Lidia nie dowierzała, kiedy zobaczyła na ekranie propozycję spotkania od Mysterious’a. Nie odpisała mu od razu. Musiała się z tą myślą przespać, przemyśleć, rozważyć wszystkie za i przeciw. Postanowiła zatem podzielić się swoimi obawami z siostrą i Anetą.
- Ja bym
poszła. – ochoczo oznajmiła ta druga.
- Ja też.
Oczywiście, gdybym nie miała męża! – dodała Dagmara. – A Ty, Lidziu? Co Ty o
tym sądzisz?
- Sama nie
wiem… Z jednej strony chciałabym go poznać.
- Ale? –
zapytały równocześnie dziewczyny.
- Ale z drugiej
trochę się boję.
- A czego?
- No, bo jeśli
on okaże się być niezrównoważonym psychicznie pedofilem albo gwałcicielem? Tak
naprawdę nic o nim nie wiem, a w sieci to każdy może się podać za miłego
i fajnego faceta.
- Czy Ty
musisz w tej swojej małej, głupiutkiej główce snuć same czarne scenariusze?
- No, ale
wiesz, jak jest…
- Słuchaj,
według mnie i tego, co on do Ciebie pisze, wydaje się być porządnym facetem.
Nie sądzę, by był uciekinierem z więzienia albo zakładu psychiatrycznego. –
wyraziła swoje zdanie siostra właścicielki.
- O, i ja się
pod tym podpisuję rękami i nogami. – dodała Adzia.
- Elos,
ciotki! Jak leci? – i w tym momencie babska rozmowa dobiegła końca, gdyż do
lokalu wleciała niczym małe tornado, Zuzanna. Rzuciła w kąt swój plecaczek,
rozpłaszczyła się z jesiennej, beżowej kurtki i w mig znalazła się na jednym z
wysokich krzeseł przy barze.
- Cześć Mała!
Już po lekcjach? – zapytała jej ulubiona z cioć.
- Dobrze. Pani
dziś zabrała moje wypracowanie do sprawdzenia.
- I jak
poszło? Dostałaś jakąś fajną ocenkę? – wtrąciła nowa kelnerka.
- Pani Jola
powiedziała, że fabuła fajna, ale byk na byku i dlatego dostałam tróję na
podwójnych szynach, cokolwiek to znaczy.
- Zuza, stać
Cię na więcej. – skarciła ją matka.
- Grunt, że
zaliczone i jeden problem z głowy. – odpowiedziała na luzie, zupełnie nie
przejmując się otrzymaną notą w dzienniczku.
- A o czym
było to wypracowanie?
- Mieliśmy
napisać o swoim bohaterze.
- I o kim
napisałaś?
- No jak to, o
kim?! O mojej ukochanej ciociuńciu! – odparła dumnie, puszczając w powietrzu wyimaginowane buziaczki. – Opisałam Twoją sytuację
życiową, co robisz, gdzie pracujesz, czym się interesujesz i takie tam… A, i
jeszcze dopisałam, że szukasz faceta w necie, bo Twój były okazał się być podłą
świnią. – czy naprawdę trzeba opisywać miny Lidii, Dagi i Anety? Popatrzyły, to
na siebie, to na Zuzkę i chyba nie wierzyły własnym uszom.
- Żartujesz
sobie, prawda?
- Ależ skąd!
Nigdy nie byłam poważniejsza!
- I co na to
powiedziała Twoja nauczycielka?
- W zasadzie
to nic, tylko tyle, że muszę się nauczyć jakiejś poligrafii i mam życzyć
powodzenia cioci w poszukiwaniu partnera.
- Poligrafii?
- Nooo, tego,
co to są wszystkie wyrazy w jednej książce i tam jest pokazane, jak powinno
się je pisać czy coś.
- Ortografii,
dziecko, ortografii! – upomniała ją Waszyńska. – Co Ty robisz na tych lekcjach,
że nic nie wiesz? Śpisz, czy co?
- Ja nie śpię,
ale taki Michał śpi! I ostatnio nawet pani go na tym nakryła! – pochyliła
główkę dość nisko i dodała cichutkim głosikiem, jakby właśnie wyjawiała
największą tajemnicę. – A, zapomniałabym! Wiecie, kto był dziś w naszej szkole?
- Krasnoludki
czy kosmici?
- Mamo, co Ty
za bzdety opowiadasz… Im do krasnoludków daleko.
- No to w
takim razie kto?
- Ten Pan,
którego potrąciłaś na ulicy jak mnie wtedy zawoziłaś do szkoły i jeszcze ten
drugi, taki przystojniacha, co tu kiedyś był z tym pierwszym. A oprócz nich
było jeszcze dwóch innych, też takich wysokich, ale ich nie znam. Ten Michał z
mojej klasy, co śpi na ławce, twierdzi, że jeden z nich to jego tata, a reszta
to wujkowie, ale przecież oczywiście nikt mu w to nie wierzy. – wyrzuciła z
siebie na jednym wydechu, po czym zabrała się za degustację sernika
wiedeńskiego, który Kosińska postawiła przed jej nosem. Kobiety ponownie
spojrzały na siebie z lekka zdezorientowane, kompletnie nic nie pojmując.
- Lida, czy Ty
coś z tego rozumiesz? – zapytała jej starsza siostra.
- A skąd ja
mam wiedzieć? Przecież to Twoja córka. Ja tylko czasami podpisuję jej
usprawiedliwienia w dzienniczku. – odpowiedziała z uśmieszkiem na twarzy.
- Ciociuńciu,
no! Jak możesz?! – mała strzeliła udawanego focha za to, że Lidzia wyjawiła ich
największy sekret.
- Ładnych
rzeczy ja się tutaj dowiaduję, moje Panie… - westchnęła Dagmara, kręcąc przecząco głową.
- Generalnie,
to myślę, że ten facet, o którym mówi Zuzu, to Grzesiek.
- Ten Grzesiek?!
Ten od gołąbków? – zaśmiała się Anett.
- Tak, ten
sam. A ten drugi to pewnie ten koleś, co kiedyś z nim przyszedł na obiad. Muszą
się kumplować, bo często ich widuję na mieście ostatnimi czasy. - wyjaśniła właścicielka bistro.
- Może to
pedzie? – wtrąciła śmiertelnie poważnie Zuza, siorbiąc sok pomarańczowy przez
słomkę.
- Dziecko, jak
Ty mówisz?! – skarciła ją ponownie Daga.
- Oj, mamciu,
gdybyś Ty słyszała, jak inni w klasie mówią…
- Zapamiętaj
sobie raz na zawsze, że mnie nie obchodzą inni, tylko Ty.
- Yhym, jasne.
A jak dostanę jakąś gorszą ocenę, to od razu pada pytanie: „A ile dostali inni?”- zaintonowała swoją
mamę, odgrywając mini scenkę z jej życia codziennego.
- To jest
zupełnie inna sytuacja! – zaczęła się tłumaczyć, a Lidia z Anetą nie mogły już
dłużej powstrzymywać swojego śmiechu.
- Ej, ej!
Chwileczkę. Żarty żartami, ale tak właściwie, to co oni robili Waszej szkole?
- Dyrcia
zabrała nas wszystkich na salę gimnastyczną i tam jeden z tych wysokich kolesi
mówił o tym, że warto ćwiczyć na wu-efie, bo jest ważny i takie tam pierdoły. A
reszta tych drągów stała jak na rozstrzelaniu, zwłaszcza ten, co go prawie
rozjechałaś. Potem robili sobie z nami zdjęcia i odbijali z nami piłkę.
- Nic nie
mówiłaś, że będziecie mieć jakieś spotkanie… - zamyśliła się Waszyńska.
- Też mi
wielkie wydarzenie: przyszli, postali, pogadali i poszli. Amen.
- Zuz, a nie
pamiętasz jak się nazywali? – na te słowa swojej cioteczki uniosła główkę do
góry, szukając odpowiedzi na zadane pytanie w suficie.
- Jeden był
Iglak, drugi Gzub, trzeci Kosa, a czwarty… Czwarty miał nazwisko podobne do
jednego z tych superbohaterów. Jak mu tam było…?
- Spiderman?
- Superman? –
kobiety zaczęły zasypywać najmłodszą wszelkimi możliwymi nazwami postaci z
filmów.
- Nie, on był
jakoś na B.
- Bruce Willis?
- Barnaba?
- Taa, Belzebub!
– włączył się do rozmowy przechodzący przez lokal Ksawery. Jego mina wyrażała
więcej, niż tysiąc słów. Był wręcz zażenowany zerowym poziomem znajomości
kinematografii swoich wspólniczek.
- O, Ksawciu,
może Ty nam pomożesz?
- Superbohater
na drugą literę alfabetu to Batman.
- O, właśnie!
Widzisz, zapomniałyśmy o nim!
- Laski, Wy
jesteście taką czarną masą, że aż mi za Was wstyd.
- Dlaczego?
- No, bo żeby
mieszkać w Rzeszowie i nie znać zawodników siatkarskiej Resovii?
*
Nie odpisała mu. Już któryś dzień z
rzędu czekał, systematycznie sprawdzał skrzynkę odbiorczą, ale niestety – zero
odzewu. Jego nadzieje prysły w jednej chwili niczym bańki mydlane, puszczane
przez dzieci w piękny, słoneczny dzień podczas spaceru w parku. Zastanawiał
się, co zrobił nie tak i co złego jej napisał, że zerwała z nim kontakt. Może
za wcześnie wypalił z tym spotkaniem? Może ona się wystraszyła? Może boi się,
że Kosok jest jakimś nieobliczalnym typem spod ciemnej gwiazdy?
Snuł się po
mieszkaniu jak cień, próbując znaleźć jakąś właściwą odpowiedź na nurtujące go
pytanie. Nie znalazł jej ani w lodówce, ani w komodzie, ani też w
szafie na okrycia wierzchnie i buty. Nie miał absolutnie żadnego pomysłu, ani
rozwiązania, dlatego postanowił przystopować i pozwolić, by ta sprawa toczyła
się własnym biegiem. Może, jeśli nie będzie o niej myślał, to się
niespodziewanie odezwie? – Może…
Kiedy zbierał
świeżo wyprane ciuchy ze skórzanej brązowej kanapy, w mieszkaniu rozbrzmiała
melodia oznaczająca domofon.
- Słucham?
- Długo jeszcze
będziesz się guzdrał? – usłyszał na powitanie reprymendę od swojego
kumpla.
- Składam
sobie ciuszki do prasowania, a co?
- Możesz to
odłożyć na później?
- A niby
czemu?
- Bo żadna
laska nie chce stworzyć Tobie haremu, kurwa! Ja pierdziu, Kosa, zapomniałeś,
gdzie dziś idziemy?! – fuknął zirytowany Zbyszek. Mężczyzna z niebieską
słuchawką w ręku i stertą ubrań na ramieniu wychylił się delikatnie, by
spojrzeć na ścienny kalendarz Herosów.
- Sorry, ale
na dzisiejszy dzień nie mam nic zapisane. – odpowiedział spokojnie, na co
Bartman westchnął głęboko i próbował uspokoić swe emocje.
- Masz pięć
minut, chłopie! Czekamy na dole!
Kosa odłożył
słuchawkę i dobre trzydzieści sekund stał w osłupieniu przed tabelą z dniami
listopada, chcąc przypomnieć sobie to ważne wydarzenie. Nagle jego oczy
przybrały kształt denek od butelki litrowej Finalndii.
- O, kuźwa.
Po pokonaniu kilku przecznic miasta,
cała czwórka w składzie: Kosok, Grzyb, Ignaczak i Bartman, znalazła się na
parkingu jednej z rzeszowskich podstawówek. Zielonooki i jego mega - super -
hiper szybki wóz nadrobili stracony czas w mgnieniu oka; aż dziw, że nikt nie
ucierpiał podczas tej szalonej, łamiącej niejeden przepis, jazdy. Dyrektorka
placówki zaprosiła siatkarzy Asseco Resovii w związku z promowaniem, na szeroką
skalę, akcji: „STOP zwolnieniom z WF!” Liczyła na to, że tak znani sportowcy,
którzy niewątpliwie są wizytówką miasta, zachęcą dzieciaki do tego, by ochoczo
ćwiczyły na lekcjach i nie zwalniały się z niego z byle powodu. Trzeba
przyznać, że milusińscy z wielką uwagą i pełnym skupieniem na twarzy słuchali
listu przewodniego od Pani Ministry Muchy, który odczytał libero stołecznej
drużyny siatkówki.
Wojtek Grzyb
uśmiechał się w tym czasie do wszystkich serdecznie, starając się wypatrzeć w
tłumie swojego synka, Michała. Zibi stał wyprostowany niczym żołnierz podczas
musztry i kątem oka monitorował młode nauczycielki z edukacji wczesnoszkolnej –
nic dziwnego, w końcu były brunetkami. Ostatni z nich ze znudzoną miną oglądał
wnętrze sali gimnastycznej i zastanawiał się, czy w takiej małej pipidówce
można by rozegrać mecz pokroju Ligi Światowej. Wizyta w szkole ewidentnie go
nie interesowała, ale jak mu kazali, to poszedł.
Grupowe i
indywidualne zdjęcia z dzieciakami, długie kolejki po otrzymanie autografów na
skrawku papieru i odbijanie piłki, czyli standardowe punkty takich eventów.
Kiedy Grzegorz rozmawiał z Zibsonem, nagle poczuł, że coś dotyka jego nogi.
Myślał, że to pewnie piłka go przypadkowo uderzyła, dlatego nie zwrócił na to
większej uwagi, tylko wymieniał w dalszym ciągu zdania z kolegą. Chwilę później
sytuacja się powtórzyła, jednak teraz czuł, że ktoś go ewidentnie ciągnie za
nogawkę dresów. Usłyszał chrząknięcie.
- Dzień dobry
Panu! Jak zdrówko? – zapytała radośnie mała dziewczynka o długich włosach i
dużych, ciemnych oczach. Kosok mało co nie wywinął orła na jej widok i ciągle
trwał w letargu. – Ejże, zamurowało Pana czy jak?
- No proszę,
kogo my tu mamy! – odezwał się pierwszy Bartman. – Nasza mała kelnereczka, Zuzia,
tak? Dobrze pamiętam?
- Bardzo
dobrze Pan pamięta; ja Pana też miło wspominam, bo dał mi Pan pierwszy w moim
życiu napiwek!
- Sugerujesz,
że jeśli będę częściej przychodził do Twojej restauracji, i jeśli będę
zostawiał Ci napiwki, to mnie polubisz jeszcze bardziej? – zażartował.
- Pożyjemy,
zobaczymy. – skwitowała krótko, gasząc atakującego w jednej minucie.
- Co Ty tutaj
robisz? Śledzisz mnie? – w końcu raczył przemówić Grzegorz.
- No jak to,
co? Chodzę do szkoły, to chyba zrozumiałe, nie? Inaczej by mnie tu nie było. – zakpiła.
- No tak.
- Jak tam po
wypadku? Musi Pan wybaczyć, ale moja matka przełożona jest ślepa jak kret i nie
zauważa przechodniów na pasach. – zwróciła się do Grzesia.
- Jak widzisz
- przeżyłem, inaczej by mnie tu nie było. – bąknął tak samo, jak ona przed
paroma sekundami.
- No to superancko, że czuje się Pan świetnie!
A ten… Co to ja chciałam powiedzieć… Przyjdzie Pan jeszcze kiedyś do nas? Mamy
teraz w promocji przepyszny gulasz. – zatrzepotała energicznie rzęsami, chcąc
zachęcić bruneta do ponownej wizyty u Kosiny.
- O, ja bardzo
lubię gulasz! – wtrącił się Zibi.
- Zapomnij! –
Kosa machinalnie wystrzelił palcem wskazującym w jego kierunku. – Zuzanno, nie
interesują mnie Wasze promocje. Jeśli mam drugi raz dostać potrawę z przesadną
ilością papryczki chili albo z magiczną skorupką, to dziękuję bardzo, wolę
głodować.
- Ej, nie
pierd… Znaczy się, nie gadaj głupot! – szybko poprawił swe słownictwo drugi
brunet. – Przecież ciasto czekoladowe Ci smakowało i nawet nie próbuj się wypierać,
bo Ci przydzwonię w kubeł! – rzucił nieco oskarżycielskim tonem.
- O, właśnie,
mamy również w ofercie totalną i odjechaną na maxa, słodką nowość! – zareklamowała
kolejny produkt bistra ciociunci.
- A co? A co? –
dopytywał w gorącej wodzie kąpany ZB9.
- Jak Pan
przyjdzie, to się Pan dowie. – uśmiechnęła się łobuzersko i puściła mu oczko.
- Zaraz,
zaraz! Momencik! To nie Ty dostałeś zaproszenie, tylko ja! – zwrócił mu uwagę
środkowy bloku, który nagle zaczął wykazywać odrobinę zainteresowania.
- Łoo jeny,
przecież możecie przyjść oboje! – Zuzka przewróciła teatralnie oczami i zaczęła
kozłować piłkę, która przywędrowała pod jej stopy. – Właścicielka na pewno się
ucieszy. – dodała, chichocząc pod nosem ze swojego super sprytnego
planu.
- No to
przyjdziemy, a co! – oznajmił zdecydowanie Kosok, zadziwiając nie tylko
Bartmana, ale i samego siebie.
- Bardzo mnie to cieszy, Panie Koso i Panie Batmanie! To co, może teraz strzelimy sobie pamiątkową słit focię z rąsi?
***
Bijcie, linczujcie, wrzućcie do rzeki - cokolwiek. Należy mi się.
Ostatnio mam coraz mniej czasu na wszystko, a obowiązków niestety nieustannie przybywa.
Mogę Was jedynie przeprosić za tę zwłokę. :(
Zaległości nadrobię...niebawem.
Pozdrawiam z zamrożonej Wielkopolski!
Patka.
PS. Aga - wszystkiego najlepszego na Urodziny! :)
4# na http://bez-powrotnie.blogspot.com/
4# na http://bez-powrotnie.blogspot.com/