„Nie miałem się w Tobie zakochać” –
powtórzyła już kolejny raz Lidka, ciągle nie dowierzając w wyznanie Mysteriousa.
Była totalnie zaskoczona, bo w ogóle nie spodziewała się takiej odpowiedzi.
Oczywiście w tym momencie mało ważne było to, że z łaski swojej się w końcu
odezwał; nie liczyło się to, że ją przeprosił; nie miało najmniejszego
znaczenia to, że w jakiś sposób wytłumaczył się ze swojej nieobecności na
domniemanym spotkaniu. Najistotniejsze było to, co napisał na samym końcu ich
konwersacji. Z drugiej jednak strony, kiedy ocknęła się – z bądź, co bądź -
przyjemnego amoku, zastanawiała się, jak to jest możliwe, by on zakochał się w
niej, nigdy wcześniej jej nie widząc, nigdy wcześniej z nią nie rozmawiając… To
wszystko wydawało jej się strasznie dziwne i niezrozumiałe, bo przecież tak
naprawdę byli dla siebie dwójką obcych ludzi, których łączył tylko Internet i
paręnaście wymienionych maili…
I właśnie
takie rozważania zaprzątały jej umysł każdego popołudnia, kiedy to siedziała w
swoim bistro za ladą i czekała aż w końcu zjawią się jacyś klienci. Rozglądnęła
się kolejny raz po wnętrzu lokalu: przy stoliku siedziały dwie starsze panie i cichutko
wymieniały poglądy na znane tylko im tematy, popijając przy tym zamówioną
herbatę cytrynową i delektując się ciasteczkami cynamonowymi; inny stolik
zajmował stały klient – listonosz Pan Wiesiek, który codziennie zaglądał do
bistro na kubek gorącego kakao; gdzieś w kącie sali siedziała Zuzka i odrabiała
zadanie domowe z matematyki, a tak poza tym to cisza. Cisza i pustki. Widok ten
nie napawał Lidki żadnym optymizmem, wręcz przeciwnie – chciało jej się tylko
płakać. Wygląda na to, że w przeciągu najbliższych tygodni, a może nawet i
dni!, będzie musiała zamknąć swoją ukochaną kawiarenkę, w uruchomienie której
włożyła całe swoje serce i całą duszę. Serce kroiło jej się już na samą takową myśl,
ale niestety nie widziała żadnej innej opcji ratunku. Postanowiła więc pójść na
zaplecze i przejrzeć te rachunki, które wymagały opłaty w pierwszej kolejności,
by nie musiał odwiedzać ją ponownie komornik.
- Zuziu, rzuć
proszę okiem na salę, dobrze?
- Oczywiście,
zrobię to, ale nie dosłownie, bo przecież gdybym rzuciła jednym okiem, to nie
mogłabym dokończyć zadania z matmy, a to zaowocowałoby jutro pałą od Pani
Wojciechowskiej! – odpowiedziała żartobliwie mała, dzięki czemu na twarzy
Kosińskiej zagościł chwilowy, aczkolwiek zauważalny, uśmiech.
Wtem „U Kosiny”
zdało się usłyszeć dźwięk dzwoneczka, który rozbrzmiał po otworzeniu drzwi
wejściowych przez nowego gościa.
- Ciociu, ja
obsłużę! – dziewczynka rzuciła pospiesznie ołówek i linijkę, po czym zerwała
się na równe nogi i podbiegła do baru po kartę menu.
- Dobrze –
odparła bez entuzjazmu, nie wychylając nawet głowy ze swojego kantorka. Miała pełne
zaufanie do swojej siostrzenicy i wiedziała, że z profesjonalizmem zaopiekuje się
nowymi przybyszami.
- Dzień dobry Panu!
– zaświergotała radośnie do blisko dwumetrowego mężczyzny, który po
przekroczeniu progu rozebrał się z kurtki i zajął miejsce przy jednym w wielu
wolnych stoików.
- Cześć Zuza! Jak
leci? – odparł równie radośnie i wyciągnął rękę w stronę małej, w celu
przybicia przysłowiowej piąteczki.
- Całkiem
dobrze, nie narzekam, aczkolwiek zawsze mogłoby być przecież lepiej.
- No to
dobrze, ale uwierz mi, że każdy narzeka i właśnie tak mówi – puścił jej oczko,
delikatnie unosząc kąciki ust do góry.
- Chociaż w
sumie, to nie. Właśnie robiłam zadania z matemy i naprawdę strzykało mnie już
doszczętnie, bo totalnie tego nie kumam i stwierdziłam, że nie będę się nad
dziadostwem wielce spuszczać.
- A co tam
teraz macie na matematyce?
- No mam
narysować jakieś szlaczki i figurki, ale ciągle mi linijka ucieka i mam krzywo.
Dobrze, żeś Pan przyszedł, przynajmniej mogłam to rzucić w cholerę i…
- Ej! Jak Ty
mówisz, panienko? – pół żartem, pół serio zwrócił jej uwagę. – Tak młodej i
pięknej damie nie przystoi przeklinać!
- Oj tam,
kiedyś i tak będę przeklinać – i to nawet w mocniejszych słowach, takich jak zawsze na
meczu się drzecie, więc co za różnica kiedy zacznę?
- Jesteś
niemożliwa, tyle Ci powiem! Cioci nie ma, że tak swobodnie i bez żadnych
zahamowań sobie ze mną gawędzisz?
- Jest, ale na
zapleczu, więc pewnie i tak nie słyszy, a poza tym mam wolną rękę w
obsługiwaniu klientów!
- Ooo, to
widzę, że awansowałaś! To pewnie i wypłata będzie większa, co? – zaśmiał się i
zaczął kartkować menu.
- Noo właśnie
w kwestii zarobków mamy pewne problemy…
- A co się
dzieje?
- Nie powinnam
Ci tego mówić, bo z formalnego punktu widzenia jesteś dla mnie obcą osobą, ale
w związku z tym, że Cię lubię… Zaczekaj chwilę! - przerwała swoją wypowiedź i
podbiegła do swojego stoliczka po zeszyt ćwiczeń. - Dobra, powiem Ci, ale
najpierw odrobisz mi zadanie, ja przyniosę Ci do jedzenia coś, co jest aktualnie
na stanie, a potem pogadamy, okej? Idziesz na taki deal?
- Oj, Zuzia,
Zuzia… Kto by pomyślał, że z Ciebie taka pomysłowa i przedsiębiorcza dziewczynka…
- zaśmiał się pod nosem Zibi, po czym chwycił w rękę ołówek i zaczął rysować
różne figury geometryczne, a mała z wielkim entuzjazmem i dumą udała się do
kuchni po posiłek od wujka Ksawerego.
Po niespełna
dziesięciu minutach była już z powrotem z talerzem spaghetti i szklanką soku.
- Proszę Cię
bardzo, dziś mamy niestety tylko to.
- Spaghetti? Uwielbiam!
- Porcja godna
siatkarza. Jak tam moje ćwiczenia?
- Zrobione. –
odrzekł, po czym nastąpiła wymiana handlowa: obiad za zadania. – Dzięki, a
teraz opowiedz mi, co się dzieje.
- No więc…
Generalnie chyba ciocia Lidka będzie musiała zamknąć bistro, bo przychodzi do nas
coraz mniej klientów, co zresztą sam chyba widzisz. Jedynie odwiedzają nas
starsze panie, które spotykają się na mieście na kawę i ploteczki oraz pan
Wiesiek, nasz stały kakaowy bywalec – wskazała wzrokiem na listonosza, który
słysząc swoje imię, pomachał serdecznie do dziewczynki. – Cioci brakuje
pieniędzy na wszystkie opłaty, na zapłacenie rachunków, no i ledwo wiąże koniec z
końcem i prawdopodobnie cały interes zakończy się likwidacją.
- To dziwne,
przecież za każdym razem jak tu byłem, lokal tętnił życiem, a gwar rozmów gości
słychać było już przed samym wejściem.
- Racja, tak
zawsze było, ale teraz ciocia boi się, że znowu przyjdzie ten pan i będzie ją
straszył …
- Jaki pan?
- No ten, co
zabiera wszystko. On się nazywa jakoś tak podobnie jak nasz prezydent Bronek. -
spojrzała w sufit, szukając na nim wypisanego wyrazu, jaki umknął jej z głowy.
- Zapewne masz
na myśli komornika?
- O, właśnie! Jak był ostatnio, to powiedział, że jeśli w ciągu dwóch tygodni nic się nie
poprawi, to zabierze nam naszą „Kosinę.”
Ciocia twierdzi, że spadło na nią jakieś fatum, bo nie dość, że co chwilę coś
się psuje i wymaga naprawy, to jeszcze ulicę dalej otworzyli nową knajpę i prawdopodobnie
przez to straciliśmy prawie wszystkich klientów. Ona bardzo to przeżywa i chyba
już przestała wierzyć, że jakoś się podniesiemy z tego dołka. Uratować może nas
chyba tylko jakiś cud… – dodała zmartwiona i podparła rękoma swoją buźkę.
*
Bartman wysłuchał
Zuzi z ogromną uwagą i skupieniem, zjadł ciepły włoski posiłek, zapłacił – i to
z napiwkiem przekraczającym dwukrotnie ogólną kwotę! – następnie pożegnał się z
nią i skłamał, że musi już lecieć na trening. Najzwyczajniej w świecie zrobiło
mu się żal dziewczynki i tego, z jak wielkim zaangażowaniem, smutkiem i
przejęciem w głosie dzieliła się rodzinnymi problemami. Niby ten kłopot nie
dotyczył jej bezpośrednio, a jednak mimo to przeżywała go na swój sposób dość
mocno – w końcu jest bardzo przywiązana do tego miejsca, bo spędza w nim każde
popołudnie, ale chyba jeszcze bardziej do swojej ciociuńci, którą traktuje niemal
jak drugą matkę. Atakujący oczywiście nie byłby sobą, gdyby od razu nie zaczął
działać. Wsiadł do auta, pomyślał chwilę i postanowił, że zadzwoni do Grzegorza
i opowie mu o wszystkim, aby wspólnymi siłami jakoś pomóc „Kosinie.” Choć w sumie miał inny plan: chciał pomóc nie tylko
Lidii, ale też i swojemu kumplowi. W głębi duszy wierzył, że środkowy zbierze
się w końcu w kupę i swoimi czynami zbliży się do właścicielki bistro, bo skoro
ciągle się cyka i boi zrobić pierwszy krok, to ktoś musi go porządnie
kopnąć w dupę, by ten krok wykonał!
- Kosa, musimy
pogadać.
- No przecież
właśnie to robimy.
- Na żywo, nie
przez telefon.
- A co za
różnica?
- No właśnie
taka! Kutwa, nie wkurzaj mnie nawet!
- Okej, okej,
to może wpadnę do Ciebie jutro?
- Jutro, to
może już być za późno na cokolwiek! Będę u Ciebie za pięć minut! – rzucił komendę
i się rozłączył.
Kosok leniwie
przeciągnął się na kanapie, odłożył telefon na ławę, a następnie udał się do
kuchni wstawić wodę na herbatę o smaku liczi, którą to zakupił wczoraj w Tesco
i jeszcze nie miał okazji, aby jej posmakować. Nie chcąc okazać się kompletnym
chamem, uszykował również kubek dla swojego kolegi z klubu, który chwilę
później z impetem walił w drzwi jego mieszkania.
- Ej, co
jest?! Pali się, czy jak?
- Prawie.
- Ale o co
chodzi? Znowu coś zrobiłem czy co?
- Raczej o to,
czego nie zrobiłeś, a możesz zrobić.
- Zbychu,
kompletnie Cię nie rozumiem. Najpierw do mnie dzwonisz, rozłączasz się wpół
zdania, wlatujesz mi na chatę jak jakiś terrorysta, a teraz prawisz jakieś
morały…
- Nie gadaj
tyle, tylko siadaj na dupie i słuchaj! – Zbigniew pchnął Kosę na fotel, chcąc
tym samym powstrzymać go od zbędnych pytań. – Chcesz pomóc swojej Lidce?
- Ona nie jest
moja – zripostował krótko, lecz sekundę później żałował, że się w ogóle
odezwał, bo Bartman zdzielił go poduszką w tę durną łepetynę. – Dobra, dobra, OK.!
Już się zamykam! Co z nią?
- Jej bistro
przeżywa poważny kryzys. Straciła klientów, brakuje jej kasy na opłaty, a
dodatkowo wisi nad nią komornik, który grozi zamknięciem lokalu.
- O, kurwa. Skąd to wszystko wiesz?
- Byłem w
pobliżu i wskoczyłem tam na obiad… Zresztą, powiedzmy, że był to rodzaj swoistego
układu i wymiany informacji z małą Zuzą, o czym oczywiście Lidia nic nie wie…
- Czaję bazę,
czaję… - trwając w głębokim zamyśleniu, Kosa kiwał potwierdzająco głową.
- Pomyślałem,
że jeśli przekażę Ci tego newsa, a Ty coś z nim zrobisz, możesz pomóc nie tylko
jej, ale i sobie… - rzucił prosto z mostu, bo przecież nigdy nie lubił owijać w
bawełnę i zawsze mówił śmiało to, co mu leżało na wątrobie.
- Zostaw to
mnie, zajmę się tym. – odpowiedział stanowczo
po chwili namysłu Grzegorz, czym wprawił atakującego w niemałe zdziwienie. W jego
głowie kroił się bowiem już pewien niecny plan…
***
Korzystając z tego, że mam randkę z chusteczkami, lekarstwami, katarem i spędzam niedzielę w łóżeczku, a i dodatkowo naszła mnie wena na pisanie, takim oto sposobem oddaję w Wasze ręce kolejny rozdział przygód Lidki i Grześka. Mam nadzieję, że się spodoba :)
ściskam!