poniedziałek, 18 maja 2015

Rozdział 17.

Ale jak to „zakochać”?! O czym Ty w ogóle mówisz, człowieku?!

A uważasz, że w ten sposób nie można się zakochać?

Jakby Ci to powiedzieć – nie sztuką jest się zauroczyć, zakochać… Sztuką jest pokochać. I wiesz, co? Pozwól, że posłużę Ci pewną radą...

Wal śmiało.

Zakochaj się tylko wtedy, gdy będziesz miał możliwość zatrzymania mnie na zawsze. Na dzień dzisiejszy takowej nie posiadasz.

 A nie słyszałaś nigdy o przeznaczeniu? To ono łączy dwoje ludzi, jak dwa bezprzewodowe serca.

Nawet mnie nie znasz… Nie wiesz kim jestem… Nie wiesz jak wyglądam… A ośmielasz się wypisywać mi tutaj takie dyrdymały!?

To nie są dyrdymały! Masz w sobie prawdę. I widzę Cię tak, jak chcę, dokładnie. To mi wystarczy.

Mysterious, w co Ty grasz, do cholery, co?!

Jak to, w co? Nie znasz zasad tej wirtualnej gry?

Nie. Nie znam, ale chętnie poznam, bo zaczynam odnosić wrażenie, że decydując się na zawarcie „znajomości” z Tobą, wpakowałam się w jedno wielkie gówno!

Angie, spokojnie… ;-)

„Angie”?!

Takie zdrobnienie od (Guardian) Angel. ;-)

Krótka piłka, powiedz szczerze: piłeś coś?

Owszem.

No i proszę! To wyjaśnia Twoje nie trzymające się w ogóle ani kupy ani dupy wypowiedzi.

Herbata o smaku liczi była bardzo dobra. ;-)

Echhhh, widzę, że dziś się nie dogadamy…

Dobra, ok., już się nie odzywam. Przepraszam.

To już drugi raz, w przeciągu krótkiego czasu, kiedy mnie przepraszasz.

Bo uważam, że na to zasłużyłaś.

Robisz to celowo?

Ale co?

Najpierw gadasz mi jakieś pierdoły, czym podnosisz mi ciśnienie, wkurzasz mnie, doprowadzasz do… do… rozchwiania wszystkich stanów emocjonalnych, a potem - chcąc okazać skruchę - piszesz jedno „przepraszam” i myślisz, że mi serce zmięknie,  a ja od razu będę cała Twoja?!

Ależ skąd, to nie jest wcale zamierzone. Nie chcę, żebyś myślała o tym w takich kategoriach, broń Boże. A poza tym, i tak nie jesteś moja… ;-) No, ale dobra, nie będę Cię już tu katował…

Wcale mnie nie katujesz. Rozmowa z Tobą przegania czarne myśli z mojej głowy.

Wiem, że mieliśmy nie mieszać świata realnego z wirtualnym, ale chciałbym zapytać, czy wszystko u Ciebie w porządku?

Nic nie jest w porządku… Moja firma przeżywa poważny kryzys i grozi nam likwidacja. Nic więcej nie mogę Ci powiedzieć.

Przykro mi, Angie, ale nie martw się! Wszystko się jakoś ułoży!

Skąd ta pewność?

Wewnętrzne przekonanie. Coś w stylu tej Waszej, kobiecej intuicji, ;-)

Ach, to Wasze, męskie ego… ;-)

Widzisz? Już się uśmiechnęłaś, a to dobry znak! W każdym bądź razie – nie załamuj się, będzie dobrze. Słowo harcerza! ;-)

Byłeś kiedyś harcerzem?

Skądże znowu. Aczkolwiek można powiedzieć, że miałem jakiś tam krótki epizod z tym związany. Moja siostra udzielała się swego czasu w harcerstwie, była pomocnicą zastępowej, organizowała wyjazdy obozowe i sprawowała podczas nich opiekę nad zuchami. Pewnego razu wyjeżdżali w Bieszczady większą grupą, a nie tylko swoją malutką, ośmioosobową; jeden z opiekunów się rozchorował, nie miał go kto zastąpić no i moja siora wpadła na genialny pomysł… No i cóż ja, biedny chłopak, miałem zrobić? ;-)

Pojechałeś? ;-)

Owszem, jednak już po pierwszym dniu żałowałem, że dałem się na to namówić.

Dlaczego? Dzieciaczki dały Ci w kość? ;-)

Raczej mikroskopijne warunki podróży i noclegu nie sprostały moim oczekiwaniom…

Nie wiedziałam, że jesteś taki wybredny.

Uwierz, że gdybyś była tak wysoka jak ja, to też byłoby Ci niewygodnie, Angie. ;-)

Chyba nie jesteś wielkoludem…?

Wielkoludem nie, ale do krasnali też się nie zaliczam. ;-)

No to miałeś prawdziwą szkołę przetrwania. Słuchaj… tak właściwie to chciałabym Ci podziękować.

Ty? Mi? Za co?

Za to, że mogłam z Tobą pogadać i choć na chwilę oderwać się od tej szarej i brutalnej rzeczywistości.

Polecam się na przyszłość w takim razie. ;-) Co prawda, może nie zjawię się osobiście, by dotrzymać Ci towarzystwa, przytulić, czy otrzeć spływającą łzę z policzka, ale zawsze mogę wesprzeć Cię dobrym słowem, radą czy żartem, tutaj. Pamiętaj o tym, proszę.

To takie dziwne… Zobacz, jesteśmy sobie zupełnie obcy, nic o sobie nie wiemy, a ja czuję, jakbyśmy znali się od lat.

Trochę się już znamy. ;-) A poza tym, słyszałaś o pokrewnych duszach?

Masz na myśli ten portal internetowy, gdzie wróżki, szamani i inni guślarze bawią się w swatów i robią biednych ludzi w bambuko? :P

Widzę, że poziom humoru i wyostrzonego żarciku już w normie. ;-) Angie, pokrewne dusze, to zakochani, którzy szukają się w każdym wcieleniu, aż wreszcie się odnajdują. I wtedy już nic nie może ich rozdzielić.

*
 Z samego rana Grzesiek popędził na trening, jednak zanim wszedł do szatni, najpierw udał się do gabinetu wiceprezesa. Teraz, kiedy po rozmowie z Guardian Angel, miał stuprocentową pewność, że Bartman mówił prawdę co do jej fatalnej sytuacji, postanowił działać i realizować swój niecny plan. Musiał tylko uzyskać zgodę i poparcie ze strony Bartka Górskiego. Stanął przed drzwiami jego pokoju, wziął trzy głębokie oddechy, zapukał i kiedy usłyszał ciche „proszę”, nacisnął klamkę. Można by powiedzieć: klamka zapadła i nie ma już odwrotu, najwyżej Bartosz go wyśmieje…
- O, cześć Grzesiek! A co Ty dziś tak wcześnie? Przecież rozruch zaczynacie dopiero za godzinę. – przywitał siatkarza na wejściu i wyciągnął prawą dłoń w celu uściśnięcia.
-  Cześć. No tak, za godzinę, ale widzisz, szefie, mam sprawę.
- Siadaj, zamieniam się w słuch.
- Nie wiem jak tam klub stoi z finansami, ale czy moglibyśmy zrobić małą akcję promującą?
- Co konkretnie masz na myśli?
- Chodzi mi o to, abyśmy…

*** 
 „…abyśmy…” - abyśmy, co zrobili? Pozwólcie, że potrzymam Was jeszcze trochę w niepewności – w końcu to tajemniczy plan Grzegorza K. ;-) Poza tym, dziś trochę korespondencji Mysteriousa i „Angie”, mam nadzieję, że jesteście zadowolone z jej przebiegu. ;) Muszę Wam powiedzieć, że im dalej w las z tym blogiem, tym bardziej ja jestem nim zafascynowana , bowiem jest jeszcze wiele pomysłów w mej głowie i wiem, że jeśli ich nie zrealizuję, to nie będę zadowolona z efektu końcowego. Cóż, zatem szykuje się jeszcze parę rozdziałów, obym tylko miała dla kogo pisać. ;-)

Miłego dnia Wam życzę! :*

niedziela, 19 kwietnia 2015

Rozdział 16.



Nie miałem się w Tobie zakochać” – powtórzyła już kolejny raz Lidka, ciągle nie dowierzając w wyznanie Mysteriousa. Była totalnie zaskoczona, bo w ogóle nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Oczywiście w tym momencie mało ważne było to, że z łaski swojej się w końcu odezwał; nie liczyło się to, że ją przeprosił; nie miało najmniejszego znaczenia to, że w jakiś sposób wytłumaczył się ze swojej nieobecności na domniemanym spotkaniu. Najistotniejsze było to, co napisał na samym końcu ich konwersacji. Z drugiej jednak strony, kiedy ocknęła się – z bądź, co bądź - przyjemnego amoku, zastanawiała się, jak to jest możliwe, by on zakochał się w niej, nigdy wcześniej jej nie widząc, nigdy wcześniej z nią nie rozmawiając… To wszystko wydawało jej się strasznie dziwne i niezrozumiałe, bo przecież tak naprawdę byli dla siebie dwójką obcych ludzi, których łączył tylko Internet i paręnaście wymienionych maili…
I właśnie takie rozważania zaprzątały jej umysł każdego popołudnia, kiedy to siedziała w swoim bistro za ladą i czekała aż w końcu zjawią się jacyś klienci. Rozglądnęła się kolejny raz po wnętrzu lokalu: przy stoliku siedziały dwie starsze panie i cichutko wymieniały poglądy na znane tylko im tematy, popijając przy tym zamówioną herbatę cytrynową i delektując się ciasteczkami cynamonowymi; inny stolik zajmował stały klient – listonosz Pan Wiesiek, który codziennie zaglądał do bistro na kubek gorącego kakao; gdzieś w kącie sali siedziała Zuzka i odrabiała zadanie domowe z matematyki, a tak poza tym to cisza. Cisza i pustki. Widok ten nie napawał Lidki żadnym optymizmem, wręcz przeciwnie – chciało jej się tylko płakać. Wygląda na to, że w przeciągu najbliższych tygodni, a może nawet i dni!, będzie musiała zamknąć swoją ukochaną kawiarenkę, w uruchomienie której włożyła całe swoje serce i całą duszę. Serce kroiło jej się już na samą takową myśl, ale niestety nie widziała żadnej innej opcji ratunku. Postanowiła więc pójść na zaplecze i przejrzeć te rachunki, które wymagały opłaty w pierwszej kolejności, by nie musiał odwiedzać ją ponownie komornik.
- Zuziu, rzuć proszę okiem na salę, dobrze?
- Oczywiście, zrobię to, ale nie dosłownie, bo przecież gdybym rzuciła jednym okiem, to nie mogłabym dokończyć zadania z matmy, a to zaowocowałoby jutro pałą od Pani Wojciechowskiej! – odpowiedziała żartobliwie mała, dzięki czemu na twarzy Kosińskiej zagościł chwilowy, aczkolwiek zauważalny, uśmiech.
Wtem „U Kosiny” zdało się usłyszeć dźwięk dzwoneczka, który rozbrzmiał po otworzeniu drzwi wejściowych przez nowego gościa.
- Ciociu, ja obsłużę! – dziewczynka rzuciła pospiesznie ołówek i linijkę, po czym zerwała się na równe nogi i podbiegła do baru po kartę menu.
- Dobrze – odparła bez entuzjazmu, nie wychylając nawet głowy ze swojego kantorka. Miała pełne zaufanie do swojej siostrzenicy i wiedziała, że z profesjonalizmem zaopiekuje się nowymi przybyszami.
- Dzień dobry Panu! – zaświergotała radośnie do blisko dwumetrowego mężczyzny, który po przekroczeniu progu rozebrał się z kurtki i zajął miejsce przy jednym w wielu wolnych stoików.
- Cześć Zuza! Jak leci? – odparł równie radośnie i wyciągnął rękę w stronę małej, w celu przybicia przysłowiowej piąteczki.
- Całkiem dobrze, nie narzekam, aczkolwiek zawsze mogłoby być przecież lepiej.
- No to dobrze, ale uwierz mi, że każdy narzeka i właśnie tak mówi – puścił jej oczko, delikatnie unosząc kąciki ust do góry.
- Chociaż w sumie, to nie. Właśnie robiłam zadania z matemy i naprawdę strzykało mnie już doszczętnie, bo totalnie tego nie kumam i stwierdziłam, że nie będę się nad dziadostwem wielce spuszczać.
- A co tam teraz macie na matematyce?
- No mam narysować jakieś szlaczki i figurki, ale ciągle mi linijka ucieka i mam krzywo. Dobrze, żeś Pan przyszedł, przynajmniej mogłam to rzucić w cholerę i…
- Ej! Jak Ty mówisz, panienko? – pół żartem, pół serio zwrócił jej uwagę. – Tak młodej i pięknej damie nie przystoi przeklinać!
- Oj tam, kiedyś i tak będę przeklinać – i to nawet w mocniejszych słowach, takich jak zawsze na meczu się drzecie, więc co za różnica kiedy zacznę?
- Jesteś niemożliwa, tyle Ci powiem! Cioci nie ma, że tak swobodnie i bez żadnych zahamowań sobie ze mną gawędzisz?
- Jest, ale na zapleczu, więc pewnie i tak nie słyszy, a poza tym mam wolną rękę w obsługiwaniu klientów!
- Ooo, to widzę, że awansowałaś! To pewnie i wypłata będzie większa, co? – zaśmiał się i zaczął kartkować menu.
- Noo właśnie w kwestii zarobków mamy pewne problemy…
- A co się dzieje?
- Nie powinnam Ci tego mówić, bo z formalnego punktu widzenia jesteś dla mnie obcą osobą, ale w związku z tym, że Cię lubię… Zaczekaj chwilę! - przerwała swoją wypowiedź i podbiegła do swojego stoliczka po zeszyt ćwiczeń. - Dobra, powiem Ci, ale najpierw odrobisz mi zadanie, ja przyniosę Ci do jedzenia coś, co jest aktualnie na stanie, a potem pogadamy, okej? Idziesz na taki deal?
- Oj, Zuzia, Zuzia… Kto by pomyślał, że z Ciebie taka pomysłowa i przedsiębiorcza dziewczynka… - zaśmiał się pod nosem Zibi, po czym chwycił w rękę ołówek i zaczął rysować różne figury geometryczne, a mała z wielkim entuzjazmem i dumą udała się do kuchni po posiłek od wujka Ksawerego.
Po niespełna dziesięciu minutach była już z powrotem z talerzem spaghetti i szklanką soku.
- Proszę Cię bardzo, dziś mamy niestety tylko to.
- Spaghetti? Uwielbiam!
- Porcja godna siatkarza. Jak tam moje ćwiczenia?
- Zrobione. – odrzekł, po czym nastąpiła wymiana handlowa: obiad za zadania. – Dzięki, a teraz opowiedz mi, co się dzieje.
- No więc… Generalnie chyba ciocia Lidka będzie musiała zamknąć bistro, bo przychodzi do nas coraz mniej klientów, co zresztą sam chyba widzisz. Jedynie odwiedzają nas starsze panie, które spotykają się na mieście na kawę i ploteczki oraz pan Wiesiek, nasz stały kakaowy bywalec – wskazała wzrokiem na listonosza, który słysząc swoje imię, pomachał serdecznie do dziewczynki. – Cioci brakuje pieniędzy na wszystkie opłaty, na zapłacenie rachunków, no i ledwo wiąże koniec z końcem i prawdopodobnie cały interes zakończy się likwidacją.
- To dziwne, przecież za każdym razem jak tu byłem, lokal tętnił życiem, a gwar rozmów gości słychać było już przed samym wejściem.
- Racja, tak zawsze było, ale teraz ciocia boi się, że znowu przyjdzie ten pan i będzie ją straszył …
- Jaki pan?
- No ten, co zabiera wszystko. On się nazywa jakoś tak podobnie jak nasz prezydent Bronek. - spojrzała w sufit, szukając na nim wypisanego wyrazu, jaki umknął jej z głowy.
- Zapewne masz na myśli komornika?
- O, właśnie! Jak był ostatnio, to powiedział, że jeśli w ciągu dwóch tygodni nic się nie poprawi, to zabierze nam naszą „Kosinę.” Ciocia twierdzi, że spadło na nią jakieś fatum, bo nie dość, że co chwilę coś się psuje i wymaga naprawy, to jeszcze ulicę dalej otworzyli nową knajpę i prawdopodobnie przez to straciliśmy prawie wszystkich klientów. Ona bardzo to przeżywa i chyba już przestała wierzyć, że jakoś się podniesiemy z tego dołka. Uratować może nas chyba tylko jakiś cud… – dodała zmartwiona i podparła rękoma swoją buźkę.
*
Bartman wysłuchał Zuzi z ogromną uwagą i skupieniem, zjadł ciepły włoski posiłek, zapłacił – i to z napiwkiem przekraczającym dwukrotnie ogólną kwotę! – następnie pożegnał się z nią i skłamał, że musi już lecieć na trening. Najzwyczajniej w świecie zrobiło mu się żal dziewczynki i tego, z jak wielkim zaangażowaniem, smutkiem i przejęciem w głosie dzieliła się rodzinnymi problemami. Niby ten kłopot nie dotyczył jej bezpośrednio, a jednak mimo to przeżywała go na swój sposób dość mocno – w końcu jest bardzo przywiązana do tego miejsca, bo spędza w nim każde popołudnie, ale chyba jeszcze bardziej do swojej ciociuńci, którą traktuje niemal jak drugą matkę. Atakujący oczywiście nie byłby sobą, gdyby od razu nie zaczął działać. Wsiadł do auta, pomyślał chwilę i postanowił, że zadzwoni do Grzegorza i opowie mu o wszystkim, aby wspólnymi siłami jakoś pomóc „Kosinie.” Choć w sumie miał inny plan: chciał pomóc nie tylko Lidii, ale też i swojemu kumplowi. W głębi duszy wierzył, że środkowy zbierze się w końcu w kupę i swoimi czynami zbliży się do właścicielki bistro, bo skoro ciągle się cyka i boi zrobić pierwszy krok, to ktoś musi go porządnie kopnąć w dupę, by ten krok wykonał!
- Kosa, musimy pogadać.
- No przecież właśnie to robimy.
- Na żywo, nie przez telefon.
- A co za różnica?
- No właśnie taka! Kutwa, nie wkurzaj mnie nawet!
- Okej, okej, to może wpadnę do Ciebie jutro?
- Jutro, to może już być za późno na cokolwiek! Będę u Ciebie za pięć minut! – rzucił komendę i się rozłączył.

Kosok leniwie przeciągnął się na kanapie, odłożył telefon na ławę, a następnie udał się do kuchni wstawić wodę na herbatę o smaku liczi, którą to zakupił wczoraj w Tesco i jeszcze nie miał okazji, aby jej posmakować. Nie chcąc okazać się kompletnym chamem, uszykował również kubek dla swojego kolegi z klubu, który chwilę później z impetem walił w drzwi jego mieszkania.
- Ej, co jest?! Pali się, czy jak?
- Prawie.
- Ale o co chodzi? Znowu coś zrobiłem czy co?
- Raczej o to, czego nie zrobiłeś, a możesz zrobić.
- Zbychu, kompletnie Cię nie rozumiem. Najpierw do mnie dzwonisz, rozłączasz się wpół zdania, wlatujesz mi na chatę jak jakiś terrorysta, a teraz prawisz jakieś morały…
- Nie gadaj tyle, tylko siadaj na dupie i słuchaj! – Zbigniew pchnął Kosę na fotel, chcąc tym samym powstrzymać go od zbędnych pytań. – Chcesz pomóc swojej Lidce?
- Ona nie jest moja – zripostował krótko, lecz sekundę później żałował, że się w ogóle odezwał, bo Bartman zdzielił go poduszką w tę durną łepetynę. – Dobra, dobra, OK.! Już się zamykam! Co z nią?
- Jej bistro przeżywa poważny kryzys. Straciła klientów, brakuje jej kasy na opłaty, a dodatkowo wisi nad nią komornik, który grozi zamknięciem lokalu.
- O, kurwa. Skąd to wszystko wiesz?
- Byłem w pobliżu i wskoczyłem tam na obiad… Zresztą, powiedzmy, że był to rodzaj swoistego układu i wymiany informacji z małą Zuzą, o czym oczywiście Lidia nic nie wie…
- Czaję bazę, czaję… - trwając w głębokim zamyśleniu, Kosa kiwał potwierdzająco głową.
- Pomyślałem, że jeśli przekażę Ci tego newsa, a Ty coś z nim zrobisz, możesz pomóc nie tylko jej, ale i sobie… - rzucił prosto z mostu, bo przecież nigdy nie lubił owijać w bawełnę i zawsze mówił śmiało to, co mu leżało na wątrobie.
- Zostaw to mnie, zajmę się tym.  – odpowiedział stanowczo po chwili namysłu Grzegorz, czym wprawił atakującego w niemałe zdziwienie. W jego głowie kroił się bowiem już pewien niecny plan… 

***
Korzystając z tego, że mam randkę z chusteczkami, lekarstwami, katarem i spędzam niedzielę w łóżeczku, a i dodatkowo naszła mnie wena na pisanie, takim oto sposobem oddaję w Wasze ręce kolejny rozdział przygód Lidki i Grześka. Mam nadzieję, że się spodoba :)

ściskam!

czwartek, 22 stycznia 2015

Rozdział 15.



Grzegorz chodził od jakiegoś czasu struty i nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Nie mógł uwierzyć w to, że poznana na czacie, zupełnie przypadkowa dziewczyna, to akurat ta sama osoba, co właścicielka bistro, z którą to już nie raz darł koty. Stwierdził, że to jakieś fatum albo – co gorsza -  kara za wszelkie grzechy, jakie popełnił w trakcie swojego dwudziestodziewięcioletniego żywota na tej Ziemi. Jednak z drugiej strony, oczywiście po wielu przemyśleniach i bitwach ze samym sobą, po pewnym czasie zaczęły się w nim przejawiać wyrzuty sumienia, że uciekł spod restauracji jak ostatni palant i zrobił Guardian Angel w bambuko. Było mu głupio, owszem, ale tylko do chwili, gdy nie przypomniał sobie o tych wszystkich niemiłych sytuacjach z nią związanych: o skorupkach w jajecznicy, o niedoszłym wypadku na ulicy, o spotkaniu w parku w dniu rzekomego spotkania z Mysteriousem… Z trzeciej jednak strony – o ile takowa w ogóle istnieje – Lidka… Ona podobała mu się. Bardzo mu się podobała i tego już niestety nie udało mu się ukryć, zwłaszcza przed Bartmanem. Ten to miał nosa do wszystkiego, a do stosunków damsko – męskich w szczególności!
- Kosa, możesz mi odpowiedzieć tylko na jedno pytanie? – zapytał po skończonym treningu, siadając na ławce obok kumpla.
- No, wal śmiało.
- Jak tam sytuacja z tą całą Lidką? Od dłuższego czasu nic o niej nie wspominałeś i tak jakoś…
- Z jaką Lidką? Nie znam żadnej dziewczyny o takim imieniu.
- Nie rżnij głupa, proszę Cię. Odzywała się do Ciebie? To znaczy, do Mysteriousa? Bo, że do Ciebie, to nie mam żądnych wątpliwości…
- Nie – uciął krótko środkowy.
- Ahaaaaaaa. Okej. A jak myślisz, dlaczego?
- To proste: bo ja się do niej nie odzywałem.
- Wis, co? Powiem Ci tylko tyle, że im jesteś starszy, tym bardziej głupi. Naprawdę nie uważasz, że powinieneś ją, co najmniej!, przeprosić?
- Uważam – bąknął pod nosem.
- To dlaczego tego nie zrobisz?
- Nie wiem.
- Tylko nie mów, że się boisz.
- Ja?! Nie, no co Ty! – zareagował żywo, nie chcąc dać po sobie poznać, jak jest naprawdę.
- Yhy, jasne! Kogo, jak kogo, ale mnie nie oszukasz, Grzesiek! – drążył temat Zibi.
- Znowu zaczynasz? Dajże mi spokój.
- Nie, nie dam Ci spokoju. Ogarnij się, chłopie! Jeśli Ty nie chcesz dopomóc szczęściu, to… Słuchaj, wiem, że on Ci się podoba, dlatego może powinieneś…
- Nie mów mi, co powinienem, a co nie! – przerwał mu wpół zdania i wystawił w jego kierunku palec wskazujący. – Wiem, co mam robić.
- Patrząc na Twą nieporadność, to chyba nie bardzo. Miałbym wątpliwości.
- Bartman, zajmij się może swoim życiem, dobra?! – fuknął obrażony i ruszył z powrotem na płytę boiska, by poodbijać w samotności piłkę.
 I tyle wyniknęło z ich rozmowy. Uparty jak osioł Kosok, nie dał sobie nic powiedzieć, a Zibi nie wiedział już jakich argumentów ma użyć, by przekonać go do słuszności swojego zdania. Całą drogę do domu był zamyślony, analizował słowa atakującego, analizował całą tę sytuację związaną z Lidką i czatem… Coś jednak chyba w nim pękło, bo po przyjściu do mieszkania, pierwszą rzeczą, jaką zrobił wcale nie było wzięcie prysznicu, ani też zrobienie kolacji. Włączył komputer. A nie dość, że go włączył, to jeszcze zalogował się na długo nieodwiedzanym portalu randkowym. Nie wierzył, że to się dzieje naprawdę, że robi to z własnej i nieprzymuszonej woli. A jednak.

*

Lidce było przykro. Tak po prostu było jej przykro, że ten nikczemnik Mysterious wystawił ją do wiatru. Myślała, że w końcu poznała kogoś „normalnego”, komu będzie mogła naprawdę zaufać i porozmawiać na każdy temat. Myliła się. W zamian za to, przekonała się, że wszyscy faceci są tacy sami – bez żadnego wyjątku! W gruncie rzeczy, może nie była zła o to, że nie przyszedł, bo przecież zdarzają się różne wypadki i sytuacje losowe – i to byłaby w stanie jak najbardziej zrozumieć – ale bardziej zmartwiło ją to, że od momentu rzekomego spotkania, on się w ogóle nie odezwał, a przecież minęły już od tego czasu blisko dwa miesiące. Nie dał żadnego znaku życia, nie przedstawił jakiegokolwiek argumentu, który wytłumaczyłby go z niepojawienia się w restauracji; nie przeprosił, nie zrobił kompletnie nic. Zupełnie jakby zapadł się pod ziemię, popadł w zimowy sen niczym niedźwiedź albo przestał istnieć. Tak, to chyba najlepsze określenie – przestał istnieć. Kosińska traktowała to tylko i wyłącznie w jeden sposób: to koniec tej cudownej, bajecznej i innej, niż pozostałe, znajomości internetowej. Zapomniała o tych wszystkich rozmowach i miłych słowach, które nie raz sprawiały, że na jej twarzy pojawiał się promienny uśmiech, a całą jej duszę ogarniała wszechobecna radość. Zapomniała o tym przeklętym portalu randkowym. Zapomniała o wszystkim. Zapomniała o nim. Zajęła się bardziej przyziemnymi sprawami, a nie jakimś facetem z Internetu, który być może wcale nie istniał w realnym świecie. Zresztą, nie miała nawet czasu o nim myśleć i rozpamiętywać, co by było, gdyby…, ponieważ w jej bistro ostatnio dużo się działo: z dnia na dzień przybywało coraz mniej klientów, a niestety, coraz więcej wydatków i kłopotów, z którymi młoda dziewczyna nie za bardzo potrafiła sobie poradzić. Krótko mówiąc – ledwo wiązała koniec z końcem i gdyby nie pomoc materialna, jaką okazała jej siostra Dagmara wraz z mężem, pewnie już dawno musiałaby zamknąć lokal. Nie zmienia to jednak faktu, iż ta myśl ciągle krążyła po jej głowie, nie pozwalała normalnie funkcjonować w ciągu dnia i spokojnie spać po nocach.
I kiedy wróciła pewnego wieczoru z pracy, usiadła się zmęczona w fotelu, nie mając siły na nic. Cała ta sytuacja powoli doprowadzała ją do depresji. Niewątpliwie potrzebowała jakiegoś zewnętrznego bodźca i motywacji, które pobudziłyby ją do działania i szukania skutecznej metody rozwiązania tego problemu.
- Ciociu, co się stało, że jesteś taka smutna? – usłyszała nagle nad głową głos swojej siostrzenicy.
- Jestem zmęczona, Zuziu.
- Nieprawda! Coś mi tu ściemniasz, ciociuńciu! – wskoczyła Lidce na kolana i przeszyła tak mroźnym spojrzeniem, że nawet w Afryce zrobiłoby się zimno.
- Nie wyglądasz tak, gdy jesteś zmęczona.
- A niby jak wyglądam?
- Tak jakoś smutnie i nijako, jakby coś Cię gryzło.
- Masz na myśli ten szorstki sweterek, który mam teraz na sobie? – zażartowała resztkami sił, by nie drążyć dalej tematu z dziewczynką.
- Bardzo śmieszne, no po prostu boki zrywać! Mnie nie oszukasz. Dalej, gadaj, co Ci leży na wątrobie.
- Boże, Zuzka, nic mi nie leży…
- Nic?! To ja już tym bardziej nie wiem, co Ci dolega.
- Nie to miałam na myśli. Chodzi o to, że…
- Że nic Ci nie leży i przez to jesteś zmęczona, tak? Wiesz, co, ciotka? Wstydź się! To już przedszkolak wymyśliłby lepszy pretekst, niż Ty. Nic Ci się nie podoba, wszystko Cię drażni i smuci, nic Cię nie cieszy. Starzejesz się, czy co?! – wyrzuciła z siebie tonem oskarżycielskim.
- Chyba tak – przytaknęła dla świętego spokoju.
- Kolejny raz stwierdzam, że brakuje Ci chłopa. Czacik zawiódł?
- Słucham?!
- No, czy faceci z czata nie byli odpowiedni?
- Nie wiem, jakoś o tym zupełnie zapomniałam. Nie wchodziłam tam od dwóch miesięcy.
- Dwa miechy?! O matko z córą i teściową! I jak ty chcesz, przepraszam, być aktywna, skoro tam się nie logujesz?
- Doszłam do wniosku, że to chyba nie dla mnie.
- Głupoty gadasz. Czekaj, czekaj! Co będziesz teraz robiła?
- Odpoczywam, jak widzisz. A dlaczego pytasz?
- Nie, nic, nic – odparła i ulotniła się w oka mgnieniu, nie dokańczając tematu, co akurat zdziwiło Kosińską, bo Zuzanna nigdy nie zostawia niewyjaśnionych spraw.
Jej absencja długo jednak nie trwała, ponieważ po kilku minutach zjawiła się z powrotem i to nie sama! Pod pachą taszczyła laptopa.
- Odpoczywasz? To proszę bardzo, włączaj to pudło i loguj się tam, gdzie powinnaś.
- Ale…
- Nie ma żadnego „ale”! Jeśli Ty nie chcesz dopomóc szczęściu, to zrobię to ja! – rozsiadła się wygodnie i cierpliwie czekała, aż ta wykona ruch, który powinna była zrobić już dawno. Cóż więc miała zrobić, skoro Strażnik Sprawiedliwości bacznie czuwał obok niej?
 
*

Przepraszam.

Co jest, do cholery, Panie Mysterious?

Wiem. Jesteś zła.

To po co chciałeś się ze mną spotkać?

Nie powinienem był Cię zapraszać.

Zamierzałeś się w ogóle pojawić?

Oczywiście, że tak.

Nie rozmyśliłeś się w ostatniej chwili? Nie stwierdziłeś, że wolisz wyobrażenia i wirtualny świat od prawdy?

Nie. To właśnie prawdziwa Ty jesteś tak bardzo pociągająca. Nie interesują mnie żadne wyobrażenia.

Przeklęty czat dla samotnych! Przewrócił moje życie do góry nogami.

Dlaczego?

Bo zdałam sobie sprawę, jak bardzo jestem nieszczęśliwa.

Inni ludzie z czatu…

Nie chcę słyszeć o innych! Nie obrażaj mnie, bo wiem, że jestem dla Ciebie kimś więcej, niż kolejną dziewczyną z Internetu.

Masz rację.

A jeśli spotkalibyśmy się wtedy? Gdybyś przyszedł tamtego wieczoru? Jak myślisz, co by się stało?

Myślę, że byłabyś rozczarowana.

Dlaczego? Co przede mną ukrywasz? Zamiast skóry masz łuski? Ważysz 300 kilogramów? Masz łysinę, na którą zaczesujesz resztki włosów?

Powiedzmy, że nie byłbym tym, kogo się spodziewałaś.

Boże, nic już nie rozumiem, nic nie wiem… Jesteś bardziej tajemniczy, niż ustawa przewiduje.

Nie bez przyczyny wybrałem sobie taki nick, droga Guardian Angel.

Właśnie widzę. I co teraz zrobimy?

Nie wiem. Myślę, że wkrótce coś się wyjaśni. Nigdy nie przypuszczałem, że to się tak potoczy. Musisz mi uwierzyć.

A jak miało się potoczyć?

Miałaś porozmawiać ze mną chwilę na czacie i każde z nas miało iść w swoją stronę; miało być po wszystkim…

A jak NIE miało się potoczyć?

Nie miałem się w Tobie zakochać.


***
Cześć i czołem! :)
Powróciłam!
Wiem, że  długo nic się tutaj nie pojawiało, ale zawsze coś stawało mi na przeszkodzie... A to studia, a to praca, brak chęci, brak weny i tak w koło Macieju. Jak już się znalazł czas, to wena sobie poszła, a w momencie gdy przyszła z powrotem, nie miałam czasu... Ale ostatnio zebrałam się w przysłowiową kupę i napisałam rozdział, który może nie jest jakichś wysokich lotów, ale aż zrobiło mi głupio, że Was tak zaniedbuję. Dlatego przepraszam za moją absencję na wirtualnym i mam nadzieję, że dalsze odcinki w jakiś sposób Wam to zrekompensują. ;) I wiecie, co? Stęskniłam się za Nimi, a to chyba dobry znak! ;)

dla zainteresowanych : SIERPIEŃ na blogu dwanaście-miesięcy