdową i najzwyczajniej w świecie dłuży jej się ta samotność.
Dołożył zatem świeżutkie ciastka do jednej z reklamówek i widząc migające zielone światełko na przejściu dla pieszych, pognał ile tylko miał sił w nogach, by zdążyć przedostać się na drugą stronę ulicy, zanim na sygnalizatorze pojawi się czerwony znaczek. Nie zdążył. Usłyszał tylko pisk opon i poczuł, że leży na czymś zimnym i twardym. Trwał w takiej pozycji jeszcze chwilę, dopóki nie otrząsnął się z szoku.
- Przepraszam, nic się Panu nie stało? – usłyszał, podnosząc się z wozu. Zdawało mu się, że chyba już skądś zna ten głos... Powoli odwrócił się w stronę kobiety i mało co nie dostał zawału.
- Ja pierdolę. To znowu Pani?!
- No nie, jeszcze tego mi brakowało! – Kosińska złapała się bezradnie za głowę.
- Kto wydał Pani prawo jazdy?! – fuknął ze złością.
- A kto Panu zezwolił na poruszanie się po mieście bez psa przewodnika? – zripostowała, równie ostro, kiedy ten, cały i zdrowy, stanął na własne nogi.
- Miałem zielone.
- Chyba skarpetki na nogach. – po wcześniejszym zmonitorowaniu ubioru mężczyzny, Lidia zaśmiała się perliście, doskonale wiedząc, że właśnie akurat takiego koloru skarpety zdobiły jego długie stopy.
- No i z czego się tak Pani śmieje?
- Z Pańskiej głupoty.
- Na Pani miejscu nie byłoby mi tak wesoło. Cholera, całe moje śniadanie poszło się jeb...
- Niezupełnie. – przerwała mu wypowiedź Zuzka, która postanowiła osobiście wybadać zaistniałą sytuację. - Jak Pan poczeka jeszcze kilka godzin, aż słońce będzie w zenicie, to te roztrzaskane na jezdni jaja same się usmażą. – dodała z dużą pewnością siebie.
- Mała, nie jesteś czasem zbyt mądra?
- Gdybym była zbyt mądra, to nie musiałabym chodzić do szkoły, proszę Pana. - spojrzała na niego spod byka.
- Zuzanno, marsz do samochodu! – upomniała ją Lida i wskazała palcem miejsce docelowe.
- Przepraszam za nią, ma niewyparzony język.
- Zauważyłem, a zresztą, jaka matka – taka córka. – skwitował, otrzepując spodnie i bluzę z kurzu.
- Ale ja nie… - chciała wyjaśnić, że to nie jej dziecko, że tylko chwilowo sprawuje nad Małą opiekę, ale nie było jej to niestety dane.
- Dobra, dobra, nieważne. Mam rozumieć, że pokryje Pani koszty moich zakupów?
- A niby z jakiej racji? Przecież to Pan mi wlazł pod koła jak taki dzikus! – odpowiedziała zirytowana, unosząc brew ze zdziwienia.
- Ale Pani, jako kierowca, nie zareagowała wcześniej.
- Niech się Pan cieszy, że to się tylko tak skończyło, bo gdybym nie zahamowała w ogóle, to prawdopodobnie leżałby Pan już połamany w szpitalu, albo co gorsza w kostnicy. – Grzegorz przez dłuższą chwilę przetwarzał słowa wypowiedziane przez kobietę, jakby tego wymagało jego mózgowe „oprogramowanie.”
- Ma Pani rację, przepraszam, to moja wina. – rzekł zupełnie szczerze.
- Jak nie chcesz zapłacić, to zaproś Pana do nas na żarełko! – Zuzu krzyczała radośnie przez okno Forda, jakby cała ta sytuacja ją co najmniej bawiła. Koniec końców i tak już się spóźniła do szkoły, więc musiała zaspokoić się innymi atrakcjami. Matka chrzestna tylko popatrzyła na nią z politowaniem, ale nagle, gdzieś tam w głowie zapaliło jej się światełko. Może dzięki temu, ten gbur przekona się do jej restauracyjki?
- Pójdę już… - mruknął pod nosem.
- Niech Pan poczeka. Nie zapłacę Panu za te staranowane zakupy, bo nie poczuwam się do winy w tym temacie, ale w ramach małej rekompensaty za poobijane ciało, mogę zaprosić Pana do mnie, do bistro, na tę nieszczęsną jajecznicę. – oznajmiła łagodnie i delikatnie się uśmiechnęła.
- No dobra, niech będzie. Tylko proszę tak mocno nie przyprawiać… - zażartował.
- Osobiście tego dopilnuję. – zaśmiała się wesoło i wyciągnęła do niego swoją dłoń. – Lidka jestem.
- Grzesiek.
 
***

No to, ten tego, pierwsze koty za płoty? ;-)
Cieszę się, że forma ostatniego rozdziału Wam się podobała, może takie coś jeszcze zastosuję, żeby nie było tu zbyt nudno i monotonnie. ;-)
BTW, stęsknił się ktoś za Zuzą? :P

Moje Kochane, w zeszły wtorek spełniło się jedno z moich największych marzeń – byłam na meczu w Ergo Arenie! <3 Co prawda finalny wynik spotkania nikogo nie napawał optymizmem ani radością, ale spędzić tam ponad trzy godziny w nieustającym dopingu, śpiewie, emocjach, niezliczonych zawałach i pozytywnym hałasie - jest rzeczą bezcenną. <3

I na koniec - z efektem zbyt częstego odświeżania filmików na yt, możecie zapoznać się tutaj. Miało być, póki co, o tym cicho, a tymczasem co niektóre skutecznie buszowały po bloggerze i wszystko wymarały. Cwaniary… ;-)


Trzymajcie się cieplutko w te jesienne dni. :*
Patka.