poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział 4



Lidia, jeszcze nie do końca przekonana do pomysłu Zuzi, umówiła się z nią, że każdego wieczoru będą razem odwiedzały portal randkowy i sprawdzały, czy przypadkiem nikt do nich się nie odezwał. Mała najchętniej siedziałaby tam cały czas, ale ciotka, niczym zawodowa matka, pogroziła surowym szlabanem na telewizję i komputer, w następstwie stawiając jej tak bardzo znane ultimatum: najpierw szkoła i odrabianie lekcji, później przyjemności i cała reszta. Zgodziła się, bo cóż miała zrobić? Dla uszczęśliwienia swojej cioteczki, gotowa jest zrobić wszystko, nawet zmywać naczynia przez cały miesiąc. Dziś, po dwóch dniach powierzchownego śledzenia swoich losów w Internecie, przysiadły nad tym troszkę dłużej.
- Ciociuńciu, musimy uzupełnić Twój profil. – oznajmiła.
- To znaczy?
- To znaczy, że musimy uzupełnić wszystkie Twoje dane: wiek, wzrost, waga, kolor oczu, co lubisz, czego nie lubisz, jaka jesteś… - zaczęła wymieniać wszystkie parametry z luką, które wyświetlały się na monitorze.
- A czy to jest naprawdę konieczne?
- No oczywiście! Przecież inaczej nie dopasują się Wasze systemy. – wyjaśniła przekonująco z dużą pewnością siebie.
- Czyje systemy? – Lidia nie bardzo wiedziała, o co chodzi. Trzeba przyznać, że była zielona jak glon w tym temacie i zdawała się tylko na wiedzę chrześniaczki.
- Dziżaz, ciocia! No Twój i Twojego przyszłego chłopaka, albo męża! Chyba nie chcesz, żeby trafił Ci się jakiś transwestyta albo pedzio, nie?
- Zuza, skąd Ty znasz takie słowa?! – zaalarmowała, nie zważając już na wcześniejszą część jej wypowiedzi.
- Wystarczy oglądać „Sekrety chirurgii” doktora Szczyta i od czasu do czasu „Wiadomości”, przecież tam co chwilę mówią, że jakiś ksiądz okazał się być pedofilem.
- Załamujesz mnie swoim poziomem inteligencji, wiesz?
- A Ty mnie, swoim nieudolnym poziomem korzystania z Internetu. – wyszczerzyła swoje mleczne ząbki, odwróciła głowę w stronę ekranu i zaczęła stukać na klawiaturze.
Lidka tylko westchnęła i pokręciła głową z niedowierzaniem. Nie chciała się wdawać w dyskusje, bo wiedziała, że Mała tak łatwo nie odpuści i nie da za wygraną. Jej siostrzenica to istne wcielenie diabła; diabła, ale z duszą aniołka.
Nie minęło nawet pięć minut, a cały profil był już uzupełniony i tylko czekał na zamieszczenie zdjęcia oraz akceptację ze strony samej zainteresowanej.
- Dobra, teraz musisz sobie jeszcze zrobić sweet focię i Voilà!
- Sweet Focia? A co to takiego? – zapytała mało zorientowana Kosińska.
- Boże… - Zuzu pacnęła się w czoło i przejechała wewnętrzną stroną dłoni przez długość swojej twarzy. – Sweet focia, to takie zdjęcie z dzióbkiem albo ze słodką minką i najlepiej jakbyś je sobie jeszcze zrobiła z rąsi.
- Z rąsi? – Lidka naprawdę była ciemną masą w tej kwestii.
- No w sensie, że sama sobie robisz foto. – wywróciła teatralnie oczami, co najlepiej jej ostatnimi czasy wychodziło, po czym sięgnęła ręką po Nikona.
- Żadnych zdjęć, Zuzka! Kategorycznie Ci tego zabraniam! – zaprotestowała.
- Niby dlaczego?! – odparła zirytowana.
- Nie chcę, żeby mnie wszyscy oceniali przez pryzmat tego, jak wyglądam. Jeśli jakiś mężczyzna zainteresuje się opisem mojej osoby, to przypuszczalnie się odezwie, napisze, cokolwiek, a jeśli nikogo nie zaciekawi ta charakterystyka, to trudno. Widocznie nie jestem smakowitym kąskiem, czy tam ciachem, jak to ostatnio zwykłaś mawiać. – wyjaśniła i uśmiechnęła się półgębkiem.
- Ciocia, ciacha to określenie facetów, nie dziewczyn. – poprawiła ją młoda Waszyńska.
- No to w takim razie, jak się mówi na dziewczyny?
- Seksi dupy!

*

- Grzesiek, jak tam Twoje sieciowe podboje? – zapytał Bartman podczas piętnastominutowej przerwy na treningu. Nie odpowiedział mu. Był zbyt zajęty patrzeniem się w żółto – niebieską Mikasę, jakby był to dla niego jakiś nowy, bardzo interesujący przedmiot. – Te, Kosa! – rzucił w niego, z lekka wilgotnym od wycierania potu, ręcznikiem.
- Kurwa, pogrzało Cię?! – fuknął po ocknięciu się ze swojego letargu. – Nie masz już czym we mnie rzucać, tylko tym swoim smrodem?
- Twój nie jest lepszy.
- Nie mogłeś się normalnie odezwać, tylko zawsze musisz szukać jakiejś zaczepki, nie? – dodał zirytowany Grzegorz, sięgając po butelkę jasnopomarańczowego napoju.
- Pytałem kulturalnie, to mnie olałeś.
- Ciekawe kiedy…
- Uszy się myje, a nie trzaska o wannę… Jakbyś nie bujał w obłokach, to byś wiedział kiedy.
- Dobra, mów, co chciałeś i zejdź ze mnie.
- Pytałem jak tam te Twoje podboje internetowe. Ruszyło się coś?
- Taa, chyba Twój mały w gaciach. – bąknął Kosok.
- I bądź tu człowieku miły, a w podziękowaniu zrobią z Ciebie debila… - Zbyszek, zniesmaczony kiepskim żartem środkowego, złapał w rękę piłkę i wstał z niebieskiego krzesełka. – Wiesz, co? Tu się jebnij! – dodał z przekąsem, przykładając wskazujący palec do swojej skroni. - Perpecja mojej mentalności nie obliguje do dalszej konwersacji z Tobą.
- Jeśli myślałeś, że to zrobi na mnie jakieś wrażenie, to jesteś w błędzie. Spływa to po mnie jak woda po kaczorze.
- To dobrze, że nie jak po Tusku. – Zibi ostatni raz odciął się w tej utarczce słownej i chyba go zgasił, bo zawsze mający na wszystko odpowiedź Kosok, zaniemówił.
- Zbychu, zaczekaj. – krzyknął do oddalającego się atakującego, przy którym zmaterializował się szybciej, niż wracający bumerang do swojego właściciela. – Sorry, nie chciałem.
- Myślisz, że jak miałeś spięcie w inkubatorze, to Ci wszystko wolno?
- Analizując Twoje wypowiedzi, dochodzę do konkluzji, iż Twoje aforyzmy są mylne ze względu na niezbyt planowe selekcjonowanie Twoich pryncypiów.
- Że niby co, kurwa?! – zapiszczał zdezorientowany Bartman.
- Wiadro. Idziemy na piwo po treningu? – odezwał się, już ludzkim głosem, Grześ.
- Ale Ty stawiasz!
- A nie masz jakichś darmowych zapasów z Okocimia? – zamrugał energicznie brwiami, chcąc wyżulić u kolegi browara i to zapewne nie jednego.
- Nie mam, ostatnio wszystko mi wychlałeś.
- Ejże, nie zwalaj teraz winy na mnie, Ty też piłeś! – wymierzył palcem w jego kierunku.
- Ale nie tyle co Ty, głąbie!
- Błagam Cię, nie wymieniaj w moim towarzystwie żadnych słów, które kojarzą mi się z gołąbkami, bo na samą myśl piecze mnie w przełyku!
- Wis, co? Jak na Ciebie patrzę, to mi ziemniaki w piwnicy gniją. Długo jeszcze będziesz nawracał o jednym i tym samym? To już się robi nudne.
- A to Ty masz piwnicę? Ciekawe gdzie! – Kosa chciał zwinnie zmienić temat, jednak bezskutecznie. Bartman uparcie dążył do swojego celu.
- Może powinieneś pójść do tej restauracji i przeprosić właścicielkę za swoje zachowanie, co?
- Ani mi się śni. Moja noga nigdy więcej tam nie postanie. – zaprotestował, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Strzelasz fochy jak jakaś nastolatka. - Zibi znów zaczął go drażnić różnymi tekstami mając nadzieję, że dzięki temu uda mu się namówić Kosoka do tego czynu.
- Nic z tego, nie nakłonisz mnie. W żadnym wypadku.
- A jeśli poszedłbym z Tobą? – rzucił nagle propozycją, jak łysy warkoczem o beton.
- Po chuj?
- Nie po chuj, tylko na obiad. Przecież chyba mają w menu coś jeszcze, oprócz gołą… znaczy się, pocztowego ptactwa, nie?!


***
Moją regularność, jak zwykle, jasny hugo boss strzelił, przepraszam.

Wy byście chciały, żeby oni się spotkali już teraz, zaraz, tak od razu, nie? Cierpliwości. Wszystko w swoim czasie. Poza tym, ta znajomość nie będzie taka łatwa, jak Wam się wydaje…

Agii, to co z tymi Zbysiałkami? Rozpoczynamy własną produkcję? :-)

Całuję Was, Grzesioholiczki, gorąco i życzę miłego tygodnia! :*
Patex

piątek, 16 sierpnia 2013

Rozdział 3

Lidia stała jak wryta, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało przed chwilą w jej lokalu. Jeszcze nigdy nie spotkała się z takim gburowatym klientem, który nie dość, że ją zwyzywał, to jeszcze nie zapłacił ani złotówki za zamówienie. Podobnie jak on, miała nadzieję, że nigdy więcej się tu nie pojawi i nie będzie psuć reputacji jej restauracji.
- A temu co się stało? – zapytała po chwili Dagmara, która znów wynosiła z kuchni jakieś jedzenie. Jak tak dalej pójdzie, to biedna Kosińska nic nie zarobi, bo wszystko skonsumuje jej starsza siostra.
- Dagi, powiedz mi, bo Ty próbowałaś, czy w tych gołąbkach było coś nie tak?
- Wiesz co, no porwałam Ksaweremu jednego z garnka i muszę stwierdzić, że były jakieś takie niemrawe, takie bezpłciowe.
- Noo i?
- No i dosypałam trochę różności do smaku, tak po swojemu, żeby było dobrze.
- A konkretnie, co? – dopytywała ze zrezygnowaniem, prawdopodobnie znając już przyczynę niesmacznego dania.
- No oczywiście paprykę, przecież to podstawa, żeby nadać takiej wyrazistości!
- Waszyńska, zabiję Cię! – spojrzała złowrogo na brunetkę i opadła bezsilnie na drewniane krzesło.
- Ale o co chodzi?
- O to chodzi, że chyba przeholowałaś z tym przyprawianiem, bo właśnie przed chwilą zostałam zbluzgana przez klienta za ogniste gołąbki, a na dodatek, w ogóle mi nie zapłacił.
- O Boże, Lidzia, przepraszam. Musiałam pomylić słoiczki z przyprawami… - przejęła się zaistniałą sytuacją i momentalnie znalazła się u boku właścicielki bistra, obejmując ją ramieniem.
- Dobra, zapomnijmy o tym, zdarza się. Tylko proszę Cię, nie wchodź już nigdy więcej w działkę Ksawerego, bo kiedyś jeszcze wszystkich nas tu potrujesz. – zaśmiała się perliście, szydząc z talentu kulinarnego Dagmary.


Zmęczona po ciężkim dniu pracy, przekroczyła próg domu Państwa Waszyńskich, gdzie tymczasowo pomieszkiwała, aż do momentu znalezienia swoich wymarzonych czterech kątów. W przedpokoju zdjęła swoje ukochane granatowe platformy, a jasnobrązową listonoszkę, razem z cienkim granatowym sweterkiem, odwiesiła na wieszak. W powietrzu unosił się zapach świeżej mięty połączonej z cytryną, które Lidka tak bardzo uwielbiała. Nalała sobie w szklankę wody przesiąkniętej aromatem powyższych składników, w rękę chwyciła małego rogalika z czekoladowym nadzieniem i udała się do swojego pokoju, znajdującego się na piętrze.
- Zuzz, a co Ty tutaj robisz? – zapytała, totalnie zaskoczona obecnością chrześniaczki w swoim lokum. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że zastała Małą przed swoim laptopem!
- Eee, noo, booo… - zaczęła się jąkać, klikając coś zawzięcie myszką.
- Co Ty kombinujesz?! – założyła ręce na piersi i spojrzała na Zuzkę podejrzanie.
- Nic, ciociuś, zupełnie nic. – odpowiedziała, przeciągając każdy z wyrazów, tym samym chcąc brzmieć przekonywująco i zapewnić o swej niewinności. Lidzia podeszła do biurka i zajrzała komputerowej maniaczce przez ramię.
- Zuza! Rozmawiałyśmy dzisiaj o tym! Czy ja wyraziłam się jakoś niejasno?! – podniosła głos, złoszcząc się na dziewczynkę.
- Ciociu, ale nie krzycz na mnie, ja chcę dla Ciebie dobrze. Chcę jak najlepiej, a wiesz dlaczego? Bo jesteś moją ukochaną ciociuńcią, taką moją drugą mamą, bez której nie wyobrażam sobie życia. Nie jestem szczęśliwa, bo Ty nie jesteś. – Lida czuła, że jej serce zostało właśnie oblane dużą ilością kajmaku, a cała złość odfrunęła z wiatrem, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. - A wiesz dlaczego nie jesteś szczęśliwa? Bo nie masz chłopaka. I właśnie dlatego musisz znaleźć sobie faceta, a już moja w tym głowa, żeby to nie była żadna łamaga, ani zadufany w sobie paniczek. – zerwała się z obrotowego krzesła, chwyciła Kosińską za rękę i posadziła przed szklanym ekranem, zanim ta zdążyła cokolwiek powiedzieć.

*

Kosok z impetem otworzył drzwi swojego mieszkania, nieporadnie zdjął z nóg wielkie buciory, a torbę rzucił w kąt, nie zważając na to, że miał w niej dwa czteropaki chmielowego trunku. Pierwsze, co zrobił, to sięgnął z szafki litrową butelkę wody źródlanej i wypił ją jednym duszkiem, chcąc ugasić pragnienie i ogień, królujące aktualnie w jego przełyku. Obiecał sobie, że już nigdy więcej nie zje gołąbka, nawet takiego przyrządzonego przez jego matkę, które swoją drogą wielbił ponad życie. Teraz ma uraz do tej potrawy i za żadne skarby świata nie włoży do buzi choćby malutkiego kawałka. By zabić nieprzyjemny smak w jamie ustnej, otworzył lodówkę w celach konsumpcyjnych. Załamał się psychicznie, kiedy oprócz żarówkowego światła, zastał w niej tylko dwa jajka, dżem wiśniowy i słoik ogórków konserwowych. No tak, znowu zapomniał zrobić zakupów. Przez kogo tym razem? Przez nią! Przez tę babkę z knajpy, która nie dość, że chciała wysłać go w tempie ekspresowym do szpitala, to jeszcze zdenerwowała go do granic wytrzymałości. Sięgnął do kieszeni czarnych dresów z adidasa, wyjął najnowszy model Apple, wystukał dziewięciocyfrowy ciąg liczb, które wybierał zawsze wtedy, gdy był głodny; zawsze, gdy miał ochotę na pizzę prosto z pieca. Zamówił, jak zwykle, największy gabaryt hawajskiej na grubym cieście z podwójnym serem i czekał, aż chłopiec od dostawy zjawi się u progu Jaworowej 34/4. Zadzwonił również po Bartmana, by swą obecnością umilił mu ten ponury wieczór, no i przede wszystkim, by pomógł zjeść włoski przysmak oraz wypić zawartość puszek okocimskiego browaru. Grzesiek zdążył jeszcze wskoczyć do łazienkowego brodzika, by wziąć szybki prysznic i ochłodzić swe rozgorączkowane ze wściekłości ciało. Nie chciał paradować przed kumplem w samych bokserkach, choć i do takich widoków byli już przecież w szatni przyzwyczajeni, dlatego nałożył szare bojówki i biały T-shirt Mistrza Polski z 2013 roku. Uśmiechnięty półgębkiem otworzył drzwi Zbyszkowi i jakże się zdziwił, kiedy zobaczył, że ten trzymał w ręku, opisaną jego nazwiskiem, tekturę z żarełkiem!
- A Ty, co? Pensyjka nie wystarcza? Zatrudniłeś się w pizzerii, żeby dorobić na waciki i tampony dla jaśnie panny Joanny?
- Najpierw do mnie wydzwaniasz i błagasz, żebym przyszedł na piwo, a teraz witasz mnie od samego wejścia takimi tekstami, kurwa?
- Znasz mnie i wiesz, że lubię czasami puścić jakąś ciętą ripostę. – zaśmiał się sarkastycznie.
- Yhym, powiedziałbym, że nawet częściej niż czasami! Co ja mówię, Kosa, Ty to robisz notorycznie! – Zibi nie omieszkał odpowiednio podsumować środkowego, piszcząc jak zwykle w momentach, kiedy podnosił lekko głos.
- Powiesz mi w końcu skąd to, kurwa, masz? – fuknął już trochę poirytowany.
- A Ty wpuścisz mnie do środka, czy będziemy tak stać na tej klatce schodowej, aż do usranej śmierci? – odbił zwinnie piłeczkę.
- Pani nie uczyła w szkole, że nie odpowiada się pytaniem na pytanie?
- Ja pierdolę, trzymajcie mnie, bo kurwa, pizgnę Ci, Grzechu! Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, to proszę bardzo; chłoptaś szedł do Ciebie, więc go zatrzymałem, zapłaciłem i wziąłem pizze na górę; ot, cała filozofia. - zaklął na koniec siarczyście, nie mogąc już dłużej znieść tego dogryzania ze strony Kosiny.
- Dobra, już dobra, właź. – machnął od niechcenia ręką i powędrował do salonu, gdzie na ławie leżały już dwa talerze, sztućce i zapuszkowany bursztynowy napój od sponsora. Bartman rozsiadł się wygodnie na sofie i tylko czekał na odpowiedni moment, żeby podpytać bruneta o jego podboje miłosne, bo nie ukrywajmy, już od dłuższego czasu korciło go, by wyciągnąć z niego jakieś konkretniejsze informacje.
- No i jak tam, Grzesiek, ochłonąłeś po tych dzisiejszych ekscesach w szatni? – zaczął spokojnie, nie chcąc od samego początku zrazić go tematyką dalszych pytań.
- Wiesz, co, Zbysiu? – odezwał się, kiedy kończył pić już trzecie piwo. – Wszystkie baby są takie same! Wredne, uparte i wiecznie udające niewiniątka! Mieliście rację, w realu, to ja dziewczyny nie znajdę, bo co jedna, to gorsza. – nastała chwilowa cisza, bo nawet wygadany atakujący, któremu buzia się nigdy nie zamykała, teraz nie wiedział, co powiedzieć. – Mam pomysł!
- No jaki? – dopytywał zaciekawiony Bartman, który nakładał na trójkątny kawałek ciasta niewielką ilość sosu czosnkowo - śmietanowego.
- Założę sobie to konto na portalu randkowym! Teraz, zaraz! Przecież, kurwa, gdzieś po tym świecie musi pełzać jakaś normalna dziewoja, która jest mi przeznaczona!

***
Obiecałam sobie, że nie będę narzekać na rozdziały tego opowiadania, ale niestety już muszę zacząć to robić. Zatem, nie odpowiadam za to, co powyżej. -.-

W moich planach bloggerskich coś nowego, z czym można zapoznać się tutaj.
Lenkę i Zbyszka przeniosłam na blogspota, dlatego każda nowość będzie się pojawiać tutaj.

Pozdrawiam w grobowym nastroju, Patex.

 W4llY <3

czwartek, 8 sierpnia 2013

Rozdział 2

Oczy Lidki, tak bardzo brązowe, patrzyły teraz na małą dziewczynkę z istnym niedowierzaniem i konsternacją. Czego, jak czego, ale takiej odpowiedzi chyba się w ogóle nie spodziewała. Siedmioletnie dziecko z zapędami na wirtualną swatkę – tego jeszcze nie grali w rodzinie Kosińskich od wiek wieków. Może dlatego, że kiedyś nie było Internetu? Nie mniej jednak, pomysły latorośli zwalały z nóg i powodowały, że buzia nieco się otwierała ze zdziwienia. Zuzia ukazała swojej kochanej cioteczce rządek białych zębów; rządek za wyjątkiem braku górnej mlecznej dwójki, która wystąpiła z szeregu naturalnym biegiem wydarzeń.
- Nawet. O tym. Nie myśl. – skwitowała z pełną powagą, artykułując powoli każdy człon wyrazowy tegoż zdania.
- No, ale ciociuuuu… - zakwiliła, przeciągając w charakterystyczny dla siebie sposób ostatni wyraz.
- Nie ma mowy, Zuzz, zapomnij! – za wszelką cenę chciała wybić ten pomysł z jej głowy.
- Ciociuńciu, ale teraz wszyscy tak robią! – broniła się argumentami, jak tylko potrafiła.
- Ale ja nie jestem „wszyscy”.
- Nie znasz się na tym. W dzisiejszych czasach szukanie partnerów przez neta jest bardzo modne.
- Zuzu, doskonale wiesz, że nie jestem zwolenniczką zakładania kont na jakichkolwiek portalach społecznościowych.
- Taak? A profil na naszej - klasie, to kto sobie założył? Garbate aniołki? – stwierdziła dumnie ze świadomością, że przechytrzyła własną ciotkę.
- Oj, to było dawno temu i nieprawda – Lidka zaczęła się tłumaczyć, wiedząc, że Mała zabiła ją jej własną bronią. - Poza tym, chciałam odszukać moje koleżanki z podstawówki...
- Pff, też mi wymówka. – zakpiła.
- Nie będę tego więcej komentować, a Tobie radzę nie wracać już do tego tematu. – Kosińska upomniała Waszyńską, wystawiając w jej kierunku palec wskazujący.
Lida nie miała już siły, żeby bawić się w słowne potyczki z Zuzanną, dlatego doprowadziła do momentu, że ten temat umarł śmiercią naturalną. Mała strzeliła oczywiście focha i poważnie obraziła się na ciotkę; przynajmniej miała ciszę i spokój – chwilowo, oczywiście. Napięta atmosfera pomiędzy kobietkami nie uszła uwadze Dagmary, która wychodząc z kuchni, zajadała się gołąbkami Ksawerego. Wiedziała, że jej córka to aniołek z duszą diabła i już zdążyła się przyzwyczaić do jej ciągłych, super – mega - hiper wystrzałowych pomysłów. Po wysłuchaniu całej akcji, kategorycznie wybiła Zuzce z głowy internetowe romanse, a przynajmniej starała się to uczynić.

Późną popołudniową godziną, do lokalu zawitał mężczyzna o ponadprzeciętnym wzroście. Swoją torbę sportową, którą do tej pory miał przewieszoną przez ramię, zrzucił z impetem na podłogę, przez co narobił małego szumu. Od razu przykuł uwagę właścicielki bistro, która znana wszem i wobec, pełniła rolę ‘rodzinnej pani psycholog’; chciała się dowiedzieć, co dręczy tego człowieka. Goście cenili sobie w Lidii to, że jest naturalna i szczera, nie wywyższa się i za każdym razem znajdzie chwilkę, by zamienić chociażby dwa słowa. Miała bowiem w zwyczaju uprzejmą rozmowę ze swoimi klientami, zawsze służyła pomocą i poradą, ale też i rozbawiała do łez, jednocześnie przekazując im dozę dobrego humoru.
- Dzień dobry, proszę, karta dla Pana. – uśmiechnęła się serdecznie i podała brunetowi menu.
- Dzięki. – rzucił beznamiętnie, nie patrząc w ogóle na Kosińską. Zorientowała się, że nowy gość nie życzy sobie jej towarzystwa, dlatego posłusznie wróciła za bar.
- Ej, sis, co to za facet? – Daga trąciła ją łokciem, nie odrywając spojrzenia od przybysza.
- Nie wiem, nie znam go, jest tu pierwszy raz.
- Niezłe ciacho. – poruszała znacząco brwiami i uśmiechnęła się zawadiacko.
- Teraz Ty zaczynasz? Upominasz Zuzkę za głupie pomysły, a sama nie jesteś lepsza! – Lidka skarciła wzrokiem starszą siostrę, po czym zaniosła Małej ciastko czekoladowe.
- Można prosić? – usłyszała z głębi niski, męski głos.
- Oczywiście. – odpowiedziała z nikłym uśmiechem na twarzy, jednocześnie zabierając z blatu notesik i mały ołówek.
- Poproszę gołąbki z pieczywem i do tego sok pomarańczowy. – nieznajomy wyrzucił z siebie z prędkością karabinu maszynowego i odłożył kartę dań na brzeg stołu.
- Już podaję. – zapisała szybko na białym papierze i odeszła do kuchni w celu zrealizowania zamówienia. Wróciła po kilku minutach i postawiła przed klientem talerz z potrawą oraz szklankę napoju. Zdziwiła się, bo nie usłyszała jednego z trzech magicznych słów, ba!, nie otrzymała w podzięce nawet głupiego uśmiechu. Co za buc… – myślała. Długo nie trwało, a mrukowaty brunet znów odezwał się swoim basowym głosem. Podeszła do jego stolika zaintrygowana, widząc tę złość buchającą z jego twarzy.
- Pani jest właścicielką?
- Tak, a o co chodzi? – zapytała spokojnym, łagodnym tonem.
- Jak można podawać ludziom takie jedzenie?! – fuknął z irytacją, unosząc do góry białą porcelanę z ciepłą zawartością.
- Pan jest tym krytykiem z gazety kulinarnej, który miał mnie odwiedzić?
- Jeszcze tego by brakowało! Czy Pani próbowała tego czegoś, zanim zarządziła serwowanie gościom?
- Nie rozumiem.
- Skandal! Po prostu skandal! Moja noga więcej tu nie postanie! – energicznie podniósł się z krzesła, wziął do ręki torbę i skierował się do wyjścia. – A, i proszę przekazać kucharzowi, żeby następnym razem, kiedy skusi się na produkcję gołąbków, oszczędzał pieprz i paprykę chili! – burknął złowrogo i z trzaskiem drzwi opuścił pomieszczenie.

*

- Chyba Was już do reszty pojebało! – środkowy załamał się poziomem inteligencji swoich kolegów i w żaden inny sposób nie potrafił podsumować ich pomysłu.
- Grzesiek, nie bądź żyła! – podpuszczał go Bartman.
- Żyła to jest tylko jeden i teraz pewnie odprawia na skoczni te swoje rytuały z garbikiem i fajecką. – zakpił.
- Ależ masz cięty dowcip. – skomentował na bezdechu Zbyszek, który właśnie trzymał nad głową ciężką sztangę.
- Nie lepszy niż Twój. – zripostował Kosok.
- Panowie, Panowie, chyba nie zamierzacie tutaj toczyć wojny na słówka, co? – do akcji dołączył główny pomysłodawca, który podszedł do dwumetrowego bruneta, objął go ramieniem i wziął na słówko. – Grzesiuniu, ja mam dla Ciebie propozycję. My Ci założymy tam konto i będziemy przeprowadzali wstępne selekcje, coś w rodzaju castingu. No, a później…
- Spierdalaj! Nie ma mowy! – warknął, czym nie pozwolił libero dokończyć wizji swojego planu.
- Wszyscy tak teraz robią. Jak nie mogą sobie znaleźć drugiej połówki w realu, to szukają w sieci. To jest chleb powszedni. – argumentował zawzięcie Krzyś.
- Połówek w Realu jest cała masa, tylko głupi nie zauważyłby działu monopolowego. – odgryzł się środkowy.
- Widzę, że nie dojdziemy do konsensusu. – westchnął ze zrezygnowaniem Igła.
- Krzychu, daj mi spokój. Jeszcze mnie jakaś natarczywa fanka rozpozna, rozgłosi to na cały kraj, no a potem to już pójdzie z górki. Nie opętam się od wszystkich napalonych małp! – rzekł stanowczo. - Poza tym, już widzę te nagłówki na pudelkach, kotkach i innych cukierkowych, plotkarskich stronach: „Grzegorz Kosok, siatkarz Asseco Resovii poszukuje kandydatki na żonę w Internecie! Nie trać czasu, loguj się i pisz do Mistrza Polski! Kto wie, może to właśnie na Ciebie czeka?” – dodał wyimaginowany wpis internetowy, odpowiednio modelując głos. Obecni na siłowni zawodnicy spojrzeli to na siebie, to na zdezorientowanego kumpla, a ułamek sekundy później wybuchli gromkim śmiechem, niemal doprowadzając ściany do drżenia. Biedny Perłowski, z tego nadmiaru rechotu, aż smyknął się z piłki gimnastycznej i wylądował czterema literami na twardej podłodze.
- Widzisz, co narobiłeś, kochasiu? – Zibi spojrzał rozbawionymi oczami na Kosoka.
- Jebaj się, Bartman. – wycedził i odszedł od kumpli na znaczną odległość, by resztę treningu przetrwać w samotności.

Skonany po ciężkim wysiłku fizycznym, po walce z nieklimatyzowaną siłownią, po wylaniu hektolitrów potu,  i wreszcie, po słownych docinkach Resoviaków na jego temat, kroczył ostatkiem sił po rzeszowskich ulicach, zmierzając na Jaworową, do wynajmowanego od kilku lat mieszkania. Oczywiście mógł wybrać się na halę autem - przynajmniej przez te nieco ponad dwa kilometry, miałby możliwość włączenia zimnego nawiewu i zdecydowanie szybciej znalazłby się w swoich czterech kątach z powrotem. Mógł. Ale dziś wybrał opcję piechura rzymskiego, tak więc, sam jest sobie winien.
Był wściekły, co dało się zresztą zauważyć po wyrazie twarzy, jaki prezentował, mijając tłumy ludzi po drodze. Ciskał gromami z oczu na prawo i lewo, trącał przechodniów rękoma, nawet nie przepraszając; zachowywał się tak, jakby co najmniej ktoś zabił mu ukochanego chomika albo świnkę morską, a on chciał za wszelką cenę się odpłacić, z tą tylko różnicą, że nie na zwierzątku, a na oprawcy. Z tego wszystkiego potwornie zgłodniał i frapował się nad tym, czy jeszcze jest w stanie przyrządzić samodzielnie jakiś obiad, czy lepiej skorzystać z dobrodziejstw podkarpackich restauracji. Po chwili namysłu, wybrał tę drugą opcję. Miał zamiar wstąpić do przyosiedlowej włoskiej pizzerii, ale jego szczególną uwagę zwrócił wielki szyld na ulicy Akacjowej: ‘U KOSINY’. Zainteresował się bistrem przez wzgląd już na samą nazwę; ba!, on poczuł się dumny, żartując w myślach, że to na jego cześć! Uśmiechnął się półgębkiem, złapał za klamkę i przekroczył próg nowoodkrytej knajpy. Rzucił torbę treningową obok stołu i usadowił się na jednym z czterech brązowych krzeseł. Rozglądał się. Badał teren. Czuł, że to będzie jedno z jego ulubionych miejsc, tym bardziej, że to przecież rzut beretem z Jaworowej. Swoją drogą, tak często przemierzał tę trasę, że aż sam sobie się dziwił, dlaczego nigdy wcześniej tego nie zauważył? Za szybko jechał? A może tej restauracyjki przedtem nie było? Tak bardzo się zatracił w rozważaniach, że nawet się nie zorientował, kiedy u jego boku zmaterializowała się kobieta o filigranowej budowie ciała.
- Dzień dobry, proszę, karta dla Pana. – zaświergotała przyjemnym dla ucha głosem i czekała, nie wiadomo na co. Przecież to logiczne, że Grzegorz nie zdecydowałby się w pięć sekund na jakikolwiek przysmak. On potrzebował czasu, by móc w spokoju pokontemplować ze swoim żołądkiem.
- Dzięki. – odpowiedział drętwo, czując na sobie wzrok dziewczyny i modląc się w duchu, by jak najszybciej odeszła. Po chwili złożył zamówienie na gołąbki w kapuście, bo składownik jedzenia, właśnie takie sygnały wysyłał do kosokowego mózgu.
Kiedy już miał przed sobą upragnione danie i kiedy jego podniebienie miało rozkoszować się zniewalającym smakiem domowych gołąbków, poczuł jakoby jego przełyk zaczął się palić. Jednym duszkiem wypił przyniesiony przez kelnerkę sok pomarańczowy, a następnie, cały nabuzowany, przywołał ją do siebie. Wyraził swą krytyczną opinię na temat podanego jedzenia, fukał uwagami w stronę kucharza, po czym z werwą opuścił mury lokalu, nie płacąc ani złotówki. A myślał, że to będzie jego ulubiona knajpka. Myślał.

***

Wiecie, co? Okocim mnie chyba lubi. :D  Jak tak dalej pójdzie, to na mecze ME wezmę ze sobą całą rodzinę i pół wioski! ♥ 

Ma ktoś na zbyciu butlę z tlenem? -.-

Pozdrawiam gorąco!  z okocimskim dreszczem orzeźwienia!
Patex