A niech stracę. Spotkajmy się…
Kiedy?
Ty wyszedłeś z inicjatywą, więc
coś zaproponuj.
Może
w przyszłym tygodniu? Mam wolny czwartek… O 15:00?
Zgoda, niech będzie. A w jakim
miejscu?
Hmm…
Może w Twoim ulubionym?
A skąd Ty wiesz, jakie jest moje
ulubione? :P
Aleja
pod kasztanami. Pamiętam, tak po prostu. ;-) Jak Cię rozpoznam?
Po szaliku, szmaragdowym szaliku. Będę siedziała na ławce.
Po szaliku, szmaragdowym szaliku. Będę siedziała na ławce.
***
Kilka dni
później, Kosok i Bartman udali się do „Kosiny”.
Atakujący, jak zwykle zresztą, musiał czekać za swoim kumplem, bo ten nie
wyszedłby z domu, bez uprzedniego doprowadzenia się do stanu używalności.
Polegało to na tym, że wylewał na siebie połowę flakonu perfum i dwanaście razy
poprawiał fryzurę, za każdym razem inaczej formując swoje przydługawe czarne
włosy. Środkowy spędzał ostatnio więcej czasu przed lustrem, niż sam mistrz
ZB9! Już nawet siatkarze dziwili się na treningach, skąd taka nagła zmiana w
Grzegorzu i niejednokrotnie padało pytanie: „Zakochał
się, czy jak?!”
Kiedy już
znaleźli się na parkingu przed bistro, rodowity Katowiczanin powtórzył
wspomniane wyżej czynności jeszcze ze dwa razy. Zbyszek o mały włos nie udusił
się tym intensywnym zapachem, będący połączeniem egzotycznego szafranu i kory
cynamonu.
- Stary,
przestań się już tak psikać, bo wszyscy tam pozdychamy od tego smrodu!
- Nie wiesz,
że wszędzie trzeba ładnie pachnieć?
- Wiem, ale Ty
już chyba trochę przesadzasz, bo Twoje ciuchy tak dają, że można się zrzygać.
Czuć Cię na kilometr!
- No i dobrze,
że mnie czuć. – odparł dumnie. – Idziemy do środka, czy będziemy tak stać, jak
dwa sztywne pale Azji?
- No idziemy,
idziemy. Ale zaraz, od kiedy to jesteś taki wyrywny, żeby tu iść? Przecież
jeszcze nie tak dawno wydrapalibyście sobie oczy z właścicielką!
- Z Lidką,
Zibi, z Lidką! – poprawił go prędko. – Cóż, ludzie się zmieniają. – dodał,
zamykając drzwi auta.
Kilkadziesiąt
sekund później zmierzali już chodnikiem do wyznaczonego celu. Nie byłoby w tym
nic dziwnego, gdyby nie to, kto dumnie maszerował w ich kierunku.
- Cześć, Mała!
– pierwszy odezwał, o dziwo, Grzesiek.
- No siema,
siema! – odparła luzacko z łobuzerskim uśmiechem na twarzy Zuzanna. –
Przyszliście na obiad?
- No tak,
przecież ktoś tu nas zapraszał na gulasz! – wtrącił swoje trzy grosze Bartman.
- A, to mam
dla Was złą wiadomość. – nagle spochmurniała i spuściła główkę. Obaj panowie
spojrzeli na nią zdziwieni. – Gulasz się skończył. Teraz w promocji mamy tylko gołąbki.
- Zbychu,
idziemy stąd! – rzucił stanowczym tonem środkowy bloku, łapiąc kolegę na rękę.
- Zaraz,
moment! Jeszcze nie wszedłeś, a już chcesz wychodzić?!
- Nie będę
jadł tych zasranych pocztowców!
- Panie Koso! –
brązowowłosa dziewczynka przerwała wymianę zdań mężczyzn, którzy spojrzeli na
nią w tym momencie zdezorientowani. – Żartowałam!
- Masz
szczęście, Mała! – podsumował środkowy bloku, oddychając z ulgą.
- Proszę, Pani
przodem. – Bartman otworzył jej drzwi niczym prawdziwy dżentelmen.
- A dziękuję,
dziękuję. – wkroczyła do wnętrza w radosnych podskokach i od samego wejścia
zaczęła się rozbierać z kurteczki. – Szefowo! Szefowo! – nawoływała.
- Zuzka? Co się
stało? – ciepły i miły głos Lidii wyłaniał się z zaplecza.
- Zobacz, kogo
przyprowadziłam! – wskazała dłonią na dwójkę wyrośniętych mężczyzn za sobą,
jednocześnie prezentując swój najpiękniejszy uśmiech świata. – Twoi ulubieni
klienci.
- No
rzeczywiście. – odpowiedziała z przekąsem.
- Dzień dobry.
– pierwszy przywitał się Zibi, bo Grzesiek trwał w dziwnym osłupieniu. Długo jednak
to nie trwało, bo dostał od kolegi solidnego kuksańca w bok. – No przywitaj się
z Panią.
- Cześć. –
rzucił na odczepnego, bardziej z przymusu aniżeli z czystych chęci.
- Cześć. –
odparła zmieszana. Trwali w tak niezręcznej ciszy dobre sześćdziesiąt sekund,
lustrując ściany lokalu, ewidentnie uciekając od wzajemnego spojrzenia.
- No, to co,
Panowie? Gulasz, czy gołąbki? – całą atmosferę chciała rozładować ta najbardziej
zainteresowana.
- A które
danie jest bez cyjanku tudzież arszeniku?
- Panie Koso,
jak Pan może?! – spojrzała na niego z dezaprobatą, zapierając się pod boki. –
Proszę siadać i nie gadać! – podeszła do nich i wskazała palcem najbliższy stolik,
przy którym dwójka siatkarzy miała spocząć i oczekiwać na swoje jedzenie.
- To ja może
pójdę do kuchni… - sprytnie odezwała się Lidka, chcąc jak najszybciej ulotnić się
z sali.
- Wróć! Żadna kuchnia!
Żadne gotowanie! Od tego jest wujek Ksawery. – zaciągnęła ciotkę za ladę i nakazała jej pilnować
lokalu, po czym zapewniła, że ona się wszystkim zajmie.
Bartman
rozsiadł się wygodnie na krześle i cichutko podśmiewał się pod nosem z Zuzki,
która, jak na swój wiek, zadziwiała zaradnością i pomysłowością. Przez głowę
przemknęła mu nawet myśl, że kiedyś w przyszłości chciałby mieć taką córkę,
która zapewne byłaby oczkiem w głowie tatusia.
Kosok natomiast
robił wszystko, by nie napotkać na wzrok Kosińskiej, choć tak naprawdę, sam nie
wiedział, dlaczego tak bardzo się tego obawiał. Przecież nie tak dawno temu,
sam z własnej i nieprzymuszonej woli pomógł jej w supermarkecie. Dziś włączyła
się w nim jakaś blokada; nie wiedział, co ma ze sobą począć i jak się zachować,
dlatego ulokował swoje spojrzenie w szybie, przez którą można było monitorować
uliczne poczynania Rzeszowian. Poza tym, środkowy chyba trochę się obawiał tego
spotkania z nieznajomą z sieci; od momentu, kiedy na ekranie laptopa
wyświetliła mu się potwierdzająca odpowiedź od Guardian Angel, niemal skakał z
radości do sufitu, a dziś cały entuzjazm niespodziewanie opadł.
- Przepraszam,
możemy prosić o coś do picia? – Zibi zwrócił się uprzejmym tonem do Lidki,
chcąc przerwać trwające milczenie.
- Oczywiście! Co
podać?
- Może soczek pomarańczowy?
– zaproponował, uśmiechając się przy tym czarująco, aż dziewczyna zaśmiała się cichutko,
myśląc, że chce ją poderwać.
- Przestań
udawać takiego milutkiego! – wysyczał przez zęby Grześ, ciągle wlepiając swoje
patrzałki w wijące się na wszystkie strony gałęzie drzew, miotane przez
szalejący wiatr.
- Wcale nie
udaję. – zaczął się tłumaczyć, jednak nie było dane mu skończyć, gdyż wtem przy
ich stoliku zjawiła się Lidia z dwoma wysokimi szklaneczkami wypełnionymi
niemal po brzegi słodką, kolorową cieczą. Tuż za nią dumnie kroczyła Zuzu,
niosąc z niezwykłą gracją talerze z potrawami dla gości. Ustawiła je przed nimi
i zasugerowała, by na deser zamówili sobie ciasto orzechowe, które kilka dni
temu zostało wprowadzone do menu. Trzeba przyznać, że pomimo krótkiego okresu
jego „panowania na liście”, cieszyło się ogromną popularnością wśród osób
zamawiających.
Podczas gdy
siatkarze degustowali pysznego dania rodem z Węgier, Lidia rozliczała za barem faktury,
co chwilę jednak spoglądała ukradkiem w stronę Grzegorza. Modliła się w duchu,
by tym razem nie miał żadnych uwag, co do jedzenia. Była trochę zła na swoją
siostrzenicę, że nie uprzedziła jej o wizycie tych dryblasów wcześniej –
wówczas mogłaby się odpowiednio przygotować – mentalnie i kulinarnie, bo
przynajmniej zrobiłaby w kuchni wszystko po swojemu, a tak, była zdana tylko na
Ksawerego i przychylność Opatrzności Boskiej, by Grzegorz nie znalazł w talerzu
żadnego niepożądanego obiektu.
Myślała była
również przy zbliżającym się wielkimi krokami spotkaniem z Mysteriousem;
obawiała się tego, jakim on jest człowiekiem i czy nie popełniła wielkiego
błędu umawiając się z nim. Ale, jak to mówią, do odważnych świat należy, bo nie
przekonasz się, dopóki nie spróbujesz i nie zaryzykujesz. Postanowiła tymczasem
skupić się na tym, co się aktualnie działo na sali i bacznie obserwowała
zachowanie przybyłych klientów.
Kiedy tak wertowała
rachunki za ostatni miesiąc, nawet nie spostrzegła, że siatkarze zamówili po
jeszcze jednej porcji gulaszu, co oczywiście wlało w jej ciało mnóstwo
optymizmu. Odetchnęła z ulgą, bo to mogło świadczyć tylko o tym, że w końcu ich
kubki smakowe należycie się zaspokoiły.
Grzesiek był głodny
jak wilk, czemu nie można w ogóle zaprzeczyć, a to, że domówił porcję obiadową
tutaj, „u Kosiny”, było wielkim
zaskoczeniem nie tylko dla siedzącego naprzeciwko atakującego, nie tylko dla
Lidki, ale przede wszystkim dla samego środkowego. Smakowało mu. Najzwyczajniej
w świecie mi smakowało, a wspomnieniami wrócił do wakacji spędzanych na wsi u
babci i dziadka. Antonina Kosok przyrządzała na obiad dokładnie taki sam
gulasz, jaki dziś zaserwowano mu w bistro. Pewnie gdyby jego żołądek był
rozmiaru dmuchanej piłki do ćwiczeń na siłowni, pochłonąłby jeszcze niejedną
zawartość talerza! W głębi duszy cieszył się, że w końcu zjadł ciepły, dobry i
taki domowy posiłek, bo już miał dość tych wszystkich Fast – foodów i chińskich
zupek z paczki, które na pewno w jakimś stopniu zatruwały jego organizm; a
które obok porządnego jedzenia, wbrew pozorom, w ogóle nie leżały.
Bartman niespodziewanie
dostał telefon od sąsiada z informacją, że w jego mieszkaniu pękła rura, przez
co lokum zielonookiego prawdopodobnie zostało zalane. Zerwał się z krzesła jak
poparzony i pognał do auta, krzycząc w przelocie do Grzesia, by za niego
zapłacił.
Kosa nagle poczuł
się niezręcznie; nie ma się co dziwić – jego towarzysz musiał wrócić do domu, a
on został sam jak palec na „placu bitwy.” Zwykle to właśnie Zibi ratował go z
opresji i potrafił tak rozbawić czy zagadnąć towarzystwo, by nie było nudno i
sztywno. Ślązak tego w sobie nie miał; nie miał tej iskry, błyskotliwości ani
luzactwa, dlatego musiał radzić sobie inaczej…
Chciał
spróbować jeszcze tego reklamowanego przez Zuzę ciasta, ale nie był pewien, czy
jego osobisty, wewnętrzny worek pokarmowy był w stanie je przyjąć, a co dopiero
jeszcze strawić! Postanowił rozegrać to w inny sposób. Nieśmiało podszedł do
baru. Z każdym wykonanym krokiem jego serce wybijało szybszy rytm, w gardle
natomiast powstawała istna Sahara. Widział, że Lidia była czymś pochłonięta, bo
nawet nie zauważyła, kiedy postać wysokiego osobnika wyrosła jej przed twarzą. Oparł
się o drewniany kontuar i delikatnie odchrząknął. Dziewczyna momentalnie
poderwała się z miejsca, nie kryjąc swojego przestraszenia.
- Coś się
stało? Znowu coś znalazłeś w jedzeniu?
- Nie, nic z
tych rzeczy. Ja… Ja chciałem…
- Zapłacić?
- To też, ale…
- Trzydzieści
dwa złote. – powiedziała pospiesznie, podając mu rachunek.
- Lidka! Bo ja…
- Na miłość Boską!
Wystękasz to w końcu, czy nie?! - krzyknęła na niego podniesionym tonem, ale
nie na tyle głośno, by wzbudzić zainteresowanie wśród gości na sali.
- Nabijasz się
ze mnie?
- Ależ skąd! Chłopie,
zachowujesz się jakbyś miał ze cztery lata i nie potrafił się wysłowić. To już
moja siostrzenica, Zuzia, jest bardziej wygadana, niż Ty, stary dziadyga.
- Zuzia to Twoja siostrzenica? – zapytał zdezorientowany.
- Tak, a co?
- Myślałem, że
to Twoja córka, jesteście do siebie takie podobne…
- Łączą nas
jakieś tam wspólne geny, więc bardzo możliwe, że mamy cechy, które nas
konsolidują. – uśmiechnęła się delikatnie i ponownie zatopiła wzrok w
papierkach. – A wracając do tematu, co mi chciałeś powiedzieć?
- Chciałem się
zapytać, czy sprzedajecie ciasta też na wynos? Bo tak się objadłem tym
gulaszem, że już nie dam rady wciągnąć orzechowca, a kusi mnie jak cholera! –
wyrzucił z siebie z prędkością pocisku, oczywiście na jednym wdechu, jakby
gdzieś się spieszył. Kosińska odchyliła głowę do tyłu i zaczęła się z niego
głośno śmiać.
- Muszę Cię
zmartwić, bo niestety nie oferujemy takowych opcji, aczkolwiek muszę nad tym
pomyśleć, bo właśnie podsunąłeś mi dobry na pozyskanie dodatkowych pieniędzy!
- Czyli, że
nie mogę liczyć ani na kawałeczek?
- Nie. –
odpowiedziała krótko z wielką powagą. Grzesiek chyba się zmartwił, i to na serio,
bez żadnego udawania. Jego mina wyrażała w tym momencie więcej niż tysiąc słów.
– Ale! Za to, że pomogłeś mi z płatnością w sklepie, zrobię dziś dla Ciebie
wyjątek i zapakuję Ci nawet dwie kosteczki, żebyś miał do popołudniowej kawy.
- Naprawdę? –
dopytywał z niedowierzaniem. – Oczywiście zapłacę…
- Daj spokój, umówmy
się, że to gratis od firmy. – wyjaśniła, po czym kąciki ust na jej twarzy promiennie
uniosły się ku górze. Grzegorz nie pozostawał w tej kwestii dłużny i
odwdzięczył się tym samym. – A tak właściwie, to dlaczego wtedy do mnie
podszedłeś i przekonałeś kasjerkę, by przyjęła moją kartę?
- Zdziwiłaś
się, że to zrobiłem?
- No i to
jeszcze jak! Po tych wszystkich naszych nieprzyjemnych przejściach i
spotkaniach, nie spodziewałam się z Twojej strony ani żadnych pozytywnych
przejawów empatii ani serdeczności, ani niczego.
- Powiedzmy, iż
zrozumiałem, że źle Cię potraktowałem i chciałem się jakoś zrekompensować, a
to, że natrafiłem na Ciebie w markecie, to czysty przypadek.
- Mimo
wszystko: dziękuję. – odrzekła miłym głosem, spoglądając jednocześnie w głębię
brązowych oczu Grzesia.
- To jak
będzie? Sztama?
- Sztama! –
Lidia potwierdziła, po czym jednomyślnie przybili sobie przysłowiową „piątkę”,
której odgłos odbił się niemal w całym pomieszczeniu.
***
Ech, pogubiłam
się. Z fabułą. Z perspektywami bohaterów. I nie jestem zadowolona…
Ja wiem, że
chciałybyście, żeby wirtualni już się
spotkali, ale spokojnie, … cierpliwości!
Źle się ze mną
dzieje, tyle Wam powiem.
Zaczyna się
gorący okres w moim życiu – sesja ciągła nie ma żadnych plusów, a co za tym
idzie – okrojona liczba wolnego czasu… Mam nadzieję, że uda mi się jakoś to
wszystko ze sobą pogodzić, choć wiem, że będzie ciężko…
Wiecie, że w
pierwotnym założeniu, wirtualny miał mieć 15 części? Mam nadzieję, że chociaż w
20 się zamknę… -.-
PS. 1. Czy
ktoś jest jeszcze chętny na TO?
Proszę o jakieś uaktualnienie listy Informowanych czy cuś, bo nie wiem, czy mam
to pisać, czy puścić w zapomnienie…
PS. 2. Pragnę
z całego serca jeszcze raz podziękować za Waszą obecność na Bez-powrotnie, za
komentarze, za słowa otuchy, za wszystko! :*
Pozdrawiam,
Patka.