W końcu
nadszedł długo wyczekiwany dzień spotkania z tajemniczą Guardian Angel, którego
to Grześ nie mógł się doczekać. Z pozoru to taki cichy, skromny i opanowany
człowiek, lecz tak naprawdę chyba jeszcze nikt nie poznał jego prawdziwego
oblicza – nikt, oprócz kolegów z boiska. Środkowy bowiem czasami potrafił
pokazać swój pazur, potrafił wykłócać się w nieskończoność broniąc swoich, nie
zawsze słusznych argumentów; potrafił też zaleźć komuś za skórę, a niekiedy był
niczym w gorącej wodzie kąpany szatan. Najbardziej jednak zadziwiał i szokował
tym, że w najmniej oczekiwanych momentach wybuchał gniewem i złością, a
wszystkie obiecane czy planowane rzeczy musiał mieć: „teraz! zaraz!” A społeczność
miała go za takiego pokornego, wstydliwego i grzecznego chłopca… Cóż, jak to
mówią: pozory często mylą, a cicha woda
brzegi rwie”, choć w gruncie rzeczy Grzesiek chyba jeszcze nie pokazał
wszystkiego, na co go stać…
Od samego rana
chodził cały podniecony, ciesząc się z każdej błahostki i głupiej rzeczy. A
podobno to kobiety jest ciężko zrozumieć! Jak co czwartek, zrobił zakupy swojej
sąsiadce, a następnie pogawędził z nią przy kawie i ciastkach, omawiając z nią
szczegóły ostatniego meczu Resovii - bo należy dodać, że Pani Sójakowa jest
zapaloną kibicką siatkówki! Następnie wysprzątał całe mieszkanie, jakby to
spotkanie miało się odbywać u niego w domu; pojechał na myjnię wypucować auto;
obejrzał w telewizji kolejną powtórkę batalii Zaksy ze Skrą – reasumując: robił
dosłownie wszystko, by zająć czymś ręce i głowę, i nie myśleć o zbliżającej się
konfrontacji z Guardian Angel. Już nawet sam nie pamiętał, kiedy miał ostatnio
taką motywację do działania!
Jednak kiedy
zegar wybił godzinę czternastą, Kosok zaczął wykazywać pierwsze sygnały
zdenerwowania, jakimi były pocące się dłonie, przyspieszone bicie serca i
wszechobecny niepokój wypełniający każdy centymetr jego ciała. Nie wiedział,
dlaczego tak nagle stracił całą odwagę, a postawa przysłowiowego kozaka
wyparowała z jego organizmu jak za odjęciem czarodziejskiej różdżki. Zaczął się
stres, zaczęły się obawy i paraliż ogarniający jego długie, wijące się nogi.
Chwycił momentalnie za telefon i wystukał na ekranie numer swojego
najwierniejszego przyjaciela, Zbyszka, chcąc go prosić o dotrzymanie
towarzystwa. Bartman jeszcze nigdy nie odmówił mu swojej pomocy, choć tym razem
uważał, że Grzesiek najzwyczajniej w świecie przesadza i zachowuje się jak
pięcioletnie dziecko, a nie dorosły i poważny facet. Nie mniej jednak,
postanowił wyratować go z opresji, zaznaczając, że to już ostatni raz, kiedy
prowadzi go za rączkę i odprowadza na miejsce spotkania, niczym tatuś swojego grzeczniutkiego
synalka. Ignaczak zawsze śmiał się, że jeszcze nikt, żadna gruba ryba z Asseco
Resovii, nie dorobiła się kwalifikowanego i osobistego na wyłączność
bodyguarda, a taki szary człowieczek, Kosa, już go posiadał! Zbysław, nie dość,
że robił za prywatnego ochroniarza, to jeszcze podjął się etatu szofera,
podwożąc zdezorientowanego kumpla na ulicę Zamkową, a następnie krocząc z nim
na znaną w całym Rzeszowie Aleję.
- Ma siedzieć
na ławce opatulona szmaragdowym szalikiem? Poważnie? – nie dowierzał Zibi.
- Może to jakiś kaszalot?
- To nie
potrwa zbyt długo, podejdę, przywitam się, zamienimy kilka słów i spływam. –
Grzesiek przedstawił pokrótce swój plan działania. – Żeby tylko nie piszczała
jak te myszy w „Kopciuszku.” Cholera,
po co ja to robię? – zaczął się denerwować.
- Kosa,
spokojnie! Poczekaj, co z tego wyniknie, ja tak robię, krok po kroku; jak idzie
dobrze, robię następny, aż dochodzę do punktu kiedy trzeba… – środkowy
przystanął na chwilę, by szybko przeanalizować słowa swojego kumpla.
- Ty i
działanie krok po kroku!? Jasne, chyba sam nie wierzysz w to, co mówisz! Poza
tym, ja tak długo nie wysiedzę. – spanikował jeszcze bardziej, po czym zbliżył
się na odległość kilku kroków, chowając się tym samym za pokaźnych rozmiarów drzewem.
- Aleja pod kasztanami,
godzina piętnasta, jesteśmy. – oznajmił neutralnym tonem właściciel białej
audi.
- Wiesz, nie
znałem cudowniejszej kobiety niż Guardian Angel; jeśli będzie tak piękna jak można sądzić po
mailach, będę dupkiem jeśli się z nią nie ożenię! – rzucił desperackie wyznanie.
- Zepnij
poślady, zaciśnij zęby, weź głęboki wdech i… Powodzenia! – mobilizował go atakujący,
chcąc trochę rozluźnić spiętego i zdenerwowanego Grzegorza, zamierzając
następnie opuścić jego towarzystwo. Ten jednak złapał go kurczowo za ramię i
nie chciał puścić.
- Spojrzysz na
nią pierwszy? Tylko zerknij zza drzewa, czy tam jest. Proszę.
- Jesteś
beznadziejny! – Bartman popatrzył na niego bezradnie, a po chwili wychylił się
zza konara. Kosa, cały stremowany, osunął się na najbliższej ławce i czekał na
jakieś wieści z frontu.
- Widzisz ją?
– dopytywał niecierpliwie, zanim zielonooki brunet zdążył wytężyć swój wzrok.
- Tak, widzę
śliczną dziewczynę. Naprawdę jest urocza.
- Wiedziałem!
- Jest
cudowna, ale chyba nie ma szalika…
- Jak to nie
ma szalika?! Jak wygląda? – podniósł głos, przebierając nerwowo palcami po
ławce.
- Nie widzę,
przechodzący ludzie mi ją zasłaniają!
- Cholera!
- Czekaj,
czekaj.
- Widzisz ją?!
–kiedy zorientował się, że Bartman ma nietęgą minę, ponowił pytanie. –
Widzisz?!
- Tak!
- No i?
- Jest bardzo
ładna. – potwierdził to, co powiedział przed kilkoma sekundami.
- Wiedziałem!
Wiedziałem! Wiedziałem, że będzie ładna! – poderwał się z parkowego mebla, po
czym z niekontrolowanej radości, chciał ją wyrwać z mocomwaniami z ziemi.
- Wiesz, co
Grzeniu? Ona bardzo mi przypomina Lidkę Kosińską…
- Tę z bistro?
- Sam mówiłeś,
że jest ładna!
- Możliwe, ale
co z tego? Kogo obchodzi jakaś Lidia Kosińska?! I co ona ma z tym wspólnego?! –
odrzekł zirytowany.
- Jeśli jej
nie lubisz, to powiem Ci od razu, że Twoja nowa znajoma też Ci się nie spodoba.
- Dlaczego?
- Bo to jest
Lidka Kosińska… - wyjaśnił delikatnie Zbyszek, na co drugi brunet zerwał się z
miejsca, jakby się co najmniej paliło. Kiedy ją zobaczył, jego czekoladowe oczy
przybrały kształt pięciozłotówek, a szczęka opadła ze zdziwienia. Trwał w
takiej pozycji dłuższą chwilę, nie wiedząc, jak ma to wszystko skomentować.
- Boże,
powiedz mi, że to się nie dzieje naprawdę… - odezwał się w końcu z lekka
rozczarowany i załamany, mając cały czas zawieszony wzrok na dziewczynie. – A
może to nie ona? – żył jeszcze resztkami nadziei, że odpowiednia kobieta
dopiero przyjdzie, a Lidzia jest tu tylko przez czysty przypadek.
- Kosino, a
widzisz tam jeszcze kogoś oprócz niej? No właśnie… Swoją drogą, myślisz, że
ludzie przychodzą tu dobrowolnie i przesiadują w końcówce listopada na zimnych
ławkach w parku? Pomyśl logicznie. To na bank ona!
- Kuźwa, to
chyba jakiś zły sen…
- Nie sen, a
jawa! Ja pierdolę, ale numer! Widzisz jak to życie lubi nam płatać figle? A tak
jej nie lubiłeś w bistro, tak na nią narzekałeś i ciskałeś w nią gromami, a tu
proszę! Osoba, którą byłeś tak zafascynowany w sieci, w rzeczywistości jest
Twoim wrogiem. Niezłe jaja!
- Weź mnie nie
dobijaj… Nie mogę w to uwierzyć! – gdyby patrzałki środkowego miały
przymocowane wiertło, najbliższe metry ziemi byłyby już dawno przewertowane na
wylot.
- Co
zamierzasz teraz zrobić?
- Chyba nic.
Nie pójdę tam.
- Zamierzasz
kazać jej tam czekać i marznąć? Kosa, nie bądź imbecylem! – upomniał go
atakujący Resovii.
- I co jej
powiem? „Cześć Lidka, to ja jestem tym
Mysterious z portalu. To ja z Tobą pisałem.?!” Ona nie może się dowiedzieć,
że to ja, rozumiesz?!
- A co Ci
przyjdzie z tego, że będziesz ją oszukiwał i dalej ciągnął tę farsę?
- Nie wiem.
Nie jestem w stanie teraz racjonalnie myśleć. – uniósł głowę do góry, spojrzał
błagalnym wzrokiem na stojącego nad nim Bartmana i rzekł rozpaczliwie: – Zibi,
co ja mam robić?
- Na pewno nie
możesz jej wystawić do wiatru! Tak się nie zachowuje prawdziwy gentelman! Umówiłeś
się, to musisz iść!
*
Tego dnia
Lidka zdecydowanie nie mogła zaliczyć do udanych. Najpierw przypaliła na
śniadanie jajecznicę, oparzyła się w język gorącą kawą; później zapomniała
wyłączyć żelazko, efektem czego musiała pożegnać się ze swoją ulubioną bluzką
koszulową w granatową kratkę; kiedy wracała obładowana siatkami z marketu,
jedna z nich nie wytrzymała ciężaru towaru i wszystkie ziemniaki poturlały się
po chodniku; następnie odebrała od listonosza Michała pismo informujące o
naliczeniu odsetek za nie zapłacenie rachunku za prąd w terminie; spóźniła się
do pracy, a i tam czekała na nią niemała niespodzianka, bowiem w kuchni pękła
rura, przez co Kosińska była zmuszona zamknąć na bieżący dzień lokal i wezwać
hydraulika. Dziwiła się strasznie skąd takie niepowodzenie od samego rana się
do niej przypałętało, bo przecież w kalendarzu nie widniał piątek trzynastego. Miała jeszcze nadzieję, że popołudniowe
spotkanie z Nieznajomym poprawi jej humor, a on sam okaże się przystojnym,
mądrym i rozważnym, ale jednocześnie zabawnym, mężczyzną. Nie miała czasu
wrócić do domu przebrać się w coś bardziej odpowiedniego, dlatego prosto ze
swojej małej i przytulnej restauracyjki, ulokowanej przy ulicy Akacjowej,
powędrowała ostatkiem sił w nogach do swojego ulubionego miejsca w stolicy
Podkarpacia. Gdyby dokładniej się jej przyjrzeć, nie prezentowała się źle; bo
czy szary, jodełkowy sweterek w połączeniu ze szmaragdowymi legginsami, czarnym
płaszczykiem i czarnymi botkami mogły się źle prezentować? Jedynie, na co można
by zwrócić większą uwagę, to lekko rozmazany tusz do rzęs, podkrążone oczy i
zmęczenie wymalowane na twarzy dziewczyny. Podążała ulicą Unii Lubelskiej,
poprawiając w pośpiechu makijaż i układając niesforne kosmyki włosów w niedbały
kok. Poszukała jeszcze w swojej listonoszce gumy do żucia i malinowego
błyszczyka, by przeciągnąć nim spierzchnięte od zimna usta. W umówionym miejscu
była pięć minut przed czasem, dlatego usiadła się wygodnie na chłodnej ławce i
wzięła kilka głębokich oddechów, starając się opanować swoje emocje. Przez te
wszystkie nieszczęśliwe wydarzenia z minionego dnia, nawet nie miała czasu,
żeby myśleć czy przejmować się skonfrontacją z Panem Mysterious’em.
Spoglądała
nerwowo raz po raz na tarczę zegarka, gdzie duża wskazówka już dawno
przekroczyła pełną godzinę; wyeksponowała jeszcze mocniej swój szmaragdowy
szalik, by był bardziej widoczny i cierpliwie czekała, ale żaden osobnik się na
Alei niestety nie zjawił… Nagle na horyzoncie ujrzała przybliżającą się znajomą postać;
serce jej mocniej zabiło, a dłonie same wprawiły się w dygotanie.
- Świetnie!
Jeszcze jego mi tu brakowało! – bąknęła pod nosem niezadowolona i czym prędzej
odwróciła głowę w drugą stronę, udając, że go nie widzi.
- Lidka?! No
popatrz, co za spotkanie! – odezwał się aroganckim tonem Grzegorz, kiedy już
znalazł się dostatecznie blisko niej.
- Śledzisz
mnie?! – zapytała z irytacją.
- Gdzieżbym
śmiał! Mam ciekawsze rzeczy do robienia, niż bawienie się w detektywa.
- Dziwne, że gdziekolwiek się ostatnimi czasy nie ruszę, zaraz pojawiasz się tam i Ty! Bawisz się w prywatnego detektywa, czy jak?!
- Mogę się dosiąść? Dziękuję! – szybko zmienił temat i usiadł obok niej, nie czekając nawet za odpowiedzią.
- Dziwne, że gdziekolwiek się ostatnimi czasy nie ruszę, zaraz pojawiasz się tam i Ty! Bawisz się w prywatnego detektywa, czy jak?!
- Mogę się dosiąść? Dziękuję! – szybko zmienił temat i usiadł obok niej, nie czekając nawet za odpowiedzią.
- Nie! Czekam
na znajomego!
- No, ale
jeszcze go nie ma, więc pozwól, że do tego czasu Ci potowarzyszę, a potem sobie
pójdę. – oznajmił, po czym spojrzał na swój czarny,
sportowy zegarek. - Coś się spóźnia ten
Twój znajomy…
- A Ty nie
masz co robić, tylko wpychasz się z buciorami w życie innych ludzi? Co Cię to w
ogóle obchodzi?! Zajmij się lepiej swoimi fankami, a nie mną! – naskoczyła na
niego złośliwie, zapominając już o tym, że jeszcze nie tak dawno temu
przybijała z nim piątkę na zgodę. –
Boże, właśnie to zrobiłam! Właśnie się przełamałam i pierwszy raz w życiu,
widząc kogoś tak wrednego jak Ty, mówię to, co myślę!
- Widocznie
masz talent. Jesteś idealnym połączeniem poezji i złośliwości! A, i jeszcze
masz ładny szalik! Kolorem trochę przypomina mi glony z morza, ale generalnie
jest OK.
- Och, na
złośliwości, to Ty się znasz znakomicie! Poza tym, to ma być śmieszne?! Ze
wszystkiego się nabijasz! Nienormalny jesteś, czy jak?! – Grzegorz trochę
struchlał po tych słowach i nastała pomiędzy nimi niezręczna cisza. – Proszę,
idź już i nie utrudniaj. – dodała łagodnym, cichym tonem.
- Okej, okej.
– uniósł ręce ku górze w akcie kapitulacji, po czym wstał i usiadł się na
oddalonej o zaledwie dwa metry innej ławce. Mina Lidii pozostawała w tym
momencie bezcenna.
- Miałeś sobie
pójść!
- Przecież nie
mogę zostawić Cię tu samej! Zobacz, już się robi powoli ciemno, a kto wie, czy
jakiś podejrzany typ nie będzie tu przechodził.
- Jedynym podejrzanym
typem jesteś Ty! – skwitowała i odwróciła głowę w drugą stronę; a następnie poderwała
się delikatnie na ławce na widok nadchodzącej postaci, mając nadzieję na to, że
to ten właściwy facet.
- Chyba nie chcesz
mi powiedzieć, że to on? – zadrwił ze zbliżającego się starszego pana. – Dla
niego też będziesz taka wredna?
- Nie! Umówiłam się z kimś innym, innym niż niż Ty. Jest miły, zabawny i ma cudowne
poczucie humoru… - brązowowłosa zaczęła wyliczać zalety swojego „znajomego” z sieci.
- Ale go tu
nie ma. – słusznie zauważył i wtrącił Kosok.
-
Na pewno coś mu wypadło, bo nie ma w nim ani krzty okrucieństwa i arogancji! Ale
przecież Ty tego nie zrozumiesz, bo uważasz siebie za pana i władcę świata,
któremu zależy tylko na tym, żeby dopiec innym i jeszcze mieć z tego
wielką satysfakcję! – fuknęła podniesionym tonem.
Grześ
spuścił głowę na dół, wlepiając swoje czekoladowe oczy w ziemię. Ewidentnie
zrobiło mu się głupio, cholernie głupio, bo znów zachowywał się jak ostatni
dupek, jak skończony idiota i niewychowany gnojek. Przecież jeszcze nie tak
dawno temu sam zaproponował Kosińskiej zawarcie pokoju, a tymczasem znowu powrócił
do swojego starego oblicza…
-
Lidka… Ja… Przepraszam… Nie wiem, dlaczego mnie tak poniosło…
-
Wiesz, co? Wsadź sobie gdzieś te przeprosiny! – chwyciła torebkę w rękę i
podniosła się z miejsca.
-
Ale Lidka…
-
Myślałam, że choć trochę się zmieniłeś; że naprawdę chcesz zamknąć za wielkimi
drzwiami te nasze wszystkie zatargi i zacząć znajomość od początku, tak po
ludzku. Niestety, myliłam się. – odwróciła się tyłem do środkowego i ruszyła przed
siebie. – A, i niech Cię Pan Bóg strzeże przed przekroczeniem progu mojej
restauracji!
***
Przepraszam,
że znów tak późno.
Ostatnio
nie mam czasu na nic, a to, że udało mi się napisać powyższy rozdział jest
spowodowane tym, że musiałam sobie zrobić przerwę w nauce i na chwilę odpocząć
od spraw studenckich. Jednocześnie chciałam poinformować, że w najbliższych
tygodniach będę miała totalny zajob na uczelni i w domu, także nie będę nic
obiecywała, bo naprawdę nie wiem, kiedy uda mi się usiąść na spokojnie do kompa
i coś skrobnąć. Zdaję sobie sprawę z tego, że cała ta historia byłaby
fajniejsza i ciekawsza, gdyby nowe części pojawiały się systematycznie, ale
taka już moja natura, że nie umiem pisać „do przodu.” A tak, na pewno wiele z
Was jest rozgoryczonych i czuje niedosyt. Przepraszam, ale tak już funkcjonuję,
wybaczcie. Narastające zaległości postaram się nadrobić najszybciej jak tylko
będę mogła….
Niebawem
pojawi się również świeżutki epizod na statystycznej, ale o tym będziemy z
Kristen informować, kiedy przyjdzie na to pora.
Pytał
ktoś kiedyś na asku, kiedy wystartuję z Walińskim – przepraszam, ale nie
potrafię na ten moment odpowiedzieć…
Tymczasem
pozdrawiam Was serdecznie i proszę, trzymajcie za mnie kciuki!
Patka
która jest uważana za jebniętą idiotę