poniedziałek, 4 listopada 2013

Rozdział 9


Lidka nie wiedziała, co tak naprawdę nią kierowało, kiedy zapraszała wielce poszkodowanego bruneta na śniadanie. Uległa namowom siostrzenicy, naprawdę tego chciała, czy raczej była to tylko zwykła litość? Załatwienie sprawy dla, tak zwanego, świętego spokoju? Nie wiedziała. Jednak z drugiej strony, gdzieś tam wewnątrz ucieszyła się, że w końcu złapała jakiś normalny kontakt z tym dotychczasowym gburem. Zaparkowała auto na pobliskim parkingu, uprzednio podwożąc, już i tak spóźnioną, Zuzkę do szkoły, a następnie wyskoczyła do sąsiedniego spożywczaka po potrzebne produkty na przygotowanie jajecznicy.
Godzina „zero” oznaczająca nadejście Grzegorza, zbliżała się w zastraszająco szybkim tempie, przez co Kosińska z każdą chwilą była bardziej podenerwowana. Chciała, by wszystko było dopięte na ostatni guzik, by było przygotowane na perfekcyjnym poziomie, a gość nie mógł się do niczego doczepić. Kiedy krzątała się jeszcze w kuchni, nagle usłyszała, że ktoś wszedł do lokalu. Wystraszyła się, że to jakiś złodziej albo inny dewastator, bo przecież po przyjściu zamknęła drzwi na patent, tak więc siłą rzeczy, nie mógł to być jej „ulubiony” znajomy. Wzięła do ręki duży nóż, którym Ksawery zwykle kroi mięso i powoli, zupełnie bezszelestnie kierowała się w stronę drzwi dzielących salę z zapleczem. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że znajdowała się w teoretycznym niebezpieczeństwie, ale wzięła trzy głębokie wdechy i zdecydowanym ruchem przekroczyła próg, mając w planach zaatakować nieproszonego gościa. Jakże się zdziwiła, kiedy jej uniesiona ręka z przedmiotem zbrodni, tkwiła przy skroni szanownego Grzegorza…
- Hej, hej! Spokojnie! To tylko ja! – zaczął mężczyzna, niewinnie podnosząc do góry ręce, broniąc się przed ewentualnym zamachem. – Ładnie to tak witać mnie z tasakiem?
- Jasna cholera! Ale mnie wystraszyłeś!
- A wiesz, jak Ty mnie wystraszyłaś?
- W ogóle jak tu wszedłeś?
- Normalnie, przez drzwi.
- To niemożliwe, przecież zamykałam je, kiedy wróciłam z zakupów.
- Może Ci się zdawało, że zamykałaś. No wybacz, ale przez dziurę od klucza jak święty Mikołaj, to ja nie przechodzę. – uśmiechnął się półgębkiem i odsunął kilka kroków na bok.
- Fakt, nie zmieściłbyś się. – potwierdziła po chwili zastanowienia i przeanalizowania całej sytuacji. – Wybacz, ale myślałam, że to jakiś włamywacz.
- Spoko. Nic się nie stało. To gdzie to śniadanie? – walnął prosto z mostu obojętnym tonem, co już zdążyło zdenerwować Kosińską.
- Usiądź, proszę, a ja pójdę szybko zrobić jajecznicę. – wskazała na krzesło i stolik, po czym zniknęła za drzwiami swojego małego królestwa.
Zjawiła się po niespełna kwadransie z tacą, na której widniał talerz z żółtą potrawą, pieczywo oraz kawa. Starała się jak nigdy w życiu, aby tym razem klient był zadowolony i nie rzucał jedzeniem.
- Dlaczego przyniosłaś tylko jedną porcję? – zapytał zaciekawiony, unosząc brwi do góry.
- Zawsze mogę donieść dokładkę, jeśli tylko będziesz miał na to ochotę.
- Nie chodziło mi o to… W takim razie będziemy jeść z jednego talerzyka, tak?
- Oszalałeś?! Jeszcze tego brakowało! Nie, Ty będziesz jadł sam. – sprostowała.
- A Ty?
- Ja już jadłam w domu. – skłamała. – A teraz mogę, ewentualnie, dotrzymać Ci towarzystwa.
- Miła jesteś. – odrzekł z przekąsem, po czym przysunął bliżej siebie naczynie.
- Słuchaj, ja Cię zaprosiłam w ramach rekompensaty na śniadanie, a nie na pogaduchy.
- Jedno nie wyklucza drugiego. – oponował.
- Dobra, Ty już lepiej jedz, a nie gadaj, bo Ci wystygnie i znowu będziesz niezadowolony. Będę na zapleczu. Smacznego.
- Dzięki, ale wrócisz tu do mnie?
- No oczywiście, przecież nie wypuszczę Cię bez zapłaty. – zaśmiała się perliście i ponownie wyszła. W swoim lilipuckim kantorku odpaliła laptopa i zalogowała się na portalu, ciesząc buźkę już od pierwszych chwil, bo na ekranie migotała jedna nowa wiadomość od Pana Tajemniczego:

Nic się nie stało, wybaczam. Ostatnio ja też mam mało wolnego czasu, ale zawsze postaram się znaleźć chociażby minutkę, by napisać do Ciebie. Nie z przymusu, nie z obowiązku czy konieczności, z czystej sympatii i szczerych chęci. ;-)
Kąpiel, kocyk, ciepła herbatka i jesteśmy w siódmym niebie, prawda? Achhh, te kobiety… ;-)

*

Grzegorz niedowierzał. Niedowierzał, że znów siedzi „u Kosiny” i konsumuje jajecznicę przyrządzoną przez tę zagubioną, w wielkim świecie, dziewczynę. O dziwo mu smakowało i już nawet chciał ją przeprosić za swoje dotychczasowe zachowanie, ale tym razem nie spodobało mu się to, że zostawiła go samego i poszła załatwiać swoje sprawy. Wyzywał ją w myślach od bezczelnej, niewychowanej panienki i zastanawiał się, dlaczego właśnie w taki okrutny sposób go potraktowała. Nie znalazł jednak jednoznacznej odpowiedzi, ale wraz z ostatnim kęsem usmażonych roztrzepanych jaj, natrafił na całkiem spory odłamek skorupki! Szczęka zatrzymała mu się w miejscu, oczy przybrały kształt pięciozłotówek, twarz nabrała purpurowych odcieni, a dłonie automatycznie zacisnęły się w pięści. W mig pozbył się chrupiącej niespodzianki z jamy ustnej, wypluwając ją w seledynową serwetkę, leżącą na tacy.
- Cholera jasna! Znowu to samo! Znowu dostaję jakiś bubel! – mruknął wkurzony pod nosem. - O nie, tego już za wiele! - pośpiesznie narzucił na siebie kurtkę i z wielkim hukiem opuścił pomieszczenie.
Wędrował po rzeszowskich ulicach, rozmyślając o tym, co miało miejsce kilka minut temu; przeklinając w duchu moment, w którym zgodził się na tę propozycję. Nie wierzył, że to się stało naprawdę; że znowu zrobiła mu na złość, że znowu go upokorzyła. Tylko dlaczego? Jaki miała w tym cel? Nie wiedział… Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, wybrał numer swojego najlepszego kumpla; kumpla, który swoją drogą, namówił go wcześniej na ponowne odwiedzenie tegoż bistro.
- No siema, Grzechu! Co tam powiesz ciekawego? – odezwał się po drugiej stronie telefonu Zbyszek.
- Mogę do Ciebie wpaść? – zapytał niepewnie, jakby pierwszy raz w życiu chciał się wprosić do jego mieszkania.
- Co się głupio pytasz?! No przyłaź, przecież wiesz, gdzie mieszkam.
- Ale ostrzegam, nie będę sam. Przyjdę z kimś.
- Kurwa, mogłeś poinformować mnie o takim fakcie wcześniej, a nie pięć minut przed przyjściem. Teraz to nie zdążę posprzątać. – fuknął złośliwie.
- Nic nie sprzątaj, tylko na mnie czekaj. Zresztą, nawet jakbym Ci zadzwonił tydzień wcześniej, że przyjdę, to i tak nie zdążyłbyś posprzątać swojej zasyfionej stajni, Augiaszu…
- Ty, gościu, uważaj se, bo zaraz zmienię zdanie i Cię nie wpuszczę.
- Dobra, dobra, nie unoś się, bo Ci żyłeczka w bicku pęknie. Będę za kwadrans. – zripostował i rozłączył się, nie czekając na odezw kompana, by po chwili wejść do pobliskiego sklepu.

Dzwonił chyba z pięć razy domofonem, ale Bartman nie raczył mu otworzyć. Poziom wkurwienia Kosoka podniósł się do wersji HARD, lecz mimo to, nie rezygnował i dalej „gwałcił” mały, metalowy guziczek przy wejściu do bloku. Stukał nerwowo palcami o plastikowe drzwi i klął jak szewc, nie mogąc się doczekać reakcji lokatora spod ósemki.
- No wreszcie, jełopie! – przywitał się serdecznie, krzycząc do domofonu, po czym w ekspresowym tempie pokonał kilkadziesiąt stopni schodów i zjawił się przed drzwiami tymczasowego lokum atakującego. Oniemiał, kiedy go ujrzał w samych bokserkach, z dziwną białą mazią na rękach. – Wyglądasz jak Hugo w Dolinie Paproci. – odezwał się ostatkiem sił.
- A Ty jak kupa węża krojona śrubokrętem.
- Poza tym, mógłbyś już sobie darować. – dodał zniesmaczony.
- Ale o co Ci chodzi? – zapytał zdezorientowany Zibi, ocierając drugą dłonią spocone czoło.
- Musiałeś sobie walić konia przed moim przyjściem?
- Pojebało Cię, czy jak?!
- No sorry, ale witasz mnie w samych gaciach, zziajany jak pies z upaplaną łapą od plemniorów!
- Jak Ci pierdolnę w ten poniemiecki łeb, to Ci się okupacja przypomni! – krzyknął.
- Trzeba było poczekać do wieczora, albo chociaż mogłeś się wytrzeć! – kontynuował środkowy bloku.
- Ja jebię, Grzechu! Jakie Ty masz chore skojarzenia! Lecz się na nogi, bo na głowę już za późno! Nie waliłem sobie konia, palancie!
- Jak to nie?! Przecież wszystko na to wskazuje!
- Wskazuje to zegar, ale poziom Twojej inteligencji. Ćwiczyłem z Chodakowską, a teraz robiłem lukier do rogalików, które przywiozła mi wczoraj mama. Ale przecież Ty wiesz wszystko lepiej, nie? – spojrzał na Kosę podirytowany, po czym odwrócił się na pięcie i powędrował do kuchni, zostawiając Grześka z rozdziawioną miną w progu. Sam nie wiedział, co go bardziej zszokowało: skalpel pani Ewy w wykonaniu Zbinia, czy dorabianie lukru do ciasteczek.
- Kurwa, no sorry, skąd mogłem wiedzieć, no… - jojczył, wlokąc swoje cielsko na salonową kanapę. – Myślałem, że…
- To Ty myślałeś? Wow, a to nowość! Dam Ci dobrą radę: następnym razem zanim coś powiesz, to też pomyśl, ale głową, a nie fiutem!
- „Please, forgive me…” – zanucił rozbawiony, brązowooki brunet.
- „It’s too late to apologize!” – odśpiewał, z mrożącym krew w żyłach spojrzeniem, Zbyszek. – Za karę nie dostaniesz rogala, dupku.
- A chuj z Twoim rogalem! – rozłożył się wygodnie na sofie i zaczął biadolić, jak to ma źle w życiu, i jak bardzo Lidka stłamsiła jego męskie ego.
- Boże, nie nawijaj tak, bo Ci taśmy zabraknie… - przerwał te dywagacje i wywrócił oczami. - Ej, a tak w ogóle, to gdzie masz to swoje towarzystwo? Mówiłeś, że nie będziesz sam. – zielonookiemu nagle przypomniało się, że Grzegorz zapowiadał kompanów.
- No, bo nie jestem sam. – odpowiedział dumny z siebie i z triumfalnym uśmieszkiem na twarzy, wyjął z reklamówki czteropak bursztynowego napoju.
- Widzę, że wspierasz sponsora siatkówki. – bąknął z przekąsem atakujący Resovii.
- Ktoś musi. Przecież Ty tego nie zrobisz, sknerusie, bo dostajesz za darmolca.
- Mogłeś zostać ambasadorem jakiegoś produktu, to też dostawałbyś gratisy. – odszczekał mu Zbigniew. – Zobacz, Kurek ma pod dostatkiem Monte, ja browaru, a Ty… Ty mógłbyś być twarzą prezerwatyw! – huknął śmiechem, zalewając dwa porcelanowe kubki kawy z logiem Asseco.
- No rzeczywiście, bardzo śmieszne. Ubaw po same pachy! Dalej, bierz piwo i pijemy. – wyciągnął rękę, by chwycić zieloną puszkę ze stolika.
- Hola, hola! Najpierw kawa, rogaliczek i trening. A Okocimia to sobie możesz walnąć, ale na dobranoc. – popularny ZB9 próbował odwieźć go od tego chorego pomysłu, bo ostatnimi czasy to Kosok nic by nie robił, tylko tankował.
- Wiesz, co, Zbyniu? – odezwał się po dłuższej chwili wpatrywania się w jego podobiznę na kawałku blachy.
- No co?
- Zrobili Ci tu taką mordę, jakby Cię normalnie czołg przejechał. Ja bym się na taką sztuczną karykaturę swojej gęby nie zgodził!


***
Przepraszam. Wiem, dałam ciała. Znowu. Ale w życiu czasem są takie sytuacje, kiedy odechciewa się wszystkiego… Wiem, że mam zaległości, ale spokojnie! Powoli zacznę nadrabiać i pojawię się z komentarzem tam, gdzie powinnam się pojawić. ;)
Dziś, ze specjalnymi pozdrowieniami dla Tej, która ostatnio umiliła mi czas swoją przepyszną Kawą. <3 

Myślałyście, że na linii: „Lidka – Grześ” ruszyło w dobrą stronę? Nic bardziej mylnego. ;-)
I wiecie co? Chyba się starzeję, bo coraz częściej powracam do swojego dzieciństwa. <3 
Z tego miejsca macham łapką do Embo! :*

Ściskam Was, moje Kochane. :*