piątek, 13 grudnia 2013

Rozdział 10



Kosińska już od kilku dni chodziła z głową chmurach. Zakochała się? – bynajmniej. Zawsze przed rozpoczęciem pracy siadała na chwilę przy stoliku, przy którym Grzegorz jeszcze nie tak dawno konsumował jajecznicę; wbijała swój wzrok w puste krzesło po przeciwnej stronie  i rozmyślała o tym, dlaczego ten buc wyszedł z bistro bez żadnego słowa wyjaśnienia, ani pożegnania. Dodatkowo spokoju nie dawała jej pozostawiona przez niego na serwetce wiadomość o treści: „Radzę wybrać się do okulisty.” Zastanawiała się, cóż to jej nowy „znajomy” miał na myśli pisząc takie stwierdzenie, ale doszła do wniosku, że to chyba jednak nie miało żadnego pozytywnego znaczenia. Inaczej nie zachowałby się tak, jak się właśnie zachował… Przeklinała się w duchu za to, że zaprosiła go na to śniadanie, ba!, że w ogóle natrafiła na niego w mieście! Chciała dobrze, a wyszło - jak zawsze. Tym samym straciła do niego wszelkie objawy sympatii, jakimi w tak krótkim czasie zdążyła go obdarzyć, mimo iż ukrywała to przed nim i chyba przed samą sobą również. 
Z drugiej jednak strony miała powody do radości, bo wirtualna znajomość z Panem Tajemniczym z każdym dniem, z każdym mailem i każdym pojedynczym zdaniem, zmierzała w dobrym kierunku. Dogadywała się z nim jak z nikim innym; śmiała się z jego anegdotek jak z żadnych innych; poprawiał jej humor jak nikt inny… Odnosiła wręcz wrażenie, jakby znali się od zawsze i mieli wgląd w swoje dusze. Na samą myśl o Nim, robiło jej się ciepło na sercu, kąciki ust samoistnie unosiły się ku górze, a oczy błyszczały niczym królewskie kryształy.
Podeszła do okna, założyła ręce na piersiach i zawiesiła swój wzrok w kroplach deszczu, które jedna po drugiej, spływały po szybie tworząc rozmaite wzory. Późnojesienna aura nie była łaskawa dla nikogo i z pięknych, słonecznych, suchych dni zrobiła się słota; deszcz gonił za deszczem, a silne wiatry motały gałęziami drzew, rozrzucając po całym Rzeszowie ostatnie pożółkłe liścia. Na ulicy można było zauważyć tylko poruszające się kolorowe parasolki, pod którymi miejscowi przechodnie skrywali swoje głowy; no i oczywiście auta, których wycieraczki nie nadążały zbierać nadmiaru wody. Było szaro, ponuro i sennie, ale Lidce to zupełnie nie przeszkadzało. Ona lubiła taką aurę.

Chwilę później jednak wróciła się do kuchni, by przygotować swojemu kucharzowi produkty do dzisiejszego kucharzenia.
 - Co za zapach! – pochyliła się nad główką czosnku i niekontrolowanie wyraziła swój zachwyt.
- Wąchasz czosnek? Lidka, co z Tobą? – zapytała zdziwiona Aneta, która od niedawna zasiliła szeregi kadry pracowniczej lokalu „u Kosiny.”
- Nic. – odpowiedziała z uśmiechem na twarzy.
- Zakochałaś się.
- Masz rację, kocham moją Zuzkę. I nawet z nią mieszkam! – chciała sprytnie zmienić temat.
- Co się dzieje?
- Absolutnie nic.
- Nie ruszę się stąd, dopóki mi nie powiesz. – wzięła ręce pod boki i stanęła przed właścicielką.
- Czy możliwy jest romans w sieci? – zapytała nagle, prosto z mostu Lidia, wpatrując się nieustannie w czarną kropkę pozostawioną w efekcie wylania długopisu na blacie stołu.
- Uprawiałaś seks? – zdziwiła się niemal na cały głos Adzia.
- Nawet go nie znam.
- Mówię o cyber – seksie...
- Nie. – ucięła krótko.
- Nie rób tego od razu, bo przestanie Cię szanować.
- To nie tak... My tylko wymieniamy maile, to nic złego, ale chyba z tym skończę, bo przestaję…
- Nad tym panować? – dokończyła za mnie.
- Jestem trochę skołowana, ale nie. To nic.
- Jak go spotkałaś?
- Nie pamiętam. – ucięła krótko. – No, dobra. Pewnego wieczoru, za małą namową mojej Zuzu, założyłam sobie profil na portalu randkowym… I on tam był… Zaczęliśmy wymieniać zdania na różne tematy, takie tam pogaduszki. Nie poruszamy tematów osobistych, nie wiem jak ma na imię, co robi, ani gdzie mieszka. Rozstanie będzie proste, bo go nie widuję.
- Rany Julek! Lida, przecież ten facet może tu zaraz wejść! – stwierdziła z ogromnym przejęciem wymalowanym na jej twarzy.
- Wiem. – odpowiedziała, prezentując niewymuszone, lekkie podniesienie kącików ust ku górze. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że akurat w tym momencie drzwi do bistro się otworzyły i oczom dziewczyn ukazał się… kucharz, Ksawery.
- Ksawciu, bywasz na portalach randkowych? – rzuciła podstępnie Anetka na ”dzień dobry”.
- Nawet tam nie mam szans u kobiet. – odpowiedział zrezygnowany i poczłapał do kuchni.
- Cholera, to nie on. – zachichotała radośnie, czym i samą Kosińską doprowadziła do ataku perlistego śmiechu.

*

No, a coś Ty myślał? Oczywiście, że taki zestaw produktów nam – kobietom, wystarcza w zupełności. Siódme niebo to i tak mało powiedziane! Nie ma nic lepszego, niż ciepła kąpiel, kocyk i herbatka, zwłaszcza po ciężkim dniu pracy… Chociaż w sumie, po ciężkim dniu pracy, to byłaby wskazana nawet lampka wina na odreagowanie. ;-)
A Ty? Masz jakieś sprawdzone sposoby na poprawę nastroju?


Ależ ja nic nie mam przeciwko tym Waszym babskim poprawiaczom humoru! Wy macie swoje aromatyczne kąpiele i to słodkie wino (którego swoją drogą nie cierpię), a my – prawdziwi mężczyźni z krwi i kości, mamy zdrowy, piękny i bursztynowy napój mocy! Koniecznie schłodzony!


Faceci… Tylko piwo i piwo. Szczerze mówiąc, ja nie przepadam za tym trunkiem. No, ewentualnie grzane w zimowy wieczór, bądź jakieś smakowe latem. Zdecydowanie wolę winko, którym aktualnie się delektuję…  A tak w ogóle, u Ciebie też pada? ;-)
Właśnie siedzę na parapecie z laptopem na kolanach i patrzę przez okno, jak krople deszczu pokrywają ulice Rzeszowa… Spływają po szybie jedna po drugiej, tworząc różnorakie wzory i szlaczki… Przechodnie chronią swoje głowy pod parasolami; biegną, ile tylko sił w nogach, by jak najszybciej znaleźć się w jakimś suchym miejscu… Samochody wjeżdżają z impetem w kałuże, powodując tym samym chlapanie, zbulwersowanych tym czynem, ludzi… Jest szaro, ponuro, nic się nie chce… I tylko cisza przy mnie jest...
Zamykam na chwilę oczy, opieram głowę o ścianę i wsłuchuję się w ten charakterystyczny, ale jakże przyjemny dla ucha, dźwięk zderzania się drobinek wody z metalowym parapetem czy szkłem… Mogłabym godzinami trwać w tej błogiej ekstazie, bo to naprawdę jest coś nieziemskiego! ;-)


Nad moim rzeszowskim mieszkaniem również pada, moja Droga. ;-)
Generalnie nie lubię deszczu; nie lubię, jak mi pada za kołnierz; nie lubię kiedy kierowcy pojazdów – z reguły umyślnie – wjeżdżają w ogromne kałuże i chlapią przechodniów (w tym oczywiście mnie); nie lubię, gdy moczą mi się nogawki spodni, a skarpetki przesiąkają wodą; nie lubię przyklejających się do ciała ubrań i nie lubię, kiedy ta ciecz spływa z moich mokrych włosów na twarz… Nawet sam dźwięk opadających, po różnych przedmiotach, kropli doprowadza mnie do zdenerwowania! Niemal za każdym razem przy takiej aurze mam ochotę legnąć się na łóżku, nakryć głowę kocem i przespać to wszystko, naprawdę. Taka ponura i przygnębiająca pogoda nie działa na mnie dobrze, nie napawa optymizmem, a tu jeszcze trzeba iść do pracy i ciężko zasuwać…


Ja też chodzę do pracy i jakoś nie narzekam na różne anomalia pogodowe, bo tak naprawdę, i tak nie mamy na to najmniejszego wpływu. Musimy się po prostu dostosowywać. A deszcz od czasu do czasu też jest potrzebny. I w dodatku jak pięknie pachnie!
Gdzieś kiedyś przeczytałam, że poprzez odwieczne przekonanie, iż pogoda ma wielki wpływ na nastrój człowieka, ludzie przypisują deszczowi swój zły nastrój i przez to go nie lubią...


Przeanalizowałem trzykrotnie Twoje ostatnie zdanie i stwierdzam, że chyba masz rację z tą „deszczową teorią”.;-)
Może i pachnie, ale tylko ten „majowy” – tego, to jestem jeszcze w stanie ewentualnie znieść. Bo ten typowo jesienny chyba nikomu nie sprzyja. ;-)


Majowy deszczyk, powiadasz… Mój ulubiony! Nie ma nic przyjemniejszego, niż te ciepłe, drobne kropelki opadające na odkryte ciało; niż ten niepowtarzalny zapach, który subtelnie drażni ludzkie nozdrza. Taki siąpiący kapuśniaczek, to nawet przez cały czas mógłby padać -  jeśli oczywiście o mnie chodzi. ;-) Zwykle wtedy spaceruję po parku, albo siedzę na tarasie z książką w ręku i korzystam z tych pięknych uroków meteorologicznych. ;-)


Widzę, że  z Ciebie jest niezła miłośniczka przyrody. Ciekaw jestem, ile tajemnic kryje jeszcze Twoja osoba…


Próbuję Ci po prostu wytłumaczyć, że deszcz jest inspirujący i pobudza do refleksji. Nie to, co słońce, bo ono nas rozleniwia. ;-)
I kwestia najważniejsza, potwierdzająca to, dlaczego deszcz jest fajny! – Zapamiętaj sobie, że kiedy jest Ci smutno, deszcz się wypłacze razem z Tobą. W końcu nie od dziś wiadomo, że we dwójkę zawsze raźniej.;-)
 A gdy już wróci radość i chęć życia, to fajnie jest czuć zapach wilgotnej ziemi i oglądać pojedyncze promyki słońca wychodzące powoli spod chmur… Lubię to. ;-)


A ja lubię Ciebie. ;-)


***

Dziś tylko tyle. Przepraszam. Obiecuję, że podczas "świątecznych ferii" zepnę dupę i się poprawię.
Tymczasem zostawiam Was z lekturą maili Grzesia i Lidki, i znikam na całe 48 godzin do mojej uczelnianej męczarni.  -.-

dla Darii, bo tyle czekała. :*

na Bliźniaczej insynuacji - epizod 17 .

Trzymajcie się, przesyłam buziaki, Patka. :*