piątek, 13 grudnia 2013

Rozdział 10



Kosińska już od kilku dni chodziła z głową chmurach. Zakochała się? – bynajmniej. Zawsze przed rozpoczęciem pracy siadała na chwilę przy stoliku, przy którym Grzegorz jeszcze nie tak dawno konsumował jajecznicę; wbijała swój wzrok w puste krzesło po przeciwnej stronie  i rozmyślała o tym, dlaczego ten buc wyszedł z bistro bez żadnego słowa wyjaśnienia, ani pożegnania. Dodatkowo spokoju nie dawała jej pozostawiona przez niego na serwetce wiadomość o treści: „Radzę wybrać się do okulisty.” Zastanawiała się, cóż to jej nowy „znajomy” miał na myśli pisząc takie stwierdzenie, ale doszła do wniosku, że to chyba jednak nie miało żadnego pozytywnego znaczenia. Inaczej nie zachowałby się tak, jak się właśnie zachował… Przeklinała się w duchu za to, że zaprosiła go na to śniadanie, ba!, że w ogóle natrafiła na niego w mieście! Chciała dobrze, a wyszło - jak zawsze. Tym samym straciła do niego wszelkie objawy sympatii, jakimi w tak krótkim czasie zdążyła go obdarzyć, mimo iż ukrywała to przed nim i chyba przed samą sobą również. 
Z drugiej jednak strony miała powody do radości, bo wirtualna znajomość z Panem Tajemniczym z każdym dniem, z każdym mailem i każdym pojedynczym zdaniem, zmierzała w dobrym kierunku. Dogadywała się z nim jak z nikim innym; śmiała się z jego anegdotek jak z żadnych innych; poprawiał jej humor jak nikt inny… Odnosiła wręcz wrażenie, jakby znali się od zawsze i mieli wgląd w swoje dusze. Na samą myśl o Nim, robiło jej się ciepło na sercu, kąciki ust samoistnie unosiły się ku górze, a oczy błyszczały niczym królewskie kryształy.
Podeszła do okna, założyła ręce na piersiach i zawiesiła swój wzrok w kroplach deszczu, które jedna po drugiej, spływały po szybie tworząc rozmaite wzory. Późnojesienna aura nie była łaskawa dla nikogo i z pięknych, słonecznych, suchych dni zrobiła się słota; deszcz gonił za deszczem, a silne wiatry motały gałęziami drzew, rozrzucając po całym Rzeszowie ostatnie pożółkłe liścia. Na ulicy można było zauważyć tylko poruszające się kolorowe parasolki, pod którymi miejscowi przechodnie skrywali swoje głowy; no i oczywiście auta, których wycieraczki nie nadążały zbierać nadmiaru wody. Było szaro, ponuro i sennie, ale Lidce to zupełnie nie przeszkadzało. Ona lubiła taką aurę.

Chwilę później jednak wróciła się do kuchni, by przygotować swojemu kucharzowi produkty do dzisiejszego kucharzenia.
 - Co za zapach! – pochyliła się nad główką czosnku i niekontrolowanie wyraziła swój zachwyt.
- Wąchasz czosnek? Lidka, co z Tobą? – zapytała zdziwiona Aneta, która od niedawna zasiliła szeregi kadry pracowniczej lokalu „u Kosiny.”
- Nic. – odpowiedziała z uśmiechem na twarzy.
- Zakochałaś się.
- Masz rację, kocham moją Zuzkę. I nawet z nią mieszkam! – chciała sprytnie zmienić temat.
- Co się dzieje?
- Absolutnie nic.
- Nie ruszę się stąd, dopóki mi nie powiesz. – wzięła ręce pod boki i stanęła przed właścicielką.
- Czy możliwy jest romans w sieci? – zapytała nagle, prosto z mostu Lidia, wpatrując się nieustannie w czarną kropkę pozostawioną w efekcie wylania długopisu na blacie stołu.
- Uprawiałaś seks? – zdziwiła się niemal na cały głos Adzia.
- Nawet go nie znam.
- Mówię o cyber – seksie...
- Nie. – ucięła krótko.
- Nie rób tego od razu, bo przestanie Cię szanować.
- To nie tak... My tylko wymieniamy maile, to nic złego, ale chyba z tym skończę, bo przestaję…
- Nad tym panować? – dokończyła za mnie.
- Jestem trochę skołowana, ale nie. To nic.
- Jak go spotkałaś?
- Nie pamiętam. – ucięła krótko. – No, dobra. Pewnego wieczoru, za małą namową mojej Zuzu, założyłam sobie profil na portalu randkowym… I on tam był… Zaczęliśmy wymieniać zdania na różne tematy, takie tam pogaduszki. Nie poruszamy tematów osobistych, nie wiem jak ma na imię, co robi, ani gdzie mieszka. Rozstanie będzie proste, bo go nie widuję.
- Rany Julek! Lida, przecież ten facet może tu zaraz wejść! – stwierdziła z ogromnym przejęciem wymalowanym na jej twarzy.
- Wiem. – odpowiedziała, prezentując niewymuszone, lekkie podniesienie kącików ust ku górze. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że akurat w tym momencie drzwi do bistro się otworzyły i oczom dziewczyn ukazał się… kucharz, Ksawery.
- Ksawciu, bywasz na portalach randkowych? – rzuciła podstępnie Anetka na ”dzień dobry”.
- Nawet tam nie mam szans u kobiet. – odpowiedział zrezygnowany i poczłapał do kuchni.
- Cholera, to nie on. – zachichotała radośnie, czym i samą Kosińską doprowadziła do ataku perlistego śmiechu.

*

No, a coś Ty myślał? Oczywiście, że taki zestaw produktów nam – kobietom, wystarcza w zupełności. Siódme niebo to i tak mało powiedziane! Nie ma nic lepszego, niż ciepła kąpiel, kocyk i herbatka, zwłaszcza po ciężkim dniu pracy… Chociaż w sumie, po ciężkim dniu pracy, to byłaby wskazana nawet lampka wina na odreagowanie. ;-)
A Ty? Masz jakieś sprawdzone sposoby na poprawę nastroju?


Ależ ja nic nie mam przeciwko tym Waszym babskim poprawiaczom humoru! Wy macie swoje aromatyczne kąpiele i to słodkie wino (którego swoją drogą nie cierpię), a my – prawdziwi mężczyźni z krwi i kości, mamy zdrowy, piękny i bursztynowy napój mocy! Koniecznie schłodzony!


Faceci… Tylko piwo i piwo. Szczerze mówiąc, ja nie przepadam za tym trunkiem. No, ewentualnie grzane w zimowy wieczór, bądź jakieś smakowe latem. Zdecydowanie wolę winko, którym aktualnie się delektuję…  A tak w ogóle, u Ciebie też pada? ;-)
Właśnie siedzę na parapecie z laptopem na kolanach i patrzę przez okno, jak krople deszczu pokrywają ulice Rzeszowa… Spływają po szybie jedna po drugiej, tworząc różnorakie wzory i szlaczki… Przechodnie chronią swoje głowy pod parasolami; biegną, ile tylko sił w nogach, by jak najszybciej znaleźć się w jakimś suchym miejscu… Samochody wjeżdżają z impetem w kałuże, powodując tym samym chlapanie, zbulwersowanych tym czynem, ludzi… Jest szaro, ponuro, nic się nie chce… I tylko cisza przy mnie jest...
Zamykam na chwilę oczy, opieram głowę o ścianę i wsłuchuję się w ten charakterystyczny, ale jakże przyjemny dla ucha, dźwięk zderzania się drobinek wody z metalowym parapetem czy szkłem… Mogłabym godzinami trwać w tej błogiej ekstazie, bo to naprawdę jest coś nieziemskiego! ;-)


Nad moim rzeszowskim mieszkaniem również pada, moja Droga. ;-)
Generalnie nie lubię deszczu; nie lubię, jak mi pada za kołnierz; nie lubię kiedy kierowcy pojazdów – z reguły umyślnie – wjeżdżają w ogromne kałuże i chlapią przechodniów (w tym oczywiście mnie); nie lubię, gdy moczą mi się nogawki spodni, a skarpetki przesiąkają wodą; nie lubię przyklejających się do ciała ubrań i nie lubię, kiedy ta ciecz spływa z moich mokrych włosów na twarz… Nawet sam dźwięk opadających, po różnych przedmiotach, kropli doprowadza mnie do zdenerwowania! Niemal za każdym razem przy takiej aurze mam ochotę legnąć się na łóżku, nakryć głowę kocem i przespać to wszystko, naprawdę. Taka ponura i przygnębiająca pogoda nie działa na mnie dobrze, nie napawa optymizmem, a tu jeszcze trzeba iść do pracy i ciężko zasuwać…


Ja też chodzę do pracy i jakoś nie narzekam na różne anomalia pogodowe, bo tak naprawdę, i tak nie mamy na to najmniejszego wpływu. Musimy się po prostu dostosowywać. A deszcz od czasu do czasu też jest potrzebny. I w dodatku jak pięknie pachnie!
Gdzieś kiedyś przeczytałam, że poprzez odwieczne przekonanie, iż pogoda ma wielki wpływ na nastrój człowieka, ludzie przypisują deszczowi swój zły nastrój i przez to go nie lubią...


Przeanalizowałem trzykrotnie Twoje ostatnie zdanie i stwierdzam, że chyba masz rację z tą „deszczową teorią”.;-)
Może i pachnie, ale tylko ten „majowy” – tego, to jestem jeszcze w stanie ewentualnie znieść. Bo ten typowo jesienny chyba nikomu nie sprzyja. ;-)


Majowy deszczyk, powiadasz… Mój ulubiony! Nie ma nic przyjemniejszego, niż te ciepłe, drobne kropelki opadające na odkryte ciało; niż ten niepowtarzalny zapach, który subtelnie drażni ludzkie nozdrza. Taki siąpiący kapuśniaczek, to nawet przez cały czas mógłby padać -  jeśli oczywiście o mnie chodzi. ;-) Zwykle wtedy spaceruję po parku, albo siedzę na tarasie z książką w ręku i korzystam z tych pięknych uroków meteorologicznych. ;-)


Widzę, że  z Ciebie jest niezła miłośniczka przyrody. Ciekaw jestem, ile tajemnic kryje jeszcze Twoja osoba…


Próbuję Ci po prostu wytłumaczyć, że deszcz jest inspirujący i pobudza do refleksji. Nie to, co słońce, bo ono nas rozleniwia. ;-)
I kwestia najważniejsza, potwierdzająca to, dlaczego deszcz jest fajny! – Zapamiętaj sobie, że kiedy jest Ci smutno, deszcz się wypłacze razem z Tobą. W końcu nie od dziś wiadomo, że we dwójkę zawsze raźniej.;-)
 A gdy już wróci radość i chęć życia, to fajnie jest czuć zapach wilgotnej ziemi i oglądać pojedyncze promyki słońca wychodzące powoli spod chmur… Lubię to. ;-)


A ja lubię Ciebie. ;-)


***

Dziś tylko tyle. Przepraszam. Obiecuję, że podczas "świątecznych ferii" zepnę dupę i się poprawię.
Tymczasem zostawiam Was z lekturą maili Grzesia i Lidki, i znikam na całe 48 godzin do mojej uczelnianej męczarni.  -.-

dla Darii, bo tyle czekała. :*

na Bliźniaczej insynuacji - epizod 17 .

Trzymajcie się, przesyłam buziaki, Patka. :*

poniedziałek, 4 listopada 2013

Rozdział 9


Lidka nie wiedziała, co tak naprawdę nią kierowało, kiedy zapraszała wielce poszkodowanego bruneta na śniadanie. Uległa namowom siostrzenicy, naprawdę tego chciała, czy raczej była to tylko zwykła litość? Załatwienie sprawy dla, tak zwanego, świętego spokoju? Nie wiedziała. Jednak z drugiej strony, gdzieś tam wewnątrz ucieszyła się, że w końcu złapała jakiś normalny kontakt z tym dotychczasowym gburem. Zaparkowała auto na pobliskim parkingu, uprzednio podwożąc, już i tak spóźnioną, Zuzkę do szkoły, a następnie wyskoczyła do sąsiedniego spożywczaka po potrzebne produkty na przygotowanie jajecznicy.
Godzina „zero” oznaczająca nadejście Grzegorza, zbliżała się w zastraszająco szybkim tempie, przez co Kosińska z każdą chwilą była bardziej podenerwowana. Chciała, by wszystko było dopięte na ostatni guzik, by było przygotowane na perfekcyjnym poziomie, a gość nie mógł się do niczego doczepić. Kiedy krzątała się jeszcze w kuchni, nagle usłyszała, że ktoś wszedł do lokalu. Wystraszyła się, że to jakiś złodziej albo inny dewastator, bo przecież po przyjściu zamknęła drzwi na patent, tak więc siłą rzeczy, nie mógł to być jej „ulubiony” znajomy. Wzięła do ręki duży nóż, którym Ksawery zwykle kroi mięso i powoli, zupełnie bezszelestnie kierowała się w stronę drzwi dzielących salę z zapleczem. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że znajdowała się w teoretycznym niebezpieczeństwie, ale wzięła trzy głębokie wdechy i zdecydowanym ruchem przekroczyła próg, mając w planach zaatakować nieproszonego gościa. Jakże się zdziwiła, kiedy jej uniesiona ręka z przedmiotem zbrodni, tkwiła przy skroni szanownego Grzegorza…
- Hej, hej! Spokojnie! To tylko ja! – zaczął mężczyzna, niewinnie podnosząc do góry ręce, broniąc się przed ewentualnym zamachem. – Ładnie to tak witać mnie z tasakiem?
- Jasna cholera! Ale mnie wystraszyłeś!
- A wiesz, jak Ty mnie wystraszyłaś?
- W ogóle jak tu wszedłeś?
- Normalnie, przez drzwi.
- To niemożliwe, przecież zamykałam je, kiedy wróciłam z zakupów.
- Może Ci się zdawało, że zamykałaś. No wybacz, ale przez dziurę od klucza jak święty Mikołaj, to ja nie przechodzę. – uśmiechnął się półgębkiem i odsunął kilka kroków na bok.
- Fakt, nie zmieściłbyś się. – potwierdziła po chwili zastanowienia i przeanalizowania całej sytuacji. – Wybacz, ale myślałam, że to jakiś włamywacz.
- Spoko. Nic się nie stało. To gdzie to śniadanie? – walnął prosto z mostu obojętnym tonem, co już zdążyło zdenerwować Kosińską.
- Usiądź, proszę, a ja pójdę szybko zrobić jajecznicę. – wskazała na krzesło i stolik, po czym zniknęła za drzwiami swojego małego królestwa.
Zjawiła się po niespełna kwadransie z tacą, na której widniał talerz z żółtą potrawą, pieczywo oraz kawa. Starała się jak nigdy w życiu, aby tym razem klient był zadowolony i nie rzucał jedzeniem.
- Dlaczego przyniosłaś tylko jedną porcję? – zapytał zaciekawiony, unosząc brwi do góry.
- Zawsze mogę donieść dokładkę, jeśli tylko będziesz miał na to ochotę.
- Nie chodziło mi o to… W takim razie będziemy jeść z jednego talerzyka, tak?
- Oszalałeś?! Jeszcze tego brakowało! Nie, Ty będziesz jadł sam. – sprostowała.
- A Ty?
- Ja już jadłam w domu. – skłamała. – A teraz mogę, ewentualnie, dotrzymać Ci towarzystwa.
- Miła jesteś. – odrzekł z przekąsem, po czym przysunął bliżej siebie naczynie.
- Słuchaj, ja Cię zaprosiłam w ramach rekompensaty na śniadanie, a nie na pogaduchy.
- Jedno nie wyklucza drugiego. – oponował.
- Dobra, Ty już lepiej jedz, a nie gadaj, bo Ci wystygnie i znowu będziesz niezadowolony. Będę na zapleczu. Smacznego.
- Dzięki, ale wrócisz tu do mnie?
- No oczywiście, przecież nie wypuszczę Cię bez zapłaty. – zaśmiała się perliście i ponownie wyszła. W swoim lilipuckim kantorku odpaliła laptopa i zalogowała się na portalu, ciesząc buźkę już od pierwszych chwil, bo na ekranie migotała jedna nowa wiadomość od Pana Tajemniczego:

Nic się nie stało, wybaczam. Ostatnio ja też mam mało wolnego czasu, ale zawsze postaram się znaleźć chociażby minutkę, by napisać do Ciebie. Nie z przymusu, nie z obowiązku czy konieczności, z czystej sympatii i szczerych chęci. ;-)
Kąpiel, kocyk, ciepła herbatka i jesteśmy w siódmym niebie, prawda? Achhh, te kobiety… ;-)

*

Grzegorz niedowierzał. Niedowierzał, że znów siedzi „u Kosiny” i konsumuje jajecznicę przyrządzoną przez tę zagubioną, w wielkim świecie, dziewczynę. O dziwo mu smakowało i już nawet chciał ją przeprosić za swoje dotychczasowe zachowanie, ale tym razem nie spodobało mu się to, że zostawiła go samego i poszła załatwiać swoje sprawy. Wyzywał ją w myślach od bezczelnej, niewychowanej panienki i zastanawiał się, dlaczego właśnie w taki okrutny sposób go potraktowała. Nie znalazł jednak jednoznacznej odpowiedzi, ale wraz z ostatnim kęsem usmażonych roztrzepanych jaj, natrafił na całkiem spory odłamek skorupki! Szczęka zatrzymała mu się w miejscu, oczy przybrały kształt pięciozłotówek, twarz nabrała purpurowych odcieni, a dłonie automatycznie zacisnęły się w pięści. W mig pozbył się chrupiącej niespodzianki z jamy ustnej, wypluwając ją w seledynową serwetkę, leżącą na tacy.
- Cholera jasna! Znowu to samo! Znowu dostaję jakiś bubel! – mruknął wkurzony pod nosem. - O nie, tego już za wiele! - pośpiesznie narzucił na siebie kurtkę i z wielkim hukiem opuścił pomieszczenie.
Wędrował po rzeszowskich ulicach, rozmyślając o tym, co miało miejsce kilka minut temu; przeklinając w duchu moment, w którym zgodził się na tę propozycję. Nie wierzył, że to się stało naprawdę; że znowu zrobiła mu na złość, że znowu go upokorzyła. Tylko dlaczego? Jaki miała w tym cel? Nie wiedział… Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, wybrał numer swojego najlepszego kumpla; kumpla, który swoją drogą, namówił go wcześniej na ponowne odwiedzenie tegoż bistro.
- No siema, Grzechu! Co tam powiesz ciekawego? – odezwał się po drugiej stronie telefonu Zbyszek.
- Mogę do Ciebie wpaść? – zapytał niepewnie, jakby pierwszy raz w życiu chciał się wprosić do jego mieszkania.
- Co się głupio pytasz?! No przyłaź, przecież wiesz, gdzie mieszkam.
- Ale ostrzegam, nie będę sam. Przyjdę z kimś.
- Kurwa, mogłeś poinformować mnie o takim fakcie wcześniej, a nie pięć minut przed przyjściem. Teraz to nie zdążę posprzątać. – fuknął złośliwie.
- Nic nie sprzątaj, tylko na mnie czekaj. Zresztą, nawet jakbym Ci zadzwonił tydzień wcześniej, że przyjdę, to i tak nie zdążyłbyś posprzątać swojej zasyfionej stajni, Augiaszu…
- Ty, gościu, uważaj se, bo zaraz zmienię zdanie i Cię nie wpuszczę.
- Dobra, dobra, nie unoś się, bo Ci żyłeczka w bicku pęknie. Będę za kwadrans. – zripostował i rozłączył się, nie czekając na odezw kompana, by po chwili wejść do pobliskiego sklepu.

Dzwonił chyba z pięć razy domofonem, ale Bartman nie raczył mu otworzyć. Poziom wkurwienia Kosoka podniósł się do wersji HARD, lecz mimo to, nie rezygnował i dalej „gwałcił” mały, metalowy guziczek przy wejściu do bloku. Stukał nerwowo palcami o plastikowe drzwi i klął jak szewc, nie mogąc się doczekać reakcji lokatora spod ósemki.
- No wreszcie, jełopie! – przywitał się serdecznie, krzycząc do domofonu, po czym w ekspresowym tempie pokonał kilkadziesiąt stopni schodów i zjawił się przed drzwiami tymczasowego lokum atakującego. Oniemiał, kiedy go ujrzał w samych bokserkach, z dziwną białą mazią na rękach. – Wyglądasz jak Hugo w Dolinie Paproci. – odezwał się ostatkiem sił.
- A Ty jak kupa węża krojona śrubokrętem.
- Poza tym, mógłbyś już sobie darować. – dodał zniesmaczony.
- Ale o co Ci chodzi? – zapytał zdezorientowany Zibi, ocierając drugą dłonią spocone czoło.
- Musiałeś sobie walić konia przed moim przyjściem?
- Pojebało Cię, czy jak?!
- No sorry, ale witasz mnie w samych gaciach, zziajany jak pies z upaplaną łapą od plemniorów!
- Jak Ci pierdolnę w ten poniemiecki łeb, to Ci się okupacja przypomni! – krzyknął.
- Trzeba było poczekać do wieczora, albo chociaż mogłeś się wytrzeć! – kontynuował środkowy bloku.
- Ja jebię, Grzechu! Jakie Ty masz chore skojarzenia! Lecz się na nogi, bo na głowę już za późno! Nie waliłem sobie konia, palancie!
- Jak to nie?! Przecież wszystko na to wskazuje!
- Wskazuje to zegar, ale poziom Twojej inteligencji. Ćwiczyłem z Chodakowską, a teraz robiłem lukier do rogalików, które przywiozła mi wczoraj mama. Ale przecież Ty wiesz wszystko lepiej, nie? – spojrzał na Kosę podirytowany, po czym odwrócił się na pięcie i powędrował do kuchni, zostawiając Grześka z rozdziawioną miną w progu. Sam nie wiedział, co go bardziej zszokowało: skalpel pani Ewy w wykonaniu Zbinia, czy dorabianie lukru do ciasteczek.
- Kurwa, no sorry, skąd mogłem wiedzieć, no… - jojczył, wlokąc swoje cielsko na salonową kanapę. – Myślałem, że…
- To Ty myślałeś? Wow, a to nowość! Dam Ci dobrą radę: następnym razem zanim coś powiesz, to też pomyśl, ale głową, a nie fiutem!
- „Please, forgive me…” – zanucił rozbawiony, brązowooki brunet.
- „It’s too late to apologize!” – odśpiewał, z mrożącym krew w żyłach spojrzeniem, Zbyszek. – Za karę nie dostaniesz rogala, dupku.
- A chuj z Twoim rogalem! – rozłożył się wygodnie na sofie i zaczął biadolić, jak to ma źle w życiu, i jak bardzo Lidka stłamsiła jego męskie ego.
- Boże, nie nawijaj tak, bo Ci taśmy zabraknie… - przerwał te dywagacje i wywrócił oczami. - Ej, a tak w ogóle, to gdzie masz to swoje towarzystwo? Mówiłeś, że nie będziesz sam. – zielonookiemu nagle przypomniało się, że Grzegorz zapowiadał kompanów.
- No, bo nie jestem sam. – odpowiedział dumny z siebie i z triumfalnym uśmieszkiem na twarzy, wyjął z reklamówki czteropak bursztynowego napoju.
- Widzę, że wspierasz sponsora siatkówki. – bąknął z przekąsem atakujący Resovii.
- Ktoś musi. Przecież Ty tego nie zrobisz, sknerusie, bo dostajesz za darmolca.
- Mogłeś zostać ambasadorem jakiegoś produktu, to też dostawałbyś gratisy. – odszczekał mu Zbigniew. – Zobacz, Kurek ma pod dostatkiem Monte, ja browaru, a Ty… Ty mógłbyś być twarzą prezerwatyw! – huknął śmiechem, zalewając dwa porcelanowe kubki kawy z logiem Asseco.
- No rzeczywiście, bardzo śmieszne. Ubaw po same pachy! Dalej, bierz piwo i pijemy. – wyciągnął rękę, by chwycić zieloną puszkę ze stolika.
- Hola, hola! Najpierw kawa, rogaliczek i trening. A Okocimia to sobie możesz walnąć, ale na dobranoc. – popularny ZB9 próbował odwieźć go od tego chorego pomysłu, bo ostatnimi czasy to Kosok nic by nie robił, tylko tankował.
- Wiesz, co, Zbyniu? – odezwał się po dłuższej chwili wpatrywania się w jego podobiznę na kawałku blachy.
- No co?
- Zrobili Ci tu taką mordę, jakby Cię normalnie czołg przejechał. Ja bym się na taką sztuczną karykaturę swojej gęby nie zgodził!


***
Przepraszam. Wiem, dałam ciała. Znowu. Ale w życiu czasem są takie sytuacje, kiedy odechciewa się wszystkiego… Wiem, że mam zaległości, ale spokojnie! Powoli zacznę nadrabiać i pojawię się z komentarzem tam, gdzie powinnam się pojawić. ;)
Dziś, ze specjalnymi pozdrowieniami dla Tej, która ostatnio umiliła mi czas swoją przepyszną Kawą. <3 

Myślałyście, że na linii: „Lidka – Grześ” ruszyło w dobrą stronę? Nic bardziej mylnego. ;-)
I wiecie co? Chyba się starzeję, bo coraz częściej powracam do swojego dzieciństwa. <3 
Z tego miejsca macham łapką do Embo! :*

Ściskam Was, moje Kochane. :*

wtorek, 1 października 2013

Rozdział 8.



Lidka otworzyła niechętnie jedno oko, kiedy nagle w pokoju rozbrzmiał przeraźliwy dźwięk budzika, oznaczający godzinę szóstą piętnaście. Zwykle nie wstawała o tak wczesnej  porze, ale dziś, z racji, że jej siostra wyjechała na dwudniową delegację z pracy, a szwagier już dawno harował na budowie, musiała wyszykować i zaprowadzić Zuzkę do szkoły. Z wielkim oporem wystawiła rękę spod ciepłej kołdry, by wyłączyć to brzęczące urządzenie, a następnie przewróciła się na drugi bok i przykryła po same uszy. Chciała poleżeć sobie jeszcze przez te przysłowiowe „pięć minut,” ale nawet nie zauważyła, kiedy jej powieki zdecydowały się powrócić do stanu spoczynku i wprawić ją w kontynuację snu…
- Ciociu! Ciociu! – usłyszała nad swoją głową i zerwała się gwałtownie z łóżka, przy którym stała dziewczynka.
- Która godzina?
- Siódma dwadzieścia. Zaspałaś! – rzuciła oskarżycielskim tonem Zuza.
- O żesz w dupę! – Lidka wyskoczyła niczym torpeda i zaczęła krążyć po pokoju w celu znalezienia odpowiedniego ubrania. – A Ty dlaczego jeszcze jesteś w piżamie?
- No, bo nie mam co na siebie włożyć.
- Zuzia, proszę Cię… Nie pomagasz mi w tym momencie. - spojrzała na nią wymownie. – Idź się ubierz, a ja w tym czasie zrobię Ci coś do jedzenia i przygotuję drugie śniadanie do szkoły. Dalej, raz, raz! – poganiała Małą, wpychając ją do jej malutkiego pokoiku.
Sama zahaczyła jeszcze o łazienkę w celu umycia zębów i zrobienia szybkiego makijażu, żeby nie wyglądała na ulicy jak jakieś widmo albo zombie. Tomasz, mąż Dagmary, zostawił kuchnię w opłakanym stanie, dlatego jedyne, co Lidia mogła w tym momencie zaproponować Zuzu, to płatki z mlekiem. Postawiła na stole kartonik z czarnymi kuleczkami i miseczkę z białym płynem.
- Siadaj i jedz, ja idę się szybko przebrać. Za dziesięć minut wychodzimy, bo się spóźnimy na autobus. – rzuciła w locie do siostrzenicy, jedząc po drodze kruche ciastko.
- A nie możemy jechać autem? Będzie szybciej i wygodniej. – zawołała z kuchni.
- Mogłybyśmy, gdyby tylko Twoja mama nie zabrała ze sobą do Warszawy dokumentów od Forda.
- A nie możesz jechać bez nich?
- Nie namawiaj mnie do łamania przepisów, chcesz płacić mandat?
- Ciociuńciu, nie cykaj się. Rodzice moich koleżanek też czasami jeżdżą bez prawka albo dowodu rejestracyjnego. – jak zwykle miała przygotowane argumenty mające poprzeć jej zdanie.
- I jeszcze ich policja nie przyłapała? – zapytała brązowowłosa, pokonując w ekspresowym tempie schodki łączące piętro z parterem.
- Widocznie dobrze się maskują. – Waszyńska zeskoczyła z krzesła, podeszła do kryształowej kuli stojącej na szafce w korytarzu i wyjęła z niej zbawienny przedmiot do odpalenia samochodu. - Dalej, ciotka, bierz kluczyki i jedziemy. – zamachała jej nimi przed nosem.
- No nie wiem.
- Nigdy w życiu nie robiłaś nic spontanicznego?
- Zrobiłam. Założyłam konto na portalu randkowym.
- Też mi spontan. – wywróciła teatralnie oczami. - Spontan, ciociuś, to jest wtedy, jak idziesz na żywioł i niczym się nie przejmujesz.
- Ale to nie jest taka prosta sprawa, jak Ci się wydaje; to nie jest moje auto i ja nie mogę się rządzić.
- A chcesz, żeby Twoja ukochana, ulubiona, jedyna w swoim rodzaju i wzorowa siostrzenica spóźniła się na lekcję? – Lidka pokiwała przecząco głową. – No właśnie. Jedziemy samochodzikiem. – uśmiechnęła się triumfalnie, stawiając Kosińską przed faktem dokonanym.

Po dziesięciu minutach obie siedziały już wewnątrz srebrnego Forda Focusa – Zuzanna w swoim siedzisku, a Lidia za kierownicą. Trzeba przyznać, że od środka zżerały ją nerwy i w duchu modliła się, byleby tylko koledzy z drogówki nie zatrzymali jej na rutynową kontrolę, bo wtedy byłoby nieciekawie. Jechała przepisowo, przestrzegając wszystkich znaków i ograniczeń prędkości, a z każdym pokonanym metrem czuła się pewniej i ten buzujący w niej stres powoli ustępował. Zatrzymała się na sygnalizacji świetlnej i w oczekiwaniu na zmianę koloru, wystukiwała paznokciami rytm piosenki płynącej z radia. Młoda jej zawtórowała, dając popis swojego wokalu, który swoją drogą jak na siedmiolatkę, był całkiem niezły. Wtem na czarnym słupie pojawiło się zielone kółeczko, dzięki czemu znów można było wprawić pojazd w ruch. Lida pospiesznie wrzuciła jedynkę i energicznie ruszyła z miejsca, zbytnio nie rozglądając się na boki, gdyż słońce raziło ją po oczach swoimi promieniami. Nie zauważyła mężczyzny, który pomimo czerwonego ludzika na sygnalizatorze dla pieszych, akurat przechodził na pasach. W ostatniej chwili wcisnęła pedał hamulca i z piskiem opon wprawiła samochód w stan zatrzymania.
- O Boże. Zabiłam człowieka. – wydukała, kiedy zobaczyła leżącego na masce chłopaka.
- Ciociu? – zakwiliła drżącym głosikiem dziewczynka.
- Zuza, wszystko porządku?
- Tak. Ale ten pan… - pokazywała paluszkiem.
- Zostań tu. – rozkazała, po czym odpięła pasy bezpieczeństwa i wyszła na zewnątrz. – Przepraszam, nic się Panu nie stało? – dotknęła ręką poszkodowanego, który powoli podnosił się z blachy.
- Ja pierdolę. To znowu Pani?!

*

Kosok wstał skoro świt, bo pomimo tylko czterech godzin snu, już nie mógł dłużej wyleżeć w swoim wielkim łożu. Nie pomogło mu nawet liczenie baranów ani nakrycie się kocem po sam czubek głowy. Podniósł więc swoje, ponad dziewięćdziesięciokilogramowe ciało, zabrał z garderoby świeże ciuchy i udał się do łazienki w celu porannej toalety. Jeśli ktoś nie słyszał, jak rzeszowski środkowy śpiewa podczas golenia, to niech przychodzi na ulicę Jaworową 16/9, drugie okno od lewej. Nauszniki wskazane…
Z łaźni powędrował do kuchni i zrobił sobie kawę, taką jaką lubił najbardziej, z dwóch pełnych łyżeczek, bez dodatku cukru i mućkowej cieczy. Z braku laku włączył komputer, by sprawdzić, czy Zbyszek nie przesłał mu czasami na maila obiecanej piosenki, której, de facto, on sam nie mógł znaleźć w sieci. Bartman obiecanej mp-trójki oczywiście nie wysłał, czego w sumie Kosok się spodziewał, bo z roztrzepaniem atakującego wszystko było możliwe. Poza tym, Anioł Stróż chyba zakończył misję na Ziemi i wrócił z powrotem na Niebiosa, bo od kilku dni nie dawał żadnego znaku życia. Grzesiek pogodził się już z faktem, że to był zwykły, niewinny, wirtualny flirt, który zakończył się nie inaczej, tylko fiaskiem. Przed zamknięciem systemu coś go jednak tchnęło i postanowił, ten ostatni raz, zajrzeć na swój randkowy profil. To, co go tam zastało, sprawiło, że w jego czekoladowych oczach, momentalnie zaiskrzyły się ogniki.

„Wiem, że dawno nic nie pisałam, ale miałam masę obowiązków i jedyną rzeczą, o jakiej marzyłam po przyjściu z pracy, była ciepła kąpiel oraz rozgrzewająca herbata z cytryną. Nie miałam już siły siedzieć przed komputerem, bo moje oczy odmawiały mi wszelkiego posłuszeństwa, stąd też moje chwilowe milczenie. Mam nadzieję, że wybaczysz. ;-)
Wracając jeszcze do naszej ostatniej konwersacji, owszem, jestem romantyczką, miłośniczką przyrody i marzycielką, co do tego to się zgadzam. Ale, że poetka? Ja? Nie… Ja tylko umiejętnie wyszukuję utwory literackie do zaistniałych sytuacji, tyle. ;-)
Całuję i życzę miłego dnia. :-* G.A.”

Po przeczytaniu tej wiadomości na jego buzi automatycznie pojawił się uśmiech od ucha do ucha. Nie podejrzewał, że te parę zdań od tajemniczej dziewczyny z Internetu wprawi go w tak radosny nastrój od samego rana. Co zrobił? Odpisał? Oczywiście, że odpisał, i to w piorunującym tempie! Z tego wszystkiego nabrał ochoty na wypasione, królewskie śniadanie, bo wiadomo – głodny chłop, to zły chłop. Zajrzał do lodówki, a tam, nie licząc światła, było tylko mleko, dwa nadpleśniałe pomidory i słoik wiśniowego dżemu. Westchnął tylko i wzruszył ramionami, wpadając na lepszy pomysł, niż konsumowanie iście szpitalnego jedzenia. Nałożył na siebie rozpinaną, granatową bluzę i cały w skowronkach powędrował do marketu, by zakupić kilka potrzebnych mu składników do przygotowania jajecznicy - takiej, jaką w czasach dzieciństwa robiła mu babcia Anielka.

Obładowany dwiema, wypełnionymi po brzegi siatkami, wracał tą samą trasą do mieszkania, kupując jeszcze po drodze dwie drożdżówki z serem w zaprzyjaźnionej cukierni, którą poleciła mu kiedyś sąsiadka z dołu, Pani Stenia. Pomimo tego, że raczej nie utrzymywał bliskich kontaktów ze swoimi współmieszkańcami, to z Panią Sójakową dogadywał się nadzwyczaj dobrze. Wiedział i przekonał się już o tym nie raz, że ta kobieta nie wtyka nosa w nieswoje sprawy, nie obserwuje wszystkich ludzi przez okno jak rasowy snajper i nie plotkuje jak te wszystkie wścibskie babcie; wręcz przeciwnie – jest ona jedyną miłą panią w starszym wieku, która zawsze pomoże, wesprze dobrą radą, a jak potrzeba, to i cukru pożyczy. Grześ w zamian za to, z racji na swój wybujały wzrost, pomagał jej przy przestawieniu mebli i zawieszaniu firanek. Robił jej też czasem zakupy, wpadał na kawę i ciastko z owej cukierni, bo kobiecina od roku jest wdową i najzwyczajniej w świecie dłuży jej się ta samotność.
Dołożył zatem świeżutkie ciastka do jednej z reklamówek i widząc migające zielone światełko na przejściu dla pieszych, pognał ile tylko miał sił w nogach, by zdążyć przedostać się na drugą stronę ulicy, zanim na sygnalizatorze pojawi się czerwony znaczek. Nie zdążył. Usłyszał tylko pisk opon i poczuł, że leży na czymś zimnym i twardym. Trwał w takiej pozycji jeszcze chwilę, dopóki nie otrząsnął się z szoku.
- Przepraszam, nic się Panu nie stało? – usłyszał, podnosząc się z wozu. Zdawało mu się, że chyba już skądś zna ten głos... Powoli odwrócił się w stronę kobiety i mało co nie dostał zawału.
- Ja pierdolę. To znowu Pani?!
- No nie, jeszcze tego mi brakowało! – Kosińska złapała się bezradnie za głowę.
- Kto wydał Pani prawo jazdy?! – fuknął ze złością.
- A kto Panu zezwolił na poruszanie się po mieście bez psa przewodnika? – zripostowała, równie ostro, kiedy ten, cały i zdrowy, stanął na własne nogi.
- Miałem zielone.
- Chyba skarpetki na nogach. – po wcześniejszym zmonitorowaniu ubioru mężczyzny, Lidia zaśmiała się perliście, doskonale wiedząc, że właśnie akurat takiego koloru skarpety zdobiły jego długie stopy.
- No i z czego się tak Pani śmieje?
- Z Pańskiej głupoty.
- Na Pani miejscu nie byłoby mi tak wesoło. Cholera, całe moje śniadanie poszło się jeb...
- Niezupełnie. – przerwała mu wypowiedź Zuzka, która postanowiła osobiście wybadać zaistniałą sytuację. - Jak Pan poczeka jeszcze kilka godzin, aż słońce będzie w zenicie, to te roztrzaskane na jezdni jaja same się usmażą. – dodała z dużą pewnością siebie.
- Mała, nie jesteś czasem zbyt mądra?
- Gdybym była zbyt mądra, to nie musiałabym chodzić do szkoły, proszę Pana. - spojrzała na niego spod byka.
- Zuzanno, marsz do samochodu! – upomniała ją Lida i wskazała palcem miejsce docelowe.
- Przepraszam za nią, ma niewyparzony język.
- Zauważyłem, a zresztą, jaka matka – taka córka. – skwitował, otrzepując spodnie i bluzę z kurzu.
- Ale ja nie… - chciała wyjaśnić, że to nie jej dziecko, że tylko chwilowo sprawuje nad Małą opiekę, ale nie było jej to niestety dane.
- Dobra, dobra, nieważne. Mam rozumieć, że pokryje Pani koszty moich zakupów?
- A niby z jakiej racji? Przecież to Pan mi wlazł pod koła jak taki dzikus! – odpowiedziała zirytowana, unosząc brew ze zdziwienia.
- Ale Pani, jako kierowca, nie zareagowała wcześniej.
- Niech się Pan cieszy, że to się tylko tak skończyło, bo gdybym nie zahamowała w ogóle, to prawdopodobnie leżałby Pan już połamany w szpitalu, albo co gorsza w kostnicy. – Grzegorz przez dłuższą chwilę przetwarzał słowa wypowiedziane przez kobietę, jakby tego wymagało jego mózgowe „oprogramowanie.”
- Ma Pani rację, przepraszam, to moja wina. – rzekł zupełnie szczerze.
- Jak nie chcesz zapłacić, to zaproś Pana do nas na żarełko! – Zuzu krzyczała radośnie przez okno Forda, jakby cała ta sytuacja ją co najmniej bawiła. Koniec końców i tak już się spóźniła do szkoły, więc musiała zaspokoić się innymi atrakcjami. Matka chrzestna tylko popatrzyła na nią z politowaniem, ale nagle, gdzieś tam w głowie zapaliło jej się światełko. Może dzięki temu, ten gbur przekona się do jej restauracyjki?
- Pójdę już… - mruknął pod nosem.
- Niech Pan poczeka. Nie zapłacę Panu za te staranowane zakupy, bo nie poczuwam się do winy w tym temacie, ale w ramach małej rekompensaty za poobijane ciało, mogę zaprosić Pana do mnie, do bistro, na tę nieszczęsną jajecznicę. – oznajmiła łagodnie i delikatnie się uśmiechnęła.
- No dobra, niech będzie. Tylko proszę tak mocno nie przyprawiać… - zażartował.
- Osobiście tego dopilnuję. – zaśmiała się wesoło i wyciągnęła do niego swoją dłoń. – Lidka jestem.
- Grzesiek.
 
***

No to, ten tego, pierwsze koty za płoty? ;-)
Cieszę się, że forma ostatniego rozdziału Wam się podobała, może takie coś jeszcze zastosuję, żeby nie było tu zbyt nudno i monotonnie. ;-)
BTW, stęsknił się ktoś za Zuzą? :P

Moje Kochane, w zeszły wtorek spełniło się jedno z moich największych marzeń – byłam na meczu w Ergo Arenie! <3 Co prawda finalny wynik spotkania nikogo nie napawał optymizmem ani radością, ale spędzić tam ponad trzy godziny w nieustającym dopingu, śpiewie, emocjach, niezliczonych zawałach i pozytywnym hałasie - jest rzeczą bezcenną. <3

I na koniec - z efektem zbyt częstego odświeżania filmików na yt, możecie zapoznać się tutaj. Miało być, póki co, o tym cicho, a tymczasem co niektóre skutecznie buszowały po bloggerze i wszystko wymarały. Cwaniary… ;-)


Trzymajcie się cieplutko w te jesienne dni. :*
Patka.