poniedziałek, 27 stycznia 2014

Rozdział 12.


Lidia nie dowierzała, kiedy zobaczyła  na ekranie propozycję spotkania od Mysterious’a. Nie odpisała mu od razu. Musiała się z tą myślą przespać, przemyśleć, rozważyć wszystkie za i przeciw. Postanowiła zatem podzielić się swoimi obawami z siostrą i Anetą.
- Ja bym poszła. – ochoczo oznajmiła ta druga.
- Ja też. Oczywiście, gdybym nie miała męża! – dodała Dagmara. – A Ty, Lidziu? Co Ty o tym sądzisz?
- Sama nie wiem… Z jednej strony chciałabym go poznać.
- Ale? – zapytały równocześnie dziewczyny.
- Ale z drugiej trochę się boję.
- A czego?
- No, bo jeśli on okaże się być niezrównoważonym psychicznie pedofilem albo gwałcicielem? Tak naprawdę nic o nim nie wiem, a w sieci to każdy może się podać za miłego i fajnego faceta.
- Czy Ty musisz w tej swojej małej, głupiutkiej główce snuć same czarne scenariusze?
- No, ale wiesz, jak jest…
- Słuchaj, według mnie i tego, co on do Ciebie pisze, wydaje się być porządnym facetem. Nie sądzę, by był uciekinierem z więzienia albo zakładu psychiatrycznego. – wyraziła swoje zdanie siostra właścicielki.
- O, i ja się pod tym podpisuję rękami i nogami. – dodała Adzia.
- Elos, ciotki! Jak leci? – i w tym momencie babska rozmowa dobiegła końca, gdyż do lokalu wleciała niczym małe tornado, Zuzanna. Rzuciła w kąt swój plecaczek, rozpłaszczyła się z jesiennej, beżowej kurtki i w mig znalazła się na jednym z wysokich krzeseł przy barze.
- Cześć Mała! Już po lekcjach? – zapytała jej ulubiona z cioć.
- Dobrze. Pani dziś zabrała moje wypracowanie do sprawdzenia.
- I jak poszło? Dostałaś jakąś fajną ocenkę? – wtrąciła nowa kelnerka.
- Pani Jola powiedziała, że fabuła fajna, ale byk na byku i dlatego dostałam tróję na podwójnych szynach, cokolwiek to znaczy.
- Zuza, stać Cię na więcej. – skarciła ją matka.
- Grunt, że zaliczone i jeden problem z głowy. – odpowiedziała na luzie, zupełnie nie przejmując się otrzymaną notą w dzienniczku.
- A o czym było to wypracowanie?
- Mieliśmy napisać o swoim bohaterze.
- I o kim napisałaś?
- No jak to, o kim?! O mojej ukochanej ciociuńciu! – odparła dumnie, puszczając w powietrzu wyimaginowane buziaczki. – Opisałam Twoją sytuację życiową, co robisz, gdzie pracujesz, czym się interesujesz i takie tam… A, i jeszcze dopisałam, że szukasz faceta w necie, bo Twój były okazał się być podłą świnią. – czy naprawdę trzeba opisywać miny Lidii, Dagi i Anety? Popatrzyły, to na siebie, to na Zuzkę i chyba nie wierzyły własnym uszom.
- Żartujesz sobie, prawda?
- Ależ skąd! Nigdy nie byłam poważniejsza!
- I co na to powiedziała Twoja nauczycielka?
- W zasadzie to nic, tylko tyle, że muszę się nauczyć jakiejś poligrafii i mam życzyć powodzenia cioci w poszukiwaniu partnera.
- Poligrafii?
- Nooo, tego, co to są wszystkie wyrazy w jednej książce i tam jest pokazane, jak powinno się je pisać czy coś.
- Ortografii, dziecko, ortografii! – upomniała ją Waszyńska. – Co Ty robisz na tych lekcjach, że nic nie wiesz? Śpisz, czy co?
- Ja nie śpię, ale taki Michał śpi! I ostatnio nawet pani go na tym nakryła! – pochyliła główkę dość nisko i dodała cichutkim głosikiem, jakby właśnie wyjawiała największą tajemnicę. – A, zapomniałabym! Wiecie, kto był dziś w naszej szkole?
- Krasnoludki czy kosmici?
- Mamo, co Ty za bzdety opowiadasz… Im do krasnoludków daleko.
- No to w takim razie kto?
- Ten Pan, którego potrąciłaś na ulicy jak mnie wtedy zawoziłaś do szkoły i jeszcze ten drugi, taki przystojniacha, co tu kiedyś był z tym pierwszym. A oprócz nich było jeszcze dwóch innych, też takich wysokich, ale ich nie znam. Ten Michał z mojej klasy, co śpi na ławce, twierdzi, że jeden z nich to jego tata, a reszta to wujkowie, ale przecież oczywiście nikt mu w to nie wierzy. – wyrzuciła z siebie na jednym wydechu, po czym zabrała się za degustację sernika wiedeńskiego, który Kosińska postawiła przed jej nosem. Kobiety ponownie spojrzały na siebie z lekka zdezorientowane, kompletnie nic nie pojmując.
- Lida, czy Ty coś z tego rozumiesz? – zapytała jej starsza siostra.
- A skąd ja mam wiedzieć? Przecież to Twoja córka. Ja tylko czasami podpisuję jej usprawiedliwienia w dzienniczku. – odpowiedziała z uśmieszkiem na twarzy.
- Ciociuńciu, no! Jak możesz?! – mała strzeliła udawanego focha za to, że Lidzia wyjawiła ich największy sekret.
- Ładnych rzeczy ja się tutaj dowiaduję, moje Panie… - westchnęła Dagmara, kręcąc przecząco głową.
- Generalnie, to myślę, że ten facet, o którym mówi Zuzu, to Grzesiek.
- Ten Grzesiek?! Ten od gołąbków? – zaśmiała się Anett.
- Tak, ten sam. A ten drugi to pewnie ten koleś, co kiedyś z nim przyszedł na obiad. Muszą się kumplować, bo często ich widuję na mieście ostatnimi czasy. - wyjaśniła właścicielka bistro.
- Może to pedzie? – wtrąciła śmiertelnie poważnie Zuza, siorbiąc sok pomarańczowy przez słomkę.
- Dziecko, jak Ty mówisz?! – skarciła ją ponownie Daga.
- Oj, mamciu, gdybyś Ty słyszała, jak inni w klasie mówią…
- Zapamiętaj sobie raz na zawsze, że mnie nie obchodzą inni, tylko Ty.
- Yhym, jasne. A jak dostanę jakąś gorszą ocenę, to od razu pada pytanie: „A ile dostali inni?”- zaintonowała swoją mamę, odgrywając mini scenkę z jej życia codziennego.
- To jest zupełnie inna sytuacja! – zaczęła się tłumaczyć, a Lidia z Anetą nie mogły już dłużej powstrzymywać swojego śmiechu.
- Ej, ej! Chwileczkę. Żarty żartami, ale tak właściwie, to co oni robili Waszej szkole?
- Dyrcia zabrała nas wszystkich na salę gimnastyczną i tam jeden z tych wysokich kolesi mówił o tym, że warto ćwiczyć na wu-efie, bo jest ważny i takie tam pierdoły. A reszta tych drągów stała jak na rozstrzelaniu, zwłaszcza ten, co go prawie rozjechałaś. Potem robili sobie z nami zdjęcia i odbijali z nami piłkę.
- Nic nie mówiłaś, że będziecie mieć jakieś spotkanie… - zamyśliła się Waszyńska.
- Też mi wielkie wydarzenie: przyszli, postali, pogadali i poszli. Amen.
- Zuz, a nie pamiętasz jak się nazywali? – na te słowa swojej cioteczki uniosła główkę do góry, szukając odpowiedzi na zadane pytanie w suficie.
- Jeden był Iglak, drugi Gzub, trzeci Kosa, a czwarty… Czwarty miał nazwisko podobne do jednego z tych superbohaterów. Jak mu tam było…?
- Spiderman?
- Superman? – kobiety zaczęły zasypywać najmłodszą wszelkimi możliwymi nazwami postaci z filmów.
- Nie, on był jakoś na B.
- Bruce Willis?
- Barnaba?
- Taa, Belzebub! – włączył się do rozmowy przechodzący przez lokal Ksawery. Jego mina wyrażała więcej, niż tysiąc słów. Był wręcz zażenowany zerowym poziomem znajomości kinematografii swoich wspólniczek.
- O, Ksawciu, może Ty nam pomożesz?
- Superbohater na drugą literę alfabetu to Batman.
- O, właśnie! Widzisz, zapomniałyśmy o nim!
- Laski, Wy jesteście taką czarną masą, że aż mi za Was wstyd.
- Dlaczego?
- No, bo żeby mieszkać w Rzeszowie i nie znać zawodników siatkarskiej Resovii?

*

            Nie odpisała mu. Już któryś dzień z rzędu czekał, systematycznie sprawdzał skrzynkę odbiorczą, ale niestety – zero odzewu. Jego nadzieje prysły w jednej chwili niczym bańki mydlane, puszczane przez dzieci w piękny, słoneczny dzień podczas spaceru w parku. Zastanawiał się, co zrobił nie tak i co złego jej napisał, że zerwała z nim kontakt. Może za wcześnie wypalił z tym spotkaniem? Może ona się wystraszyła? Może boi się, że Kosok jest jakimś nieobliczalnym typem spod ciemnej gwiazdy?
Snuł się po mieszkaniu jak cień, próbując znaleźć jakąś właściwą odpowiedź na nurtujące go pytanie. Nie znalazł jej ani w lodówce, ani w komodzie, ani też w szafie na okrycia wierzchnie i buty. Nie miał absolutnie żadnego pomysłu, ani rozwiązania, dlatego postanowił przystopować i pozwolić, by ta sprawa toczyła się własnym biegiem. Może, jeśli nie będzie o niej myślał, to się niespodziewanie odezwie? – Może…
Kiedy zbierał świeżo wyprane ciuchy ze skórzanej brązowej kanapy, w mieszkaniu rozbrzmiała melodia oznaczająca domofon.
- Słucham?
- Długo jeszcze będziesz się guzdrał? – usłyszał na powitanie reprymendę od swojego kumpla.
- Składam sobie ciuszki do prasowania, a co?
- Możesz to odłożyć na później?
- A niby czemu?
- Bo żadna laska nie chce stworzyć Tobie haremu, kurwa! Ja pierdziu, Kosa, zapomniałeś, gdzie dziś idziemy?! – fuknął zirytowany Zbyszek. Mężczyzna z niebieską słuchawką w ręku i stertą ubrań na ramieniu wychylił się delikatnie, by spojrzeć na ścienny kalendarz Herosów.
- Sorry, ale na dzisiejszy dzień nie mam nic zapisane. – odpowiedział spokojnie, na co Bartman westchnął głęboko i próbował uspokoić swe emocje.
- Masz pięć minut, chłopie! Czekamy na dole!
Kosa odłożył słuchawkę i dobre trzydzieści sekund stał w osłupieniu przed tabelą z dniami listopada, chcąc przypomnieć sobie to ważne wydarzenie. Nagle jego oczy przybrały kształt denek od butelki litrowej Finalndii.
- O, kuźwa.

            Po pokonaniu kilku przecznic miasta, cała czwórka w składzie: Kosok, Grzyb, Ignaczak i Bartman, znalazła się na parkingu jednej z rzeszowskich podstawówek. Zielonooki i jego mega - super - hiper szybki wóz nadrobili stracony czas w mgnieniu oka; aż dziw, że nikt nie ucierpiał podczas tej szalonej, łamiącej niejeden przepis, jazdy. Dyrektorka placówki zaprosiła siatkarzy Asseco Resovii w związku z promowaniem, na szeroką skalę, akcji: „STOP zwolnieniom z WF!” Liczyła na to, że tak znani sportowcy, którzy niewątpliwie są wizytówką miasta, zachęcą dzieciaki do tego, by ochoczo ćwiczyły na lekcjach i nie zwalniały się z niego z byle powodu. Trzeba przyznać, że milusińscy z wielką uwagą i pełnym skupieniem na twarzy słuchali listu przewodniego od Pani Ministry Muchy, który odczytał libero stołecznej drużyny siatkówki.
Wojtek Grzyb uśmiechał się w tym czasie do wszystkich serdecznie, starając się wypatrzeć w tłumie swojego synka, Michała. Zibi stał wyprostowany niczym żołnierz podczas musztry i kątem oka monitorował młode nauczycielki z edukacji wczesnoszkolnej – nic dziwnego, w końcu były brunetkami. Ostatni z nich ze znudzoną miną oglądał wnętrze sali gimnastycznej i zastanawiał się, czy w takiej małej pipidówce można by rozegrać mecz pokroju Ligi Światowej. Wizyta w szkole ewidentnie go nie interesowała, ale jak mu kazali, to poszedł.
Grupowe i indywidualne zdjęcia z dzieciakami, długie kolejki po otrzymanie autografów na skrawku papieru i odbijanie piłki, czyli standardowe punkty takich eventów. Kiedy Grzegorz rozmawiał z Zibsonem, nagle poczuł, że coś dotyka jego nogi. Myślał, że to pewnie piłka go przypadkowo uderzyła, dlatego nie zwrócił na to większej uwagi, tylko wymieniał w dalszym ciągu zdania z kolegą. Chwilę później sytuacja się powtórzyła, jednak teraz czuł, że ktoś go ewidentnie ciągnie za nogawkę dresów. Usłyszał chrząknięcie.
- Dzień dobry Panu! Jak zdrówko? – zapytała radośnie mała dziewczynka o długich włosach i dużych, ciemnych oczach. Kosok mało co nie wywinął orła na jej widok i ciągle trwał w letargu. – Ejże, zamurowało Pana czy jak?
- No proszę, kogo my tu mamy! – odezwał się pierwszy Bartman. – Nasza mała kelnereczka, Zuzia, tak? Dobrze pamiętam?
- Bardzo dobrze Pan pamięta; ja Pana też miło wspominam, bo dał mi Pan pierwszy w moim życiu napiwek!
- Sugerujesz, że jeśli będę częściej przychodził do Twojej restauracji, i jeśli będę zostawiał Ci napiwki, to mnie polubisz jeszcze bardziej? – zażartował.
- Pożyjemy, zobaczymy. – skwitowała krótko, gasząc atakującego w jednej minucie.
- Co Ty tutaj robisz? Śledzisz mnie? – w końcu raczył przemówić Grzegorz.
- No jak to, co? Chodzę do szkoły, to chyba zrozumiałe, nie? Inaczej by mnie tu nie było. – zakpiła.
- No tak.
- Jak tam po wypadku? Musi Pan wybaczyć, ale moja matka przełożona jest ślepa jak kret i nie zauważa przechodniów na pasach. – zwróciła się do Grzesia.
- Jak widzisz - przeżyłem, inaczej by mnie tu nie było. – bąknął tak samo, jak ona przed paroma sekundami.
 - No to superancko, że czuje się Pan świetnie! A ten… Co to ja chciałam powiedzieć… Przyjdzie Pan jeszcze kiedyś do nas? Mamy teraz w promocji przepyszny gulasz. – zatrzepotała energicznie rzęsami, chcąc zachęcić bruneta do ponownej wizyty u Kosiny.
- O, ja bardzo lubię gulasz! – wtrącił się Zibi.
- Zapomnij! – Kosa machinalnie wystrzelił palcem wskazującym w jego kierunku. – Zuzanno, nie interesują mnie Wasze promocje. Jeśli mam drugi raz dostać potrawę z przesadną ilością papryczki chili albo z magiczną skorupką, to dziękuję bardzo, wolę głodować.
- Ej, nie pierd… Znaczy się, nie gadaj głupot! – szybko poprawił swe słownictwo drugi brunet. – Przecież ciasto czekoladowe Ci smakowało i nawet nie próbuj się wypierać, bo Ci przydzwonię w kubeł! – rzucił nieco oskarżycielskim tonem.
- O, właśnie, mamy również w ofercie totalną i odjechaną na maxa, słodką nowość! – zareklamowała kolejny produkt bistra ciociunci.
- A co? A co? – dopytywał w gorącej wodzie kąpany ZB9.
- Jak Pan przyjdzie, to się Pan dowie. – uśmiechnęła się łobuzersko i puściła mu oczko.
- Zaraz, zaraz! Momencik! To nie Ty dostałeś zaproszenie, tylko ja! – zwrócił mu uwagę środkowy bloku, który nagle zaczął wykazywać odrobinę zainteresowania.
- Łoo jeny, przecież możecie przyjść oboje! – Zuzka przewróciła teatralnie oczami i zaczęła kozłować piłkę, która przywędrowała pod jej stopy. – Właścicielka na pewno się ucieszy. – dodała, chichocząc pod nosem ze swojego super sprytnego planu.
- No to przyjdziemy, a co! – oznajmił zdecydowanie Kosok, zadziwiając nie tylko Bartmana, ale i samego siebie.
- Bardzo mnie to cieszy, Panie Koso i Panie Batmanie! To co, może teraz strzelimy sobie pamiątkową słit focię z rąsi? 

***
Bijcie, linczujcie, wrzućcie do rzeki - cokolwiek. Należy mi się. 
Ostatnio mam coraz mniej czasu na wszystko, a obowiązków niestety nieustannie przybywa.
Mogę Was jedynie przeprosić za tę zwłokę. :(
Zaległości nadrobię...niebawem.

Pozdrawiam z zamrożonej Wielkopolski!
Patka.

PS. Aga - wszystkiego najlepszego na Urodziny! :)
  4# na http://bez-powrotnie.blogspot.com/

środa, 1 stycznia 2014

Rozdział 11.



Ksawery przekazał swojej szefowej listę produktów, które przestały wypełniać szafki i lodówki w jego małym królestwie, a bez których nie byłby w stanie ugotować od Ado Z kompletnie żadnej potrawy z menu. Kosińska z lekka się przeraziła, widząc zapisaną po brzegi, dość starannym pismem jak na faceta przystało, kartkę papieru A4 i już w myślach zaczęła kalkulować, ile za to wszystko zapłaci. Westchnęła tylko głęboko, zabrała z krzesła swoją czarną kurtkę ramoneskę i szmaragdową torebkę listonoszkę, po czym wyszła z lokalu i udała się do pobliskiego małego marketu, w którym zawsze robiła zakupy. Nie lubiła tych dużych super-mega-hiper-marketów, ponieważ ilość dostępnych, i niekiedy niesprawdzonych, produktów po prostu ją przerażała, a ona chciała serwować swoim klientom tylko same najlepsze rzeczy. Poza tym, zawsze, kiedy miała okupować się, np. w Tesco umiejscowionym na drugim końcu miasta, musiała prosić siostrę o pożyczenie samochodu. Dziś było to niestety niemożliwe, bo Dagmara musiała pilnie wyjechać do Nowego Sącza, a poza tym, Lidka nie chciała nadużywać jej życzliwości po ostatnim numerze, jaki ostawiła zawożąc Zuzkę do szkoły.
Zaraz po wejściu do środka wzięła jeden z mniejszych wózków na kółkach i ruszyła w głąb w poszukiwaniu spisanego przez kucharza asortymentu. Krążyła pomiędzy regałami, zabierając z półek różnego rodzaju galaretki, makarony, mąki, ryże i niezbędne przyprawy. Następnie przeszła na dział mięsny w celu wybrania wędliny oraz najdorodniejszych sztuk drobiu i kiedy tak penetrowała wzrokiem towar w chłodni, w pewnym momencie zdrętwiała. Po drugiej stronie, w kolejce na dziale rybnym stał on – niewdzięczny i gburowaty Grzegorz, który za każdym razem krytykował jej bistro. Za wszelką cenę chciała uniknąć z nim jakiejkolwiek konfrontacji, dlatego po wykonaniu szybkiego manewru wózeczkiem, przemieściła się na Konserwy. Tam, po włożeniu kilku puszek z fasolą, kukurydzą, groszkiem i innych mieszanek warzywnych, baczyła, gdzie znajduje się jej wróg publiczny numer jeden. Nie dostrzegła go nigdzie w zasięgu swojego wzroku, dlatego niemal niczym skradający się złodziej, podreptała po świeże pieczywo. Spakowała do szarej torebeczki kajzerki i grahamki, po czym wychyliła się do przodu w celu sprawdzenia dostępności jej ukochanego chleba na naturalnym, żytnim zakwasie. Przed oczami wyrosła jej wysoka męska postać, z dwudniowym zarostem na twarzy i artystycznym nieładem na głowie, która swoimi długimi palcami u rąk zwinnie pakowała bułki do woreczka. Kosińska ponownie przybrała pozycję przyczajonego tygrysa i cała rozgorączkowana uciekła z miejsca potencjalnego zagrożenia. Liczyła na to, że nie zdążył jej zauważyć.
Nie wiedziała, dlaczego zachowuje się tak dziecinnie, a nie, jak na dorosłą kobietę przystało, ale mimo wszystko, gdzieś tam w głębi duszy sprawiało jej to swego rodzaju ubaw, bo czuła się jak ta mała dziewczynka z przedszkola, bawiąca się w chowanego z pozostałą grupą pięciolatków. Tu jednak sytuacja była o wiele poważniejsza, bo nie bała się tego, że ktoś ją odnajdzie, a ona nie zdąży dobiec do „zaklepywanki”; obawiała się kolejnej przykrej wymiany zdań z człowiekiem, który nie darzy jej szczególną sympatią – zresztą ze wzajemnością.
Podjechała jeszcze tylko do skrzynek ze świeżymi warzywami i owocami, wykreślając tym samym z listy ostatnie już pozycje do kupienia. Powolnym krokiem zmierzała do kasy, rozglądając się co chwilę dookoła w wiadomym celu. Zajęła miejsce w jednym z krótkich ogonków i kiedy zrobiło się wolne miejsce na czarnej taśmie, zaczęła wykładać na nią swoje zakupy.
- 179,53,- – usłyszała należną kwotę z ust kasjerki, po czym automatycznie wyjęła z portfela kartę płatniczą. – To kasa gotówkowa.
- Słucham? – zapytała zdezorientowana, oglądając się za siebie w poszukiwaniu jej znienawidzonego klienta.
- Kasa gotówkowa. – powtórzyła powoli, z lekką nutą złości w głosie.
- O mój Boże. – zaczęła lamentować – Mam tylko kartę. Może być? – uśmiechnęła się nikle, licząc, że niezbyt miła ekspedientka pozwoli jej zapłacić wartościowym kawałkiem plastiku.
- Nie, nie może być! – odezwał się niski, otyły mężczyzna, który stał tuż za Kosińską w kolejce. Wyraźnie napisali! – wskazał na wiszący przed kasą szyld, oznajmiający o braku możliwości płacenia kartą płatniczą.
- Przepraszam, nigdy mi się to jeszcze nie zdarzyło... Proszę zrobić wyjątek.
- Nie ma Pani gotówki?! – drwił z niej przemądrzały i nie mający serca facet, po czym odwrócił się w stronę ludzi stojących za nim i wszystkim uroczyście kilkakrotnie oświadczył, że ta młoda nie ma pieniędzy.
- Mam tylko pięćdziesiąt złotych. – ukazała zgromadzonym wokół niebieski banknot.
- Proszę przejść obok. – rzekła zimnym tonem kasjerka.
- Nie da się niczego zrobić? – Lidia zapytała z nadzieją, uśmiechając się niewinnie do około trzydziestoletniej kobiety z długim warkoczem.
- Nie.
- O, cześć. – nagle zza jej pleców wyłonił się ten, którego dziś tak bardzo chciała uniknąć.
- Cześć. – odezwała się z wymuszoną życzliwością.
- Potrzebujesz pieniędzy?
- Nie, bardzo dziękuję. – odparła dumnie, chcąc udowodnić brunetowi, że sama potrafi załatwić swoje sprawy.
- Proszę przejść obok. – wycedziła ponownie przez zęby kobieta.
- Edyta… piękne imię – zwrócił się do niej wysoki brunet. – To jest Lidia, a ja jestem Grzegorz.
- A ja jestem Zenek! – odezwał się starszy grubasek z wyraźnie odczuwalną ironią w głosie.
- Witaj Zenku. – przywitał się i uśmiechnął półgębkiem. – Edytko, to jest czytnik do kart – wskazał na urządzenie znajdujące się obok standardowego pikacza.
- Może zrobisz to dla nas i przeciągniesz tę kartę przez czytnik? Przecież potrafisz. No dalej, raz raz. – kobieta z warkoczem zaczęła się uśmiechać w kierunku kokietującego ją miłym głosem Grześka, ulegając jego urokowi. – No, śmiało... Edyta, piękne imię. - zachęcał ją czarującym spojrzeniem i puszczaniem perskich oczek tak długo, aż nie wykonała jego polecenia. Uległa mu, całkowicie, dopuszczając do finalizacji zakupów Kosińskiej. – Już? Porządku? – teraz zwrócił się do zaskoczonej Lidii.
- Tak. – odpowiedziała krótko, nie mogąc zrozumieć tego, co się wydarzyło przed kilkoma sekundami. On jej pomógł?! Z własnej i nieprzymuszonej woli?! Niemożliwe!
- To świetnie. Miłego dnia życzę, dla Państwa również. – uśmiechnął się na odchodne i wyszedł ze sklepu pozostawiając po sobie tylko delikatną woń męskich perfum, które tak przyjemnie drażniły nozdrza brązowowłosej.

*

Grzegorz miał ostatnio niebywałe „szczęście” do spotykania Lidii w takich miejscach, w których by się tego w ogóle nie spodziewał. W księgarni, perfumerii, bibliotece, na bazarku, w sklepie komputerowym – niemal wszędzie. Zawsze jednak udało mu się gdzieś czmychnąć bokiem niezauważenie; zawsze udało mu się gdzieś schować i kątem oka obserwować poczynania tej nieuprzejmej kobietki. Jednak za każdym razem, gdy ją widział, oprócz złości, odczuwał coś jeszcze. Coś przyjemnego, co niemal kazało mu zmienić do niej nastawienie, a do czego on nie mógł z kolei się w stu procentach przekonać.
Tak naprawdę to miał dzisiaj nie wchodzić do tego sklepu; miał jechać do Galerii Rzeszów na większe zakupy, ale Bartman nie chciał go tam podrzucić, bo się spieszył do banku i wysadził go na jednej z podmiejskich uliczek. Kosok oczywiście nie krył swojego niezadowolenia i biadolił pod nosem na przyjaciela, ale był tak głodny, że kiedy już znalazł się przy stoisku rybnym i kiedy już poczuł ten specyficzny zapach, od razu cała złość mu przeszła. Miał dziś bowiem ochotę na sałatkę śledziową, której kosztował kilka dni temu na kolacji u Zbyszka. Zresztą – kosztował – to i tak delikatne określenie, biorąc pod uwagę fakt, iż pochłonął cały półmisek tych pyszności sam, litując się nad drugim brunetem tylko małym kawałeczkiem rybki. Dziś chciał zrobić sobie prawdziwą ucztę, nie musząc dzielić się z nikim.
Wystarczyło tylko, że przekroczył próg małego marketu i od razu stanął jak wryty. Zobaczył ją, dziewczynę z bistro. Jedną ręką opierała się o wózek, a w drugiej trzymała dużą, białą kartkę, na której pewnie miała wypisaną listę zakupów. Zaczaił się za regałem z artykułami higienicznymi i patrzył na nią; patrzył i chłonął jej widok: kiedy zwinnie przebierała paluszkami pomiędzy opakowaniami budyniu, galaretek i proszku do pieczenia; kiedy uśmiechała się sama do siebie na widok świeżej dostawy pięknych i okazałych warzyw; kiedy zgrabnym ruchem dłoni odhaczała długopisem zdobytą pozycję z listy; kiedy niesforne kosmyki włosów raz po raz spadały na jej twarz, wywołując u niej słodkie i niewinne marszczenie noskiem; kiedy te duże, brązowe oczy mówiły o niej niemal wszystko… I nagle coś w nim drgnęło…
Starał się powkładać do czerwonego koszyka wszystkie produkty najszybciej jak tylko się dało i kiedy już zadowolony z uśmiechającej się do niego sałatki śledziowej w reklamówce, miał opuszczać sklepik, usłyszał, jak przy jednej z kas, jego „znajoma” ma pewne problemy. Przystanął na chwilę przy małej tablicy z ogłoszeniami, udając, że jest zainteresowany ich treścią. W gruncie rzeczy przysłuchiwał się burzliwej wymianie zdań Lidii z kasjerką; i w pewnej chwili, nie wiedzieć czemu, nogi same poprowadziły go do miejsca afery. Pomimo stawianego oporu ze strony dziewczyny, załatwił jej sprawę szybciej, niż mogłoby się wydawać. Życzył wszystkim miłego dnia i odszedł dumny z siebie, że zrobił coś dobrego dla drugiego człowieka; że zrobił coś miłego dla niej.


*

Drogi Mysterious, lubię zaczynać te maile tak, jakbyśmy przed chwilą przerwali naszą rozmowę; jak starzy kumple, a nie ludzie, którzy nawet nie znają swoich imion, bo poznali się przypadkiem na portalu randkowym.
Każdego dnia zasiadam przed laptopem i zastanawiam się, co ciekawego dziś napiszesz? Włączam komputer. Niecierpliwie czekam na połączenie z serwerem. Loguję się na portal i wstrzymuję oddech, by zobaczyć migającą ikonę z nową wiadomością. I nic już nie słyszę, nawet ulicznego gwaru za oknem, tylko bicie własnego serca…


„I nic już nie słyszę, nawet ulicznego gwaru za oknem, tylko bicie własnego serca…” – pięknie ujęte, ale żeby aż tak działała na Ciebie nasza korespondencja? Uważaj, bo się jeszcze we mnie zakochasz. ;-)


Spokojnie, nie musisz się o to martwić. Jeszcze nie zniżyłam się poziomem intelektualnym do przedszkolaków i nie zakochuję się w pierwszym lepszym chłopaczku… ;-)


Pierwszym lepszym? No dziękuję Ci bardzo. Ja nie jestem pierwszy lepszy, ja jestem jedyny w swoim rodzaju!
Choć czasami czuję się jak swoje najgorsze wydanie. Jakby puszka Pandory, pełna samych znienawidzonych cech, arogancji i złośliwości otworzyła się na oścież. Ktoś Cię prowokuje, a Ty zamiast się uśmiechnąć i wycofać, atakujesz. Oto ja – zgryźliwiec. Echh… Pewnie nie wiesz, o czym mówię…


Wiem i zazdroszczę Ci. Gdy mnie ktoś napada, zapominam języka w gębie, mam w głowie pustkę. Potem nie mogę zasnąć i myślę, co powinnam była powiedzieć; jak należało przygadać łajdakowi, który potraktował mnie jak śmiecia. I nic, nawet teraz. Nawet po paru dniach nie umiem nic wymyślić…


Fajnie by było, gdybym mógł Ci przekazać moją złośliwość – ja byłbym już grzeczny, a Ty byś się odgryzała i oboje bylibyśmy szczęśliwi, ale ostrzegam: gdy już będziesz mogła powiedzieć, co myślisz w chwili  kiedy to myślisz, pojawią się wyrzuty sumienia.
Może się spotkamy?

***

Dziś w ofercie wszystko, co możliwe: Lidka, Grześ i ich wirtualny romans. ;) 

Coś ostatnio chodzą za mną te sceny „sklepowe”, sama nie wiem czemu. Chyba spędziłam zbyt dużo czasu w marketach i za dużo zaobserwowałam się ludzi. ;-)
Z racji, że nie wyrobiłam się z rozdziałem przed tymi wszystkimi Świętami, dziś z tego miejsca chciałabym życzyć Wam wszystkiego, co najlepsze na ten rozpoczynający się 2014 rok; abyście nigdy nie wątpiły w swoje marzenia i nie rezygnowały z ważnych dla siebie wartości czy rzeczy; by Wasza miłość do siatkówki z każdym dniem rosła w siłę, a wena na siatkarskie nowości przychodziła znienacka i obfitowała bogatymi historiami na bloggerze. :-)

Wiem, że w ostatnich dniach mocno Wam spamowałam, ale chyba powoli zaczynam dostosowywać się do swoich noworocznych postanowień. :] 
Mała informacja dla chętnych: 6 stycznia ostatni na ŻBP i start z bezpowrotnymi
Ściskam Was serdecznie, Patex. :*