poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział 13.



A niech stracę. Spotkajmy się…

Kiedy?

Ty wyszedłeś z inicjatywą, więc coś zaproponuj.

Może w przyszłym tygodniu? Mam wolny czwartek… O 15:00?

Zgoda, niech będzie. A w jakim miejscu?

Hmm… Może w Twoim ulubionym?

A skąd Ty wiesz, jakie jest moje ulubione? :P

Aleja pod kasztanami. Pamiętam, tak po prostu. ;-) Jak Cię rozpoznam?

Po szaliku, szmaragdowym szaliku. Będę siedziała na ławce.

***

Kilka dni później, Kosok i Bartman udali się do „Kosiny”. Atakujący, jak zwykle zresztą, musiał czekać za swoim kumplem, bo ten nie wyszedłby z domu, bez uprzedniego doprowadzenia się do stanu używalności. Polegało to na tym, że wylewał na siebie połowę flakonu perfum i dwanaście razy poprawiał fryzurę, za każdym razem inaczej formując swoje przydługawe czarne włosy. Środkowy spędzał ostatnio więcej czasu przed lustrem, niż sam mistrz ZB9! Już nawet siatkarze dziwili się na treningach, skąd taka nagła zmiana w Grzegorzu i niejednokrotnie padało pytanie: „Zakochał się, czy jak?!”
Kiedy już znaleźli się na parkingu przed bistro, rodowity Katowiczanin powtórzył wspomniane wyżej czynności jeszcze ze dwa razy. Zbyszek o mały włos nie udusił się tym intensywnym zapachem, będący połączeniem egzotycznego szafranu i kory cynamonu.
- Stary, przestań się już tak psikać, bo wszyscy tam pozdychamy od tego smrodu!
- Nie wiesz, że wszędzie trzeba ładnie pachnieć?
- Wiem, ale Ty już chyba trochę przesadzasz, bo Twoje ciuchy tak dają, że można się zrzygać. Czuć Cię na kilometr!
- No i dobrze, że mnie czuć. – odparł dumnie. – Idziemy do środka, czy będziemy tak stać, jak dwa sztywne pale Azji?
- No idziemy, idziemy. Ale zaraz, od kiedy to jesteś taki wyrywny, żeby tu iść? Przecież jeszcze nie tak dawno wydrapalibyście sobie oczy z właścicielką!
- Z Lidką, Zibi, z Lidką! – poprawił go prędko. – Cóż, ludzie się zmieniają. – dodał, zamykając drzwi auta.
Kilkadziesiąt sekund później zmierzali już chodnikiem do wyznaczonego celu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, kto dumnie maszerował w ich kierunku.
- Cześć, Mała! – pierwszy odezwał, o dziwo, Grzesiek.
- No siema, siema! – odparła luzacko z łobuzerskim uśmiechem na twarzy Zuzanna. – Przyszliście na obiad?
- No tak, przecież ktoś tu nas zapraszał na gulasz! – wtrącił swoje trzy grosze Bartman.
- A, to mam dla Was złą wiadomość. – nagle spochmurniała i spuściła główkę. Obaj panowie spojrzeli na nią zdziwieni. – Gulasz się skończył. Teraz w promocji mamy tylko gołąbki.
- Zbychu, idziemy stąd! – rzucił stanowczym tonem środkowy bloku, łapiąc kolegę na rękę.
- Zaraz, moment! Jeszcze nie wszedłeś, a już chcesz wychodzić?!
- Nie będę jadł tych zasranych pocztowców!
- Panie Koso! – brązowowłosa dziewczynka przerwała wymianę zdań mężczyzn, którzy spojrzeli na nią w tym momencie zdezorientowani. – Żartowałam!
- Masz szczęście, Mała! – podsumował środkowy bloku, oddychając z ulgą.
- Proszę, Pani przodem. – Bartman otworzył jej drzwi niczym prawdziwy dżentelmen.
- A dziękuję, dziękuję. – wkroczyła do wnętrza w radosnych podskokach i od samego wejścia zaczęła się rozbierać z kurteczki. – Szefowo! Szefowo! – nawoływała.
- Zuzka? Co się stało? – ciepły i miły głos Lidii wyłaniał się z zaplecza.
- Zobacz, kogo przyprowadziłam! – wskazała dłonią na dwójkę wyrośniętych mężczyzn za sobą, jednocześnie prezentując swój najpiękniejszy uśmiech świata. – Twoi ulubieni klienci.
- No rzeczywiście. – odpowiedziała z przekąsem.
- Dzień dobry. – pierwszy przywitał się Zibi, bo Grzesiek trwał w dziwnym osłupieniu. Długo jednak to nie trwało, bo dostał od kolegi solidnego kuksańca w bok. – No przywitaj się z Panią.
- Cześć. – rzucił na odczepnego, bardziej z przymusu aniżeli z czystych chęci.
- Cześć. – odparła zmieszana. Trwali w tak niezręcznej ciszy dobre sześćdziesiąt sekund, lustrując ściany lokalu, ewidentnie uciekając od wzajemnego spojrzenia.
- No, to co, Panowie? Gulasz, czy gołąbki? – całą atmosferę chciała rozładować ta najbardziej zainteresowana.
- A które danie jest bez cyjanku tudzież arszeniku?
- Panie Koso, jak Pan może?! – spojrzała na niego z dezaprobatą, zapierając się pod boki. – Proszę siadać i nie gadać! – podeszła do nich i wskazała palcem najbliższy stolik, przy którym dwójka siatkarzy miała spocząć i oczekiwać na swoje jedzenie.
- To ja może pójdę do kuchni… - sprytnie odezwała się Lidka, chcąc jak najszybciej ulotnić się z sali.
- Wróć! Żadna kuchnia! Żadne gotowanie! Od tego jest wujek Ksawery.  – zaciągnęła ciotkę za ladę i nakazała jej pilnować lokalu, po czym zapewniła, że ona się wszystkim zajmie.

Bartman rozsiadł się wygodnie na krześle i cichutko podśmiewał się pod nosem z Zuzki, która, jak na swój wiek, zadziwiała zaradnością i pomysłowością. Przez głowę przemknęła mu nawet myśl, że kiedyś w przyszłości chciałby mieć taką córkę, która zapewne byłaby oczkiem w głowie tatusia.
Kosok natomiast robił wszystko, by nie napotkać na wzrok Kosińskiej, choć tak naprawdę, sam nie wiedział, dlaczego tak bardzo się tego obawiał. Przecież nie tak dawno temu, sam z własnej i nieprzymuszonej woli pomógł jej w supermarkecie. Dziś włączyła się w nim jakaś blokada; nie wiedział, co ma ze sobą począć i jak się zachować, dlatego ulokował swoje spojrzenie w szybie, przez którą można było monitorować uliczne poczynania Rzeszowian. Poza tym, środkowy chyba trochę się obawiał tego spotkania z nieznajomą z sieci; od momentu, kiedy na ekranie laptopa wyświetliła mu się potwierdzająca odpowiedź od Guardian Angel, niemal skakał z radości do sufitu, a dziś cały entuzjazm niespodziewanie opadł.
- Przepraszam, możemy prosić o coś do picia? – Zibi zwrócił się uprzejmym tonem do Lidki, chcąc przerwać trwające milczenie.
- Oczywiście! Co podać?
- Może soczek pomarańczowy? – zaproponował, uśmiechając się przy tym czarująco, aż dziewczyna zaśmiała się cichutko, myśląc, że chce ją poderwać.
- Przestań udawać takiego milutkiego! – wysyczał przez zęby Grześ, ciągle wlepiając swoje patrzałki w wijące się na wszystkie strony gałęzie drzew, miotane przez szalejący wiatr.
- Wcale nie udaję. – zaczął się tłumaczyć, jednak nie było dane mu skończyć, gdyż wtem przy ich stoliku zjawiła się Lidia z dwoma wysokimi szklaneczkami wypełnionymi niemal po brzegi słodką, kolorową cieczą. Tuż za nią dumnie kroczyła Zuzu, niosąc z niezwykłą gracją talerze z potrawami dla gości. Ustawiła je przed nimi i zasugerowała, by na deser zamówili sobie ciasto orzechowe, które kilka dni temu zostało wprowadzone do menu. Trzeba przyznać, że pomimo krótkiego okresu jego „panowania na liście”, cieszyło się ogromną popularnością wśród osób zamawiających.

Podczas gdy siatkarze degustowali pysznego dania rodem z Węgier, Lidia rozliczała za barem faktury, co chwilę jednak spoglądała ukradkiem w stronę Grzegorza. Modliła się w duchu, by tym razem nie miał żadnych uwag, co do jedzenia. Była trochę zła na swoją siostrzenicę, że nie uprzedziła jej o wizycie tych dryblasów wcześniej – wówczas mogłaby się odpowiednio przygotować – mentalnie i kulinarnie, bo przynajmniej zrobiłaby w kuchni wszystko po swojemu, a tak, była zdana tylko na Ksawerego i przychylność Opatrzności Boskiej, by Grzegorz nie znalazł w talerzu żadnego niepożądanego obiektu.
Myślała była również przy zbliżającym się wielkimi krokami spotkaniem z Mysteriousem; obawiała się tego, jakim on jest człowiekiem i czy nie popełniła wielkiego błędu umawiając się z nim. Ale, jak to mówią, do odważnych świat należy, bo nie przekonasz się, dopóki nie spróbujesz i nie zaryzykujesz. Postanowiła tymczasem skupić się na tym, co się aktualnie działo na sali i bacznie obserwowała zachowanie  przybyłych klientów.
Kiedy tak wertowała rachunki za ostatni miesiąc, nawet nie spostrzegła, że siatkarze zamówili po jeszcze jednej porcji gulaszu, co oczywiście wlało w jej ciało mnóstwo optymizmu. Odetchnęła z ulgą, bo to mogło świadczyć tylko o tym, że w końcu ich kubki smakowe należycie się zaspokoiły.

Grzesiek był głodny jak wilk, czemu nie można w ogóle zaprzeczyć, a to, że domówił porcję obiadową tutaj, „u Kosiny”, było wielkim zaskoczeniem nie tylko dla siedzącego naprzeciwko atakującego, nie tylko dla Lidki, ale przede wszystkim dla samego środkowego. Smakowało mu. Najzwyczajniej w świecie mi smakowało, a wspomnieniami wrócił do wakacji spędzanych na wsi u babci i dziadka. Antonina Kosok przyrządzała na obiad dokładnie taki sam gulasz, jaki dziś zaserwowano mu w bistro. Pewnie gdyby jego żołądek był rozmiaru dmuchanej piłki do ćwiczeń na siłowni, pochłonąłby jeszcze niejedną zawartość talerza! W głębi duszy cieszył się, że w końcu zjadł ciepły, dobry i taki domowy posiłek, bo już miał dość tych wszystkich Fast – foodów i chińskich zupek z paczki, które na pewno w jakimś stopniu zatruwały jego organizm; a które obok porządnego jedzenia, wbrew pozorom, w ogóle nie leżały.
Bartman niespodziewanie dostał telefon od sąsiada z informacją, że w jego mieszkaniu pękła rura, przez co lokum zielonookiego prawdopodobnie zostało zalane. Zerwał się z krzesła jak poparzony i pognał do auta, krzycząc w przelocie do Grzesia, by za niego zapłacił.
Kosa nagle poczuł się niezręcznie; nie ma się co dziwić – jego towarzysz musiał wrócić do domu, a on został sam jak palec na „placu bitwy.” Zwykle to właśnie Zibi ratował go z opresji i potrafił tak rozbawić czy zagadnąć towarzystwo, by nie było nudno i sztywno. Ślązak tego w sobie nie miał; nie miał tej iskry, błyskotliwości ani luzactwa, dlatego musiał radzić sobie inaczej…
Chciał spróbować jeszcze tego reklamowanego przez Zuzę ciasta, ale nie był pewien, czy jego osobisty, wewnętrzny worek pokarmowy był w stanie je przyjąć, a co dopiero jeszcze strawić! Postanowił rozegrać to w inny sposób. Nieśmiało podszedł do baru. Z każdym wykonanym krokiem jego serce wybijało szybszy rytm, w gardle natomiast powstawała istna Sahara. Widział, że Lidia była czymś pochłonięta, bo nawet nie zauważyła, kiedy postać wysokiego osobnika wyrosła jej przed twarzą. Oparł się o drewniany kontuar i delikatnie odchrząknął. Dziewczyna momentalnie poderwała się z miejsca, nie kryjąc swojego przestraszenia.
- Coś się stało? Znowu coś znalazłeś w jedzeniu?
- Nie, nic z tych rzeczy. Ja… Ja chciałem…
- Zapłacić?
- To też, ale…
- Trzydzieści dwa złote. – powiedziała pospiesznie, podając mu rachunek.
- Lidka! Bo ja…
- Na miłość Boską! Wystękasz to w końcu, czy nie?! - krzyknęła na niego podniesionym tonem, ale nie na tyle głośno, by wzbudzić zainteresowanie wśród gości na sali.
- Nabijasz się ze mnie?
- Ależ skąd! Chłopie, zachowujesz się jakbyś miał ze cztery lata i nie potrafił się wysłowić. To już moja siostrzenica, Zuzia, jest bardziej wygadana, niż Ty, stary dziadyga.
 - Zuzia to Twoja siostrzenica? – zapytał zdezorientowany.
- Tak, a co?
- Myślałem, że to Twoja córka, jesteście do siebie takie podobne…
- Łączą nas jakieś tam wspólne geny, więc bardzo możliwe, że mamy cechy, które nas konsolidują. – uśmiechnęła się delikatnie i ponownie zatopiła wzrok w papierkach. – A wracając do tematu, co mi chciałeś powiedzieć?
- Chciałem się zapytać, czy sprzedajecie ciasta też na wynos? Bo tak się objadłem tym gulaszem, że już nie dam rady wciągnąć orzechowca, a kusi mnie jak cholera! – wyrzucił z siebie z prędkością pocisku, oczywiście na jednym wdechu, jakby gdzieś się spieszył. Kosińska odchyliła głowę do tyłu i zaczęła się z niego głośno śmiać.
- Muszę Cię zmartwić, bo niestety nie oferujemy takowych opcji, aczkolwiek muszę nad tym pomyśleć, bo właśnie podsunąłeś mi dobry na pozyskanie dodatkowych pieniędzy!
- Czyli, że nie mogę liczyć ani na kawałeczek?
- Nie. – odpowiedziała krótko z wielką powagą. Grzesiek chyba się zmartwił, i to na serio, bez żadnego udawania. Jego mina wyrażała w tym momencie więcej niż tysiąc słów. – Ale! Za to, że pomogłeś mi z płatnością w sklepie, zrobię dziś dla Ciebie wyjątek i zapakuję Ci nawet dwie kosteczki, żebyś miał do popołudniowej kawy.
- Naprawdę? – dopytywał z niedowierzaniem. – Oczywiście zapłacę…
- Daj spokój, umówmy się, że to gratis od firmy. – wyjaśniła, po czym kąciki ust na jej twarzy promiennie uniosły się ku górze. Grzegorz nie pozostawał w tej kwestii dłużny i odwdzięczył się tym samym. – A tak właściwie, to dlaczego wtedy do mnie podszedłeś i przekonałeś kasjerkę, by przyjęła moją kartę?
- Zdziwiłaś się, że to zrobiłem?
- No i to jeszcze jak! Po tych wszystkich naszych nieprzyjemnych przejściach i spotkaniach, nie spodziewałam się z Twojej strony ani żadnych pozytywnych przejawów empatii ani serdeczności, ani niczego.
- Powiedzmy, iż zrozumiałem, że źle Cię potraktowałem i chciałem się jakoś zrekompensować, a to, że natrafiłem na Ciebie w markecie, to czysty przypadek.
- Mimo wszystko: dziękuję. – odrzekła miłym głosem, spoglądając jednocześnie w głębię brązowych oczu Grzesia.
- To jak będzie? Sztama?
- Sztama! – Lidia potwierdziła, po czym jednomyślnie przybili sobie przysłowiową „piątkę”, której odgłos odbił się niemal w całym pomieszczeniu.

***



Ech, pogubiłam się. Z fabułą. Z perspektywami bohaterów. I nie jestem zadowolona…

Ja wiem, że chciałybyście, żeby wirtualni już się spotkali, ale spokojnie, … cierpliwości!



Źle się ze mną dzieje, tyle Wam powiem.

Zaczyna się gorący okres w moim życiu – sesja ciągła nie ma żadnych plusów, a co za tym idzie – okrojona liczba wolnego czasu… Mam nadzieję, że uda mi się jakoś to wszystko ze sobą pogodzić, choć wiem, że będzie ciężko…



Wiecie, że w pierwotnym założeniu, wirtualny miał mieć 15 części? Mam nadzieję, że chociaż w 20 się zamknę… -.-



PS. 1. Czy ktoś jest jeszcze chętny na TO? Proszę o jakieś uaktualnienie listy Informowanych czy cuś, bo nie wiem, czy mam to pisać, czy puścić w zapomnienie…



PS. 2. Pragnę z całego serca jeszcze raz podziękować za Waszą obecność na Bez-powrotnie, za komentarze, za słowa otuchy, za wszystko! :*



Pozdrawiam, Patka.